Brutalny gwałt i naćpany McConaughey, czyli czego bali się polscy dystrybutorzy w 2019 roku
2019 rok dostarczył wielu kinowych wrażeń. Tu Avengersi kończyli grę, tam Leonardo DiCaprio i Brad Pitt walczyli z sektą Mansona, a jeszcze gdzie indziej odradzał się Skywalker. Nie było źle. Ale jak wiadomo, zawsze mogło być lepiej. W repertuarze rodzimych kin zabrakło bowiem kilku istotnych tytułów.
Początek nowego roku to czas podsumowań poprzedniego. Krytycy, blogerzy i kinomani prześcigają się w tworzeniu list najlepszych i najgorszych filmów ubiegłych 12 miesięcy. Również postanowiłem zrobić rachunek sumienia. Dzięki temu odkryłem, że wiele z moich ulubionych produkcji Anno Domini 2019 nie trafiło do polskich kin. Oczywiście niektóre z nich można było zobaczyć na pojedynczych pokazach podczas odbywających się w naszym kraju festiwali. Część trafiła na DVD, a inne na platformy VOD. Tym samym nie miały okazji przedrzeć się do świadomości rodzimej publiczności, tak jak na to zasługiwały.
Zapowiadał to już sam początek 2019 roku. W końcu po skończonym tournée po festiwalach w różnych krajach na świecie, na ekrany kin weszła „Krew na betonie”. U nas o możliwości zobaczenia tego tytułu na wielkim ekranie nie było mowy. A przecież film ma hipnotyczny rytm narracji, przez co najlepiej oglądałoby się go w zaciemnionej sali. Cudownie byłoby zobaczyć dwójkę zacietrzewionych gliniarzy zmagających się z polityczną poprawnością i planujących napad na rabusiów. Rozumiem, że dla dystrybutora promocja takiej produkcji to ciężki orzech do zgryzienia. Od pierwszych pokazów była ona określana mianem rasistowskiej. W dodatku w główną rolę wciela się wyklęty od lat Mel Gibson. Partneruje mu jednak Vince Vaughn, a w drobnej roli pojawia się również Don Johnson. Przy odrobinie wysiłku dałoby się to więc jakoś sensownie sprzedać.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że filmy to przede wszystkim biznes. Jeśli dystrybutor nie widzi zapotrzebowania na dany tytuł, to go nie wprowadza. Proste. Być może ma rację i to ja się mylę. Być może nikt nie poszedłby na 2,5-godzinny film akcji, w którym na akcję trzeba długo poczekać. Nie przekonamy się o tym, bo w naszym kraju „Krew na betonie” została wydana na DVD i wprowadzona na platformy VOD. Byłem tym faktem rozczarowany, ale nie zaskoczony. Bo przecież już poprzedni film S. Craiga Zahlera, „Blok 99” nie doczekał się u nas kinowej premiery. A nie zapominajmy, że debiut reżysera, „Bone Tomahawk”, zebrał bardzo przyzwoite recenzje od rodzimych krytyków.
Wydaje mi się, że niezależnie od opinii krytyków, dystrybutorów odstrasza ekstremizm w kinowym wydaniu.
Z tego powodu skupiają się na filmach „bezpiecznych”, nie wzbudzających kontrowersji. Jak inaczej wytłumaczyć brak kinowej premiery „Złotej rękawiczki”? Ta mocna produkcja wywołała wiele skrajnych emocji podczas zeszłorocznego Berlinale. Nic dziwnego. Reżyser od początku wprawia w ruch karuzelę atrakcji, składającą się z brutalnych gwałtów kiełbasą, smarowania penisa musztardą czy rozczłonkowywania ciał kobiet. Wszystko co oglądamy jest tak brudne, że po seansie aż trzeba wziąć prysznic. Mimo to od ekranu nie sposób się oderwać. Za realizację odpowiada bowiem znany i lubiany w naszym kraju Fatih Akin.
Nie było premiery kinowej bodajże równie obrzydliwego, a na pewno tak samo kontrowersyjnego „Malowanego ptaka”. Przecież ekranizacja powieści Jerzego Kosińskiego jest jednym z najważniejszych filmowych wydarzeń wschodnioeuropejskich ostatnich lat. Być może sytuacja tej czeskiej produkcji się zmieni, gdyż ma szansę na nominację do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Kiedy jednak piszę tę słowa, nie ma żadnej informacji na temat wprowadzenia jej na nasze ekrany.
Nie chciałbym tutaj podnosić obrzydliwości do rangi sztuki, dlatego przejdę do nieco przyjemniejszych filmów.
Kuriozalnym było przecież to, co stało się ze „Szkołą melanżu”. Wbrew polskiemu tytułowi, reżyserski debiut Olivii Wilde jest całkiem ciepłą komedią inicjacyjną. Produkcja, która dzisiaj nieraz pojawia się w zagranicznych zestawieniach najlepszych filmów zeszłego roku, miała nawet pojawić się na naszych ekranach. W ostatniej chwili dystrybutor się wycofał. Nie wiadomo do końca dlaczego.
Dziwne jest to, że dystrybutorzy nie zauważają filmów z ewidentnym komercyjnym potencjałem. Nie mieliśmy okazji chociażby zobaczyć Dwayne’a „The Rocka” Johnsona i Leny „Cersei” Headey w familijnym „Na Ringu z rodziną”. Podobnie polską publiczność ominęła przyjemność wypalenia jointa z Matthew McConaughey i Snoop Doggiem podczas seansu „Plażowego haju”. A ta jakże przyjemna produkcja w reżyserii twórcy „Spring Breakers” zapewnia wiele śmiechu i wzruszeń. W dodatku podana jest w przepięknym wizualnym opakowaniu. Myślę, że kilku chętnych na jej obejrzenie by się znalazło. Tak samo z resztą, jak na zrealizowanego przez córkę Tildy Swinton „The Souvenir”.
Gdy tak przeglądam listy najlepszych filmów 2019 roku na zagranicznych portalach, tytuły zasługujące na uwagę, a pominięte przez polskich dystrybutorów mnożą się. Oczywiście wiadomo, że nie na wszystkie produkcje zawsze znajdzie się miejsce w repertuarach, a przyczyny tego mogą być różne. Chciałbym jednak, żeby ludzie odpowiadający za wprowadzanie danych pozycji do naszych kin nie obawiali się kontrowersji. X muza wypełni swoje zadanie, kiedy prócz dostarczania rozrywki będzie również zapewniać skrajne emocje i zmuszać do dyskusji.
W repertuarach polskich kin w ciągu ubiegłych 12 miesiący najbardziej zabrakło mi emocjonalnego pazura, transcendencji i ekstremalnych doznań.
Miło jest odpoczywać przy puszczanych w multipleksach blockbusterach czy rozmyślać nad sensem istnienia przy produkcjach artystycznych w kinach studyjnych. Jednakże X muza ma do zaoferowania jeszcze więcej. A pominięte przez rodzimych dystrybutorów produkcje są tego najlepszym przykładem.