Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda sprawiły, że cieszyłem się jak dziecko - recenzja
Film Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda oczaruje widzów. Zarówno tych młodszych, którzy dopiero zaczynają odkrywać magię ekranu, jak i tych starszych, którzy wychowali się na książkach o Harry’m Potterze. Co nie oznacza, że to film bez wad.
OCENA
W tekście mogą się znaleźć delikatne spoilery.
Seria o Harry’m Potterze się już definitywnie zakończyła. Po siedmiu książkach, ośmiu filmach oraz sztuce teatralnej, będącej epilogiem dla tej opowieści, pożegnaliśmy chłopca, który przeżył. J.K. Rowling nie jest jednak gotowa zostawić wykreowanego przez siebie uniwersum w spokoju. I bardzo dobrze.
Fantastyczne zwierzęta to seria, którą oglądam z ogromną przyjemnością.
Protagonistą prequeli osadzonych fabularnie w latach 20. ubiegłego wieku jest Newt Skamander - wrażliwy i nieśmiały czarodziej, który uwielbia wszelkie magiczne stwory. Nie pochodzi z żadnego znanego rodu i nie ma do wypełnienia proroctwa, ale ze względu na swoje dobre serce trafił w samo centrum zakręconej jak Marcowy Zając intrygi.
Bohatera i kilku jego druhów poznaliśmy w pierwszym filmie z nowej serii, która docelowo ma liczyć aż pięć odsłon. Druga część z cyklu, która już w nadchodzący piątek trafi na ekrany polskich kin, rozwija dalej świat magii i innych dziwów, zabierając nas w nowe rejony. Spotykamy mnóstwo starych i starych-młodych znajomych, jak i zupełnie nowe postacie.
Dość jednak powiedzieć, że na najbardziej przerażające tytułowe Zbrodnie Grindelwalda jeszcze trochę poczekamy.
Jeszcze przed premierą Warner Bros. ogłosił, że czarny charakter portretowany przez Johna Deppa pojawi się jeszcze w kolejnych filmach. Tak jak Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć było wprowadzeniem nowego protagonisty, tak sequel jest przede wszystkim ekspozycją czarnego charakteru, który musi zostać w cieniu Voldemorta. Na szczęście wcielający się w niego aktor podołał zadaniu.
Obawiałem się, że Johnny Depp pójdzie po linii najmniejszego oporu i skorzysta w kolejnym filmie przeznaczonym głównie dla młodszej widowni ze swojego standardowego zestawu trików, którymi raczy od lat fanów serii Piraci z Karaibów. Na szczęście różnooki Grindelwald w jego interpretacji jest postacią z własnym charakterem, a nie kalką Jacka Sparrowa.
Nie brakuje mu też bagażu doświadczeń.
Grindelwald jest postacią spod ciemnej gwiazdy, ale nie do końca jednoznaczną. Trudno jednak na ten moment ocenić, w jakim stopniu jego przemowa o ratowaniu świata przed niemagicznymi ludźmi to wyraz jego wypaczonej troski - jak w przypadku marvelowskiego kinowego Thanosa - a w jakim gra pod publiczkę. Jestem w stanie jednak zrozumieć, dlaczego porwał czarodziejów.
Film wbrew obawom fanów nie stroni od przedstawienia jako gejów właśnie Grindelwalda i młodego Albusa Dumbledora - w tej roli Jude Law, którego w filmie było niestety bardzo mało - aczkolwiek nie koncentruje się na ich orientacji seksualnej. Dowiadujemy się, jakiego typu relacja łączyła przyszłego dyrektora Hogwartu z czarodziejem-renegatem, ale… to by było na tyle.
Widać też, że film został dość brutalnie potraktowany na stole montażowym.
Dialogi pomiędzy Dumbledorem i jego rozmówcami, gdy poruszana jest kwestia jego związku z wrogiem publicznym numer jeden, nie do końca ze sobą współgrają. Zwłaszcza w późniejszych aktach filmu wielokrotnie ma się wrażenie, że w pierwotnej wersji było dużo więcej scen prowadzących bohaterów z punktu A do B. Obrazowi zabrakło kilku szlifów.
Na szczęście w żaden sposób nie psuje to radości z seansu. Nadal mamy sporo magicznych stworów, a przesadnie zakręcony scenariusz, który pod koniec filmu trzeba rozwikływać za pomocą opowiadania sobie przez kilka postaci wspomnień sprzed lat, okraszonych flashbackami, budzi skojarzenia z komediowymi filmami przygodowymi.
Nie mam też za złe twórcom, że dość luźno potraktowali niektóre fakty z serii o Harry’m Potterze.
Jeszcze przed premierą filmu fani wyrażali swoje niezadowolenie, że Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda zmieniły m.in. wiek profesor McGonnagal, byle tylko mogła przelotnie pojawić się w nowym filmie w formie easter-egga. Ponieważ nigdy nie byłem ogromnym fanem tej serii, nie mam z tym większego problemu. Nie sposób jednak udawać, że problem nie istnieje.
Rozumiem doskonale, że jeśli ktoś uwielbia uniwersum Harry’ego Pottera w takim samym stopniu, co ja Gwiezdne wojny, może mieć problem z przejściem z tym do porządku dziennego. Film na dobrą sprawę nic by nie stracił na nieobecności McGonnagal w Hogwarcie. Niedzielni fani na takie puszczenie oka w ich stronę wzruszą ramionami. Ci najwięksi będą tylko wkurzeni.
Na szczęście przez większość czasu Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda skupia się na nowych bohaterach.
Nawet wspomniany Dumbledore jest tutaj tylko tłem, a istotniejszy stanie się pewnie dopiero w następnej odsłonie. Pierwsze skrzypce gra oczywiście nieporadny Newt oraz jego odziani w futra, pióra i łuski towarzysze. Po przyzwyczajeniu się do tego, że jest ekscentrykiem do kwadratu - cóż, taka konwencja - zacząłem z zainteresowaniem śledzić jego przygody.
Nie ucieknę jednak od tego, że jako starszy widz kilkukrotnie przewracałem oczami, gdy Jacob - powracający do serii mimo wymazania pamięci - próbował udobruchać kolejny raz swoją nieco stukniętą wybrankę lub gdy Newt starał się wyznać kobiecie swoich snów, że ma oczy jak [ocenzurowano]. Do tego wplątano go w oklepany wielokąt miłosny. No cóż, taka konwencja.
Bohaterowie są charakterystyczni i momentami charakterni.
Nie dotyczy to wszystkich, ale najważniejsi bohaterowie wypadli albo świetnie, albo przynajmniej dobrze i przekonująco. Gorzej niestety jest na trzecim planie oraz po tej drugiej stronie barykady. Czarne charaktery poza Grindelwaldem, takie jak np. Nagini, dostały w moim mniemaniu za mało czasu ekranowego. Tak po prawdzie to braku niektórych nawet bym nie zauważył.
Na szczęście na rozwinięcie napoczętych wątków Warner Bros. przewidziało jeszcze trzy kolejne filmy z serii Fantastyczne zwierzęta, których premiery teraz wyczekuję. Zbrodnie Grindelwalda idealnym filmem nie były, ale tak po prostu fajnie jest mieć szansę od czasu do czasu powrócić od czasów dzieciństwa i liznąć przy tym chociaż odrobinę magii.
Tym bardziej, że film nadrabia niedostatki scenariusza efektami specjalnymi, które mogą zawstydzić nawet serię o Harry’m Potterze, której spin-offem jest nowy cykl. Aż żałuję, że Hollywood nie robił filmów w takiej oprawie -naście lat temu. Chociaż ostatnio jesteśmy rozpieszczani w tej kwestii, to Fantastyczne zwierzęta 2 pod kątem oprawy nie biorą jeńców.