Po dwóch i pół roku świetnie oceniana "Euforia" powraca na HBO. Rue w wykonaniu Zendayi ponownie sięgnie dna, jednak tym razem - zamiast się o nie otrzeć - osiądzie na nim na dłużej. Czy twórcom serialu udało się raz jeszcze pochylić nad kondycją emocjonalną grona złamanych nastolatków z wnikliwością i empatią, unikając moralizowania, banału i kiczu?
OCENA
"Euforia" to bez wątpienia najlepszy serial o nastolatkach (choć niekoniecznie tylko dla nastolatków) od lat. Pierwsza odsłona produkcji HBO z Zendayą w roli głównej zaskoczyła dojrzałością; ta teen drama nie była kolejnym kolorowym festiwalem romansów i rozstań.
W optyce Sama Levinsona policzki młodych ludzi błyszczą od łez i brokatu; piękne oblicza na przemian wykrzywiają grymasy ekstazy i rozpaczy. Gnębi ich coś więcej niż miłosny zawód: patologie, dysfunkcje, zaburzenia depresyjno-lękowe; nałogi, samotność i bezradność. Sklejenie tych połamanych serc może być trudne. Ba, może okazać się wręcz niemożliwe.
"Euforia" przyglądała się im z niespotykaną wrażliwością i empatią. Levinson ani na sekundę nie uległ pokusie przybrania oceniającej pozy - po prostu zanurzył się (i nas) w neonowy i mroczny zarazem świat amerykańskich młodych dorosłych. Nie ma kwestii na tyle niewygodnych, by odwrócił od nich wzrok; "Euforia" potrafiła być piękna, potrafiła być też rozczulająca i bolesna. Autentycznie zabawna i niebywale odrażająca.
Mogę już napisać, że...
Pierwsze odcinki 2. sezonu "Euforii" wypadają - na szczęście! - równie dobrze.
2. sezon "Euforii" otwiera kapitalna sekwencja przybliżająca początki "kariery" Fezco (Angus Cloud), którego w dilerkę wciągnęła… jego własna babcia. Gdy wracamy do teraźniejszości, diler, jego młodszy brat i Rue ścierają się z grupą niebezpiecznych handlarzy. Teledyskowy prolog wnet się urywa, znika narracyjny cudzysłów - napięcie rośnie, a kolejne ujęcia chwytają za gardło.
Gdy w końcu jest już po wszystkim, wpadamy na wielką imprezę, która przybliża nam obecną kondycję relacji pomiędzy kluczowymi bohaterami produkcji. W konsekwencji druga połowa epizodu traci moc i odrobinę nuży, jest jednak zgrabnym podsumowaniem bieżącej sytuacji (przydatne - w końcu od czasu emisji pierwszego sezonu minęło sporo czasu, a nie każdy miał okazję, by go sobie przypomnieć).
Po tym mimo wszystko dość płaskim fabularnie etapie przyszedł czas na kolejne gromy. Choć piszę te słowa z perspektywy osoby, która ma za sobą kilka pierwszych epizodów, ale nie widziała jeszcze całości, jestem zdania, że jak na razie nowa "Euforia" scenariuszowo wypada przynajmniej tak dobrze, jak pierwsza odsłona - o ile nie lepiej. Seans drugiej serii wywołuje zdecydowanie więcej dyskomfortu, kalecząc swoich bohaterów i upośledzając ich relacje. Jeśli obawiacie się, że twórcy postanowili po prostu bezrefleksyjnie pastwić się nad postaciami tylko po to, by w najbanalniejszy sposób zagrać na emocjach widzów, uspokajam - bohaterowie "Euforii" i wszystkie interakcje między nimi pozostają niezwykle autentyczne i aż boleśnie przekonujące.
Oczywiście, lwia część zasług leży po stronie fenomenalnej obsady - Zendaya, Schafer, Sweeney, Elrodi, Ferreira czy wspomniany Cloud są absolutnie znakomici, błyszczący i chropowaci zarazem. Co najważniejsze, Levinson wciąż zgrabnie unika wtłoczenia pewnych wątków w stereotypowe ramy, grając miłośnikom zgranych teen-tropów na nosach. Z uwielbieniem kontrastuje estetyczne ujęcia ze szkaradnością duchowego cierpienia i nieustannie wyostrza perspektywę, skrupulatnie zgłębiając kolejne - mniej czy bardziej uniwersalne i pokoleniowe - problemy, dramaty, bolączki i upadki. Oby tak dalej.
Euforia: premiera 2. sezonu serialu już 10 stycznia na HBO GO.