REKLAMA

Bezsens śmierci, bezsens życia. "Drach", Szczepan Twardoch - recenzja sPlay

Nowa powieść autora głośnej "Morfiny" budzi pewne zakłopotanie i to na kilku poziomach. Trudno bowiem niekiedy odnaleźć się w jej treści oraz formie, niełatwo przychodzi także próba dokonania jej całościowej oceny, kiedy jednocześnie zachwyca i irytuje. 

"Drach", Szczepan Twardoch - recenzja sPlay
REKLAMA

"Drach" jest opowieścią o losach pewnej śląskiej rodziny. Rozpoczyna się ona październikowego poranka 1906 roku, gdy kilkuletni Josef Magnor obserwuje świniobicie, a kończy sto lat później, gdy prawnuk Josefa, Nikodem, wybiega ze swojego mieszkania na katowickim Tauzenie. Na kilkuset stronach książki poznajemy historię kolejnych członków rodu, uwikłanych w burzliwy wiek XX. Zgodnie z zapowiedziami Twardocha i wbrew oczekiwaniom wielu, Śląsk nie jest tej opowieści bohaterem, a jej tłem. Bardzo wyraźnym i ważnym, ale wciąż tylko tłem.

REKLAMA

drach szczepan twardochW swojej strukturze najnowsze dzieło Twardocha przypomina strumień świadomości, wylewający się z umysłu wszechwiedzącego narratora, tytułowego dracha.

Drach to smok, ale smoków w "Drachu" nie ma - jest za to ziemia, która widzi i rozumie. Nie tylko opisuje wydarzenia, lecz także ocenia ja i nadaje - lub częściej: odbiera - im znaczenie. A te rozgrywają się nie tylko nielinearnie, ale też symultanicznie. Teraz, wcześniej i później. Albo może w teraźniejszości, przeszłości i zaprzeszłości. W jednej scenie jest rok 1906, w następnej, oddzielonej jedynie kropką, jest już 1996.

Tego typu konstrukcja - balansująca momentami na granicy bełkotu, choć nigdy jej nie przekraczająca - budzi pewne trudności w przyswojeniu i zrozumieniu co się właściwie dzieje. Przynajmniej na początku, nim nie przyzwyczaimy się to tej specyficznej formy. Pełno tu celowych powtórzeń, nadających rytmowi "Dracha" regularność, która bywa męcząca i przewidywalna.

Recepcji nie ułatwia też fakt, że w dialogach język polski miesza się ze śląskim, niemieckim i rosyjskim, podczas gdy w książce nie uświadczymy ani jednego przypisu.

Nie jest jednak tak, że Szczepan Twardoch postanowił napisać powieść, której awangardowość polegać ma na tym, iż jest niezrozumiała. Taka, a nie inna forma zmusza do pewnego wysiłku i skupienia, sprawia, że być może nie jest to dobra lektura do przeczytania kilku stron w biegu, ale służy temu, by należycie oddać treść "Dracha".

Słychać w niej różne języki, bo słychać je było na Śląsku - buduje to poczucie pewnej izolacji bohaterów i czytelnika. A cała ta literacka zabawa z narracją symultaniczną uwypukla istotę książki.

"Dracha" odczytuję jako dzieło prezentujące bezsens śmierci wynikający z bezsensu życia. Życie jest bowiem niczym więcej jak zbiorem przypadkowych wydarzeń, na które - choć wydaje nam się inaczej - nie mamy wpływu. Wszystkie osiągnięcia człowieka pozbawione są znaczenia, wszystko co ludzkie nieuchronnie przemija, by potem powrócić. Może pod nieco inną powłoką, ale w gruncie rzeczy: takie samo. I tak samo nieistotne. Wytwory naszych rąk, idee, koncepcje, decyzje. „Drzewo, człowiek, sarna, kamień – to samo”.

Niezbyt jest to może odkrywcze, ale nie trąci banałem, ani nie razi prozaicznością. Nade wszystko - to historia opowiedziana w sposób niezwykle frasujący, z gatunku tych, które potem zostają w czytelniku  i które chce się w sobie pielęgnować. I to mimo iż nie jest ona w żadnym razie piękna, wręcz przeciwnie - jest brzydka, brutalna, pełna zwierzęcej niemalże cielesności.

REKLAMA

Chwilami mroczna, a chwilami groteskowa. Ale przy tym - na swój sposób pociągająca i porywająca. Choć "Drach" jest pozycją raczej trudną w lekturze, to sowicie ów trud wynagradzającą.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA