Film „Głębia strachu” nawet nie próbuje ukrywać tego, że jest przeciętną kopią „Obcego” – recenzja
Kristen Stewart i Vincent Cassel obok siebie na ekranie? Do pewnego momentu byłem zaintrygowany. To uczucie minęło, gdy zacząłem oglądać film „Głębia strachu”.
OCENA
Na wstępie zaznaczę, że „Głębia strachu” nie jest potwornie złym filmem. To znośne kino rozrywkowe, które w 2000 roku zrobiłoby furorę w kinach. Ogląda się to nieźle, aczkolwiek trudno nie mieć przez cały seans poczucia deja vu.
Akcja rozgrywa się pod wodą, na stacji badawczej znajdującej się na dnie oceanu. W pierwszym minutach filmu poznajemy młodą kobietę o imieniu Norah (Kristen Stewart), która przygotowuje się do kolejnego dnia (nocy?) pracy. Nie mijają trzy minuty seansu, a twórcy dostarczają nam (oraz bohaterce) niemałych wrażeń, bowiem w skutek trzęsienia ziemi, cała placówka zaczyna się rozpadać, a nam przyjdzie oglądać dramatyczne sekwencje rodem z kina katastroficznego. W wyniku tego zdarzenia kilku pracowników, którym udało się przeżyć katastrofę, próbuje znaleźć sposób, by przetrwać pod wodą i zdołać wydostać się na powierzchnię. Sęk w tym, że wkrótce okazuje się, że na ich życie czyha także przedziwne stworzenie...
Paraleli i podobieństw względem filmu „Obcy: 8 pasażer Nostromo” jest w „Głębi strachu” cała masa. Są one tak oczywiste, że twórcy chyba nawet specjalnie nie starali się ich ukryć.
Dodajmy sobie jeszcze do równania takie produkcje jak „Piekielna głębia” i „Otchłań”, a wyraźnie zobaczymy, że „Głębia strachu” to dzieło wtórne, a wręcz bezwstydnie zrzynające pomysły od podobnych tematycznie (i zdecydowanie lepszych) poprzedników. Zobaczymy tu te same klaustrofobiczne przestrzenie co w „Obcym” (nawet scenograficznie nie różnią się zbytnio), te same palety barw, jest nawet scena ze zwłokami „młodego, podwodnego stwora”, która wykracza poza ramy inspiracji, a staje się odtwórczą powtórką z „Obcego”.
Na dobrą sprawę podwodny świat także niewiele się różni od przestrzeni kosmicznej, jeśli chodzi o to, jak oddziałuje on na człowieka, także nie jest to żaden specjalny wyróżnik. Pod wodą, tak samo jak w kosmosie, nikt nie usłyszy naszego krzyku. Ani ziewnięć ze znudzenia. Właściwie dopiero pod koniec, gdy w pełnej krasie ujawnia się przed nami główny stwór (nie będę spoilerował, ale powinniście wyjść z kina z uśmiechami ekscytacji na ustach) robi się interesująco. No, ale to za późno.
Aktorsko jest co najmniej solidnie, aczkolwiek postaci nie są zbyt dobrze zarysowane ani zaprezentowane, by stwarzały one jakiekolwiek pola do popisów.
Vincent Cassel jest niewykorzystany i kiedy tylko może nadrabia ekranową charyzmą. T.J. Miller to klasyczny przykład comic relief, wrzucony w ekstremalne sytuacje w celu rozładowania napięcia. A Kristen Stewart wpadła w sidła swojej speszonej, pełnej niepokoju postaci na tyle, że stała się jednowymiarowa. Jakichkolwiek porównań z Ellen Ripley nawet nie ma co się doszukiwać.
„Głębia strachu” to film nieźle zrobiony, ale nie zaskoczy was niczym specjalnym. Dziwię się w ogóle, że on trafia do kin a nie od razu do serwisów VOD, gdyż era popularności tego typu produkcji jest dawno za nami. A jeśli już, to najlepszym momentem na ich dystrybucję jest okres wakacyjny. Widać, samo studio nie wierzy zbyt mocno w sukces tego dzieła.
Przy okazji warto wspomnieć, że „Głębia strachu” zdoła zapisać się jednak w historii kina jako ostatni film z logiem 20th Century Fox widocznym przed rozpoczęciem seansu.
Od teraz, w skutek wykupienia Foxa przez Disneya kultowe logo pokazywane widzom przed filmami studia będzie zawierało napisy: 20th Century Studio. Coś się kończy, coś zaczyna...
Nie będę może ostatecznie aż tak surowy dla „Głębi strachu”. Jeśli nie przeszkadza wam, fakt oglądania tych samych schematów po raz kolejny, macie ochotę na staroszkolny, niezbyt mądry horror sci-fi z paroma przewidywalnymi choć w miarę efektownymi „strasznymi scenami” to droga wolna, jest szansa, że będziecie się na tym dobrze bawić. Jest to niezła rzemieślnicza robota w warstwie formalnej (bo scenariusz nie należy do jego mocnych punktów), o której pewnie prędko zapomnicie, ale w trakcie seansu powinniście nieźle spędzić czas, o ile wiecie, na co się piszecie i nie będziecie mieli zbyt wyśrubowanych oczekiwań.