REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale /
  3. VOD
  4. Netflix

Polacy oszaleli na punkcie „Emily w Paryżu”. Europejski „Seks w wielkim mieście” numerem jeden na Netfliksie

„Emily w Paryżu” została ochrzczona europejskim „Seksem w wielkim mieście”, ale w samym serialu znajdziemy o wiele więcej motywów, które gdzieś już widzieliśmy. I to chyba jeden z powodów, dla którego produkcja szczytuje na Netfliksie i tak lekko się ją ogląda. 

08.10.2020
16:54
Emily w Paryżu opinie netflix
REKLAMA
REKLAMA

Emily jest Amerykanką z Chicago. Emily ma głowę pełną pomysłów. I właśnie przenosi się do Paryża, ponieważ jej firma stała się właścicielem innej francuskiej agencji. Choć nasza główna bohaterka nie zna języka europejskich kolegów po fachu, postanawia sobie poradzić z nowym zadaniem. Ma rozruszać firmę na polu mediów społecznościowych – tak, aby ta zdobywała nowych klientów i zapewniała im profesjonalne usługi promocji, m.in. w sieci. Francuzi z przyjazdu Emily są zadowoleni umiarkowanie, jeśli chcielibyśmy powiedzieć to po amerykańsku. Ale bądźmy wredni jak Francuzi, parafrazując bohaterów „Emily w Paryżu”, i powiedzmy wprost: ta mała trzpiotka doprowadza ich do szału.

Trzeba przyznać, że Emily potrafi i do szału doprowadzić widza.

Panna „Promyczek” i „Kochana gapa” bywa nieco zbyt entuzjastyczna, robi wokół siebie zbyt dużo zamieszania, ale po pewnym czasie można się do Emily przyzwyczaić. Tak jak i próbują jej nowi koledzy. Lily Collins, którą możecie kojarzyć z „Love, Rosie” czy „Aż do kości” i która odpowiada za serial również od strony producenckiej, przekonująco wciela się w rolę pewnej siebie, ale nieco zagubionej Amerykanki w nowym, dużym mieście.

Oczywiście po przyjeździe do Paryża życie naszej bohaterki wywraca się do góry nogami.

Ale na horyzoncie jest szereg nowych znajomych, którzy będą próbowali je razem z nią przywrócić na właściwe tory. Głównie tych męskiego rodzaju. Emily bowiem przyciąga facetów jak magnes. Nikt nie potrafi się jej oprzeć, a ona wpada w wir znajomości – są klient, który prezentuje jej niestosowny podarunek, zabójczo przystojny sąsiad z 4. pietra czy współwłaściciel firmy modowej. Oni wszyscy i jeszcze kilku następnych poddają się czarowi, jaki roztacza wokół siebie młoda, nieco roztrzepana kobieta, potrafiąca koniec końców zjednać sobie każdego.

Emily w Paryżu serial netflix czy warto class="wp-image-450469"
EMILY IN PARIS (L to R) LILY COLLINS as EMILY and LUCAS BRAVO as GABRIEL in episode 105 of EMILY IN PARIS Cr. STEPHANIE BRANCHU/NETFLIX © 2020

Napisałam: „każdego”? Trochę przesadziłam, bo prawie. Największą udręką Emily jest jej francuska szefowa, Sylvie, która ma istną alergię na nową podopieczną. Ich relacja będzie źródłem wielu zwrotów akcji. A tych w serialu nie brakuje, choć liczy on zaledwie (1. sezon) dziesięć półgodzinnych odcinków.

W „Emily w Paryżu” odnajdziemy echo takich produkcji jak „Seks w wielkim mieście”, „Kochane kłopoty”, „Diabeł ubiera się u Prady” czy „ Plotkara”.

Mamy więc ładnych ludzi, miłość, seks. Jeszcze więcej ładnych ludzi, jeszcze więcej seksu i miłości. Mamy też żarty z Francuzów, wielki świat mody, przerysowane postaci i high society. A wszystko to jest lekkie, przyjemne, proste i niewymagające zaangażowania, choć z każdym odcinkiem, paradoksalnie, coraz bardziej angażujące.

Emily w Paryżu opinie o serialu netflix class="wp-image-450472"
EMILY IN PARIS (L to R) LILY COLLINS as EMILY and ASHLEY PARK as MINDY in episode 105 of EMILY IN PARIS Cr. CAROLE BETHUEL/NETFLIX © 2020

„Emily w Paryżu” to prosta serialowa rozrywka, w tej najczystszej formie.

Jest łatwa i ładnie opakowana. Ma oczywiście wiele wad – stereotypowe postaci, dwuznacznie moralne wybory głównej bohaterki, które są jej wybaczane, bo przecież jak tu nie wybaczyć takiej uroczej Emily, która ma piękne oczy i słodki uśmiech. Śmiech budzi też fakt, że główna bohaterka z miejsca staje się influencerką, mimo iż na początku serialu, choć na co dzień zajmuje się m.in. Instagramem, ma niespełna... 50 obserwujących. Śledzimy bijący licznik na koncie Emily in Paris, który rozgrzewa się do czerwoności np. po zrobieniu zdjęcia cheeseburgerowi. Nie swojemu. Komuś innemu. Komuś, kto siedzi dwa stoliki dalej.

Nowy serial Netfliksa to gwarancja kilku godzin „odmóżdżenia”, które jest całkiem, muszę przyznać, odżywcze. Skończyłam oglądanie „Emily w Paryżu” o 2:00 w nocy i przyznam, że chętnie obejrzałabym już 2. sezon. Czasem po prostu czegoś takiego potrzebujemy. Nie wstydźcie się. Enjoy! Czy raczej: bon appétit!

REKLAMA

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA