Życie potrafi nas nieustannie zaskakiwać. Jeszcze 10 lat temu nikt nie uwierzyłby, że w 2018 roku Hollywood będzie rządził muskularny heros kina akcji, były wrestler i to w dodatku samoańskiego pochodzenia. Dwayne Johnson, bo o nim mowa, jest obecnie niczym żywioł, którego nie da się zatrzymać.
2 maja 2018 roku skończył 46 lat, ale jego kariera, choć długa i pełna sukcesów, dopiero kilka lat temu sięgnęła prawdziwego szczytu i (chyba) apogeum.
Król wrestlingu.
Urodził się w rodzinie zawodowych wrestlerów. Zarówno jego dziadek ze strony matki, jak i ojciec, Rocky Johnson, byli profesjonalnymi amerykańskimi zapaśnikami. Dwayne nie miał więc praktycznie innego wyjścia niż również pójść w ślady swoich poprzednich pokoleń. Tym bardziej, że po dziadku i ojcu odziedziczył kolosalne warunki fizyczne (potężna postura oraz wzrost dochodzący prawie do dwóch metrów!).
Treningi rozpoczął w wieku 23 lat, w roku 1995, a rok później podpisał swój pierwszy kontrakt z World Wrestling Entertainment, znaną także pod skróconą nazwą WWE. Z początku nosił pseudonim Rocky Maivia, który był połączeniem imienia jego ojca oraz nazwiska dziadka (oraz panieńskiego nazwiska matki).
Jego początki w branży nie były różowe.
Choć z łatwością wygrywał kolejne pojedynki na ringu, publiczność nie darzyła go szacunkiem. Jego przyjazny charakter wydawał się tandetny i sztuczny, w świecie przepełnionym testosteronem i przemocą.
Po kilkumiesięcznej przerwie w 1997 roku spowodowanej kontuzjami, w sierpniu tego samego roku powrócił na ring. Zmienił pseudonim na mocniejszy - The Rock. Postanowił też uciec od swojej przyjaznej persony. Objawiało się to m.in. poprzez obraźliwe zwracanie się do publiczności jak i dziennikarzy, którzy przeprowadzali z nim wywiady.
Szybko stał się gwiazdą, ale taką, którą ludzie uwielbiali nienawidzić.
To w połączeniu z jego znakomitymi umiejętnościami zapaśniczymi sprawiło, że wspinał się coraz wyżej po drabince WWE. Pokonywał najsilniejszych przeciwników i gromadził na widowni oraz przed telewizorami rekordową liczbę widzów.
Hulk Hogan powiedział o nim, że jest największą gwiazdą w tym biznesie. John Cena swego czasu dodał, że The Rock to największa supergwiazda w historii WWE.
Król Skorpion.
Na początku XXI wieku, kiedy to Dwayne Johnson rzeczywiście był największą gwiazdą w historii wrestlingu, postanowił spróbować swoich sił w innej branży. Skorzystał więc z propozycji zagrania czarnego charakteru w kontynuacji przebojowej "Mumii".
"Mumia powraca" pojawiła się w kinach w 2001 roku i stała się niemal tak samo wielkim przebojem jak jedynka. A The Rock po raz pierwszy miał okazję przedstawić się szerszej publiczności i wyjść poza wrestlingową niszę. Jego udział w filmie był szeroko komentowany, był to bowiem pierwszy tak wyrazisty flirt profesjonalnego wrestlera z kinem od czasów Hulka Hogana.
Zarówno Dwayne Johnson jak i producenci "Mumii" postanowili nie czekać, wykorzystać przysłowiowe "5 minut sławy". Szybko więc wystartowały zdjęcia do spin-offu serii, skupionego tylko i wyłącznie na postaci granej przez The Rocka.
"Król skorpion" pojawił się w kinach już w 2002 roku. Nie zebrał pochlebnych opinii, ani nie stał się aż tak wielkim kasowym przebojem jakiego oczekiwano, ale Johnson udowodnił, że jest w stanie sam unieść ciężar głównej roli w filmie. Który, dzięki zachowawczemu budżetowi, przyniósł wytwórni zysk.
Niestety przez jakiś czas wydawać by się mogło, że owe "5 minut sławy" dość szybko przeminą i będą tylko chwilowym epizodem w karierze Dwayne’a Johnsona.
Jego kolejne filmy, m.in. "Witajcie w dżungli", "W pogoni za zemstą" oraz adaptacja gry wideo "Doom" nie stawały się kasowymi sukcesami i w większości spotykały się z negatywnymi opiniami prasy oraz widowni.
Pierwsza dekada XXI wieku nie była dobrym momentem na rozpoczynanie kariery herosa kina akcji. Przeżywało ono poważny kryzys i było utożsamiane z latami 80. i 90. Od lat 2000 w kinie zaczęły królować franczyzy, takie jak Harry Potter i Władca Pierścieni. Popularność zaczęły zdobywać na nowo wysokobudżetowe adaptacja komiksów. Skończyły się za to czasy gwiazd, tym bardziej trącących myszką akcyjniaków.
Król box office’u.
The Rock rozpoczął więc powoli przepoczwarzać się i zdefiniować na nowo aktora kina akcji XXI wieku. Zaczął od... komedii familijnych takich jak "Plan gry" i "Zębowa wróżka". W obu wielki The Rock, stawiany był u boku małych dzieci, co miało wyraźnie wzbudzić sympatię w rodzinnej widowni. Powoli rezygnował też z pseudonimu The Rock na rzecz prawdziwego imienia i nazwiska.
W 2011 roku objawił się po raz pierwszy jako Luke Hobbs w piątej odsłonie "Szybkich i wściekłych". Po czterech częściach, seria o ulicznych wyścigach samochodowych zmieniła się w pełnoprawne i imponujące rozmachem kino akcji. Stała się więc dla niego idealnym domem i jednocześnie emanacją zmian, jakie on sam wprowadzał na torze swojej kariery.
Rok później dołączył do kolejnej serii. W sequelu "Podróży do wnętrza Ziemi" zastąpił Brendana Frasera i zdobył sobie uwielbienie nastoletnich fanów kina przygodowego. "Podróż na Tajemniczą Wyspę" z miejsca stała się kasowym przebojem zarabiając ponad 300 mln dol. na całym świecie.
Rok 2014 miał przynieść sprawdzian dla hollywoodzkiej pozycji Dwayne’a Johnsona.
Powierzono mu bowiem rolę Herkulesa w widowisku za 100 mln dol. I choć wydawać by się mogło, że w 2014 roku nie znajdzie się zbyt wielu amatorów staroszkolnych filmów akcji z postaciami antycznymi, to "Herkules", zapisawszy się w historii kina sceną, w której The Rock rzuca koniem, zarobił prawie 250 mln dol.
Nie jest to może fenomenalny wynik, ale branża wiedziała już, że The Rock jest w stanie sprzedać prawie każdy pomysł, do którego da się go wpasować.
2015 roku był momentem prawdziwego przełomu. W kinach królowali wtedy bowiem "Szybcy i wściekli 7", bijący całą masę rekordów wszech czasów. Siódma odsłona samochodowej telenoweli przyciągała do siebie ludzi, chcących zobaczyć ostatni występ Paula Walkera, który zginął w tragicznym wypadku samochodowym. Nie da się jednak zaprzeczyć, że na popularność serii miał też wpływ sam Johnson i jego charyzmatyczna kreacja Hobbsa.
Film zarobił ponad 1,5 mld dol. (!) i tym samym Dwayne Johnson trafił do hollywoodzkiej superligi. Kilka miesięcy później pojawił się jeszcze w kolejnym pozornie oldskulowym widowisku katastroficznym, "San Andreas" i również przyciągnął tłumy, jako że obraz zdołał zarobić prawie 500 mln dol. globalnie.
Wtedy to stało się jasne, że Dwayne Johnson jest nie tylko nową i na dobrą sprawę największą gwiazdą kina akcji, ale też jednym z najbardziej opłacalnych aktorów w Hollywood.
Szybko wyrósł na jedną z głównych postaci serii "Szybcy i wściekli", której to ósma część z 2017 roku zarobiła niewiele mniej niż poprzednik, bo 1,2 mld dol. Gdyby jednak ktoś miał zakwestionować jego bezwzględne panowanie w box office, to najlepszym przykładem na zamknięcie ust krytykantom niech będzie "Jumanji: Przygoda w dżungli".
Ten całkiem przyjemny i udany sequel filmu z 1995 roku stał się jednym z najbardziej nieoczekiwanych kasowych przebojów dekady. Kosztująca zaledwie 90 mln dol. przygodowa produkcja zaskoczyła nawet największych optymistów z branży, jak i pewnie samych producentów. Film w samej Ameryce zarobił ponad 400 mln dol., a łącznie na całym świecie jego przychód wyniósł ponad 950 mln dol.!
