Finał Pod powierzchnią nie przynosi ostatecznych odpowiedzi. Wygląda na to, że jest szansa na 2. sezon serialu
Za nami finał Pod powierzchnią. Serial TVN-u to połączenie dramatu z thrillerem psychologicznym, które opiera się na skomplikowanych relacjach czwórki głównych bohaterów. Jak wypada 7. odcinek produkcji? Czy jako widz czuję się usatysfakcjonowana?
OCENA
W tekście pojawiają się spoilery z serialu Pod powierzchnią.
Wojciech Orliński pisał jeszcze przed oficjalnym debiutem Pod powierzchnią, że ten tytuł to - parafrazując - takie polskie Wielkie kłamstewka. Ani po obejrzeniu pierwszego odcinka, ani teraz, już po zobaczeniu całości, nie porównałabym tak ochoczo tytułu TVN-u do ubiegłorocznego hitu HBO. Ale rozumiem, co publicysta miał na myśli.
W Pod powierzchnią, tak jak w Big Little Lies, mamy do czynienia z trudnymi związkami międzyludzkimi i narastającymi kłamstwami, którymi bohaterowie karmią tak siebie nawzajem, jak i... samych siebie. Narracja obu seriali jest bardzo podobna. Od samego początku wiemy, że stało się coś złego.
W pilotażowym odcinku produkcji TVN-u widzimy, jak jedna z głównych bohaterek, grana przez Magdalenę Boczarską, wchodzi do sali z zakrwawionym nożem w dłoni.
Jej brzuch krwawi. Nie wiadomo jeszcze jednak, co się stało i fakty poznamy dopiero w toku opowieści. W Wielkich kłamstewkach także wiemy, że finał nie będzie miał niejako szczęśliwego zakończenia (choć w tym przypadku to rzecz poniekąd dyskusyjna). To, co doprowadziło postaci do przełomowego momentu, jest tajemnicą. Karty dopiero zostaną odkryte.
Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że mimo tych podobieństw, mimo tego że oba tytuły mówią o tym, co głęboko ukryte jest w ludzkiej naturze (pod powierzchnią właśnie), Wielkie kłamstewka to serial wybitny. Najlepszy, jaki został wydany w 2017 roku. Z kolei Pod powierzchnią to tylko niezły tytuł, dobry, a może nawet bardzo dobry jak na TVN i nawet nie chodzi o to, że po tegorocznej Pułapce nie jest to specjalnie trudne.
Sam finał jednak nieco rozczarowuje.
A głównie jego kulminacyjny moment, w którym dowiadujemy się, jak doszło do tragedii i kto zranił Martę Gajewską. Wyjaśnienie tej sytuacji jest całkiem niezłe - to nie kobieta miała być ofiarą Oli Kostrzewy, a jej mąż. Największe zarzuty mam w stosunku do samej sceny. Ta jest mało dynamiczna, toporna. Tak jakby twórcy trochę nie wiedzieli, jak poprowadzić aktorów, aby to zdarzenie wyglądało naturalnie.
Pewne wątpliwości budzi też pozostawienie kilku otwartych wątków. Plan ucieczki Janka i Oli jest przecież na wskroś naiwny (zrzucam to karb tego, że oboje są nastolatkami, a do tego jeszcze przechodzą kryzys). Wiadomo, że na dłuższą metę takie lekkomyślne „życie na gigancie” nie może się udać, w końcu żadne z nich nie jest Wiktorem Rebrowem.
Nie dowiedzieliśmy się też, jak zamknęło się śledztwo pani detektyw w sprawie zaginięcia syna Gajewskich, Maksa, który uznany został za zmarłego. Pod koniec odcinka widzimy była opiekunkę rzekomo nieżyjącego chłopczyka, która bawi się z dzieckiem o imieniu Staś. Wiek i wygląd by się zgadzały - to może być synek Gajewskich. Jak został porwany? I czy to na pewno on?
Po finale Pod powierzchnią wciąż mamy pytania, do których - co więcej - doszły nowe. Ba, nie wiemy nawet, czy Marta Gajewska przeżyje.
To wszystko to dla mnie jasne sygnały, że dostaniemy zapewne 2. sezon serialu. I chociaż mam trochę za złe twórcom, że po prostu nie wyjaśnili ważnych wątków teraz, tworząc kompletną i zamknięta historię, to nie obrażam się. Z chęcią obejrzę nową odsłonę Pod powierzchnią.