"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" to doskonałe zwieńczenie przygody Bilbo Bagginsa i jego kompanów. Recenzja sPlay
Według Filmweb.pl, "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" jest najbardziej oczekiwaną premierą tego roku. Ostatnia część przygód Hobbita do polskich kin wejdzie 25 grudnia 2014 roku, a więc za niecały tydzień. Wczoraj w wybranych kinach IMAX odbył się specjalny pokaz przedpremierowy obrazu Petera Jacksona. Jak wypada ostatnia odsłona losów Bilbo Bagginsa i jego zaprzyjaźnionej kompanii krasnoludów? Czy zakończenie hobbickiej trylogii jest równie udane jak poprzednie części?
Odpowiedź na to pytanie jest zawarta oczywiście w tytule, ale do przymiotnika "doskonałe" należy się parę słów wyjaśnienia. Filmy Petera Jacksona traktujące o Hobbicie są świetnie zrealizowanymi przygodowymi kolosami. W nosie mam to, czy wszystko zgodne jest z fabułą Tolkiena, czy postaci są takie, jak je sobie wyobrażaliście, czytając książkę "Hobbit, czyli tam i z powrotem".
Dla mnie to świetna rozrywka i świat, który fascynuje swoimi niebezpieczeństwami, pięknem, różnorodnością. Ale ja nigdy fanką J. R. R. Tolkiena nie byłam.
I choć zawsze będę pod wrażeniem świata, który stworzył, dopracowania każdego detalu, historii, języków, to samo oglądanie adaptacji jego książek będzie dla mnie odbierane na takim samym poziomie jak przygodowej serii "Powrót do przyszłości", z korzyścią dla tej ostatniej. W moim odbiorze tych ekranizacji brak mistycyzmu i cóż, prawdziwego fana Śródziemia, bo nim nie jestem. Jeśli to profanacja, wybaczcie, ale wolałam zaznaczyć to na początku.
Pierwszą myślą, jaka zawsze towarzyszyła mi odnośnie hobbickiej trylogii, było zdziwienie, po co tak krótki utwór literacki rozbijać na trzy części.
Wydawało mi się to zabiegiem zgoła niepotrzebnym, wydumanym i nastawionym wyłącznie na potrojenie zarobków. Prawda jest jednak taka, że wystarczy zobaczyć najpierw pierwszą część, potem drugą, a potem jeszcze trzecią, by zrozumieć, że to naprawdę był dobry pomysł. I nawet jeśli tej idei przyświecała tylko myśl o złocie, jak Thorinowi z części trzeciej, to ja, jako widz, czuję się usatysfakcjonowana.
Usatysfakcjonowana po wczorajszym wieczorze tym bardziej, bo "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" jest prawdopodobnie najlepszą częścią trylogii.
Tak, nie przesadzam. Może to kwestia tego, że ten film jako jedyny widziałam na dużym ekranie, a może tego, że do kina szłam bez żadnych oczekiwań, a jedynie z obawami. Nie wiem, ale jedno jest pewne - "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" to świetna rozrywka, cudownie spędzone ponad 2 godziny, podczas których zagryzasz palce, a twoje emocje skaczą wyżej niż Legolas podczas walki z orkami.
Po obejrzeniu filmu "Hobbit: Pustkowie Smauga" zastanawiałam się, jak twórcy chcą rozwiązać najbliższe pewnie trzy godziny akcji. Bitwa trwająca kilka godzin? Naprawdę? To nie może się udać. A figa, udało się!
I choć "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii", podobnie jak poprzednie części, jest pełen klisz, momentów absurdalnych i walk, które czasem wywołują salwy śmiechu jest też filmem, który pozwala widzowi całkowicie się w nim zatopić i przeżywać całym sercem każdą sekundę z jego ulubionymi bohaterami.
Śmieszą zawieszenia akcji, nieprawdopodobne sytuacje, to jak Legolas podczas bitwy cudem przeżywa dzięki swojej nadzwyczajnej zdolności wbiegania po spadających kamieniach niczym po ruchomych schodach. Jest to jednak śmiech pełen sympatii, bo pełni sympatii jesteśmy dla armii 13 krasnoludów i jednego niepozornego Hobbita, który... tak naprawdę uratował całą wyprawę. Postać Bilbo Bagginsa, jego przemiana, są oczywiście bardzo stereotypowe, ale to nie zmienia faktu, że ten mały bohater budzi nasz podziw. Tak jak podziw budzą jego sztuczki, spryt, oddanie, lojalność.
Ze wzruszeniem obserwujemy rodzącą się przyjaźń pomiędzy nim a krasnoludami i Gandalfem. Możecie się śmiać, ale mnie naprawdę zakręciła się łezka w oku, że to już koniec.
"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" to świetna realizacja, wspaniałe krajobrazy, cudowna symetria, którą mamy okazję obserwować podczas walki. Zastępy orków, elfów, krasnoludów i ludzi tworzą wyśmienitą całość. I nawet jeśli pojedyncze walki są czasem kuriozalne i naprawdę nieprawdopodobne to przecież hej, to jest fantasy. Tu wszystko wolno, a na pewno po prostu dobrze się bawić!