To tylko ugruntowało pozycję Johnsona jako kinową potęgę oraz człowieka, który jest w stanie podnieść na nogi praktycznie każdą franczyzę. W chwili obecnej Dwayne Johnson jest tuż po premierze swojego kolejnego przebojowego widowiska, "Rampage: Dzika furia". Przed nami też premiera "Drapacza chmur".
Tym razem Johnson bierze się za bary z kolejną klasyką katastroficznego kina akcji, czyli człowiek kontra płonący wieżowiec. Niby nic nowego, ale pewne jest, że i ten film sprowadzi rzesze ludzi do kin. Tym bardziej, że tytułowy drapacz chmur znajduje się w Chinach, gdzie Johnson również jest wielką gwiazdą.
Król życia.
Ale poza tytułem króla box office’u, Dwayne Johnson zdobył coś znacznie bardziej ważnego i cennego. Mowa tu o uwielbieniu fanów. Chyba nie ma osoby, która by go obecnie nie lubiła. Jest zabawny, sympatyczny, nie tworzy dystansu między sobą a fanami (jest z nimi w ścisłym kontakcie poprzez social media).
Dystans ma jedynie do samego siebie. Poczciwy i przyjazny charakter sprawia, że uwielbiają go zarówno aktorzy, z którymi pracuje, jak i fani, dla których często stanowi inspirację i budzi w nich szacunek. Już sama jego postura prosi się o respekt i sprawia, że raczej nie chcemy mu nadepnąć na odcisk.
Jego treningowy reżim jest imponujący, tak więc nawet ci, których nie bardzo interesuje jego kariera filmowa, mają go za co podziwiać.
Doszło nawet do tego, że zaczął on w pewnym momencie pełnić rolę kogoś na kształt popkulturowego strażnika, obrońcę uciśnionych w dzikim Hollywood.
Gdy w 2017 roku, podczas rozdania Oscarów, zaszła historyczna pomyłka, i okazało się, że statuetkę dla najlepszego filmu otrzymał jednak "Moonlight" a nie "La La Land", po sieci zaczęło krążyć zdjęcie, pokazujące reakcję widowni na to zajście. Był na nim też sam Dwayne Johnson. Jego mina sprawiała wrażenie, że jest niemal gotów do samodzielnego wkroczenia do akcji i zaprowadzenia porządku.
W samym sercu narodzin ruchu #MeToo, jedna z kobiet napisała żartobliwie o "teście The Rocka": "Traktujcie wszystkie kobiety, tak jakbyście mieli do czynienia z Dwayne’em "The Rock" Johnsonem". Przywołany do tablicy aktor nie czekał długo i zamieścił na Twitterze wpis: "Panowie, gdy zamierzacie skrzywdzić kobietę, pomyślcie o mnie":
Król social media.
A to wcale nie jest tak, że Johnson ma dużo wolnego czasu i mało fanów w social media, by móc z łatwością odpowiadać na każde zaczepki online.
Na Twitterze obserwuje go ponad 12 mln osób. Na Instagramie liczba ta wynosi ponad 100 mln (!). Na swoich kanałach aktor dzieli się swoimi przemyśleniami oraz filozofią i etyką pracy oraz treningów. Wspiera potrzebujących, zwracając uwagę na zwykłych ludzi dokonujących niezwykłych rzeczy albo małe dzieci walczące ze śmiertelnymi chorobami. Pokazuje, że są ludzie silniejsi od niego, bo nie tylko na muskulaturze i fizyczności polega siła każdego z nas.
Co jakiś czas też dzieli się z fanami swoim własnym szczęściem, np. sukcesami jego filmów oraz bardziej prywatnymi wydarzeniami, jak choćby ostatnio narodzinami jego kolejnej córki.
W instagramowym poście świętującym jej przyjście na świat, Dwayne Johnson przy okazji oddał hołd sile i potędze kobiet, które odegrały w jego życiu ważną rolę.
I jak tu go nie lubić?
I to pewnie dzięki nim, pomimo walczących i przepełnionych testosteronem męskich wzorców w rodzinie, jest on w stanie zachować równowagę pomiędzy byciem twardym mężczyzną, a wrażliwym i przyjaźnie nastawionym do ludzi człowiekiem.
Nie zawsze mu się powodziło (niedawno wyznał, że w młodości przechodził depresję), a na swój sukces musiał ciężko pracować. Dziś jest bez wątpienia największą i najbardziej uwielbianą gwiazdą na kuli ziemskiej. I chyba mało kto zasługuje na taki tytuł bardziej niż właśnie Dwayne Johnson, znany niegdyś jako The Rock.