„Ikar. Legenda Mietka Kosza” to wirtuozerski popis Dawida Ogrodnika i najlepszy polski film 2019 roku
Kolejny znakomity film Macieja Pieprzycy i kolejna genialna rola Dawida Ogrodnika. „Ikar. Legenda Mietka Kosza” to nie tylko poruszająca biografia niewidomego muzyka wykonana na światowym poziomie, ale też studium samotności, które zostaje z widzem na dłużej.
OCENA
„Ikar. Legenda Mietka Kosza” to jeden z tych filmów, które odkrywają przed nami świat i ludzi, którzy pozornie są obok nas, ale my przeważnie nie mamy pojęcia o ich istnieniu. Piję tu z jednej strony do świata dźwięków, które tak wyraźnie widział i przepięknie nam o nich opowiadał Mietek Kosz. Ale też z drugiej do samej postaci tytułowego bohatera produkcji Macieja Pieprzycy.
Urodzony we wsi Antonówka w 1944 roku Mieczysław Kosz już w młodym wieku został naznaczony przez los. Gdy miał 12 lat, w skutek nieleczonej i pogarszającej się choroby oczy, stracił wzrok.
Jeden świat przestał dla niego istnieć, ale otworzył się przed nim nowy. Szybko okazało się, że mały Mietek odznacza się ponadprzeciętnym talentem muzycznym, który dzięki utracie wzroku, a wyostrzeniu się słuchu, mógł w pełni wydostać się na zewnątrz. Lata później Kosz należał już do czołówki polskich wirtuozów jazzu. Wiele wskazywało także na to, że jego umiejętności są na poziomie światowym.
Trochę to niesamowite, że postać Mietka Kosza nie była dotąd specjalnie znana. Niby jazz nie należy do najpopularniejszych gatunków muzycznych ani w Polsce, ani na całym świecie, ale o takich nazwiskach jak Krzysztof Komeda, Michał Urbaniak, Tomasz Stańko czy Leszek Możdżer niemała liczba osób słyszała. Mietek Kosz, pomimo że był absolutnym wirtuozem fortepianu, znany był głównie w środowiskach jazzowych, pośród muzyków i entuzjastów.
Nawet twórcy filmu „Ikar. ;egenda Mietka Kosza” przed kręceniem zdjęć nie mieli zbyt wielkiej wiedzy na jego temat. Widać są takie postaci, którym jakoś nie jest po drodze z tym, aby łatwo zapisać się w masowej świadomości. Trochę jak w przypadku Sugar Mana, potrzeba natrafić na odpwiednich ludzi i dobry moment (także historyczny) i po prostu nie każdy ma to szczęście, by trafić w swój czas.
Ale film Macieja Pieprzycy nie jest o tym.
„Ikar. Legenda Mietka Kosza” to dzieło zatopione w dźwiękach oraz portret człowieka, którego samotność wyniszczała od środka.
A portret jest to bolesny. Z powodu ślepoty od Mietka odwrócił się cały świat i to dosłownie. Rzeczywistość wokół niego została mu zasłonięta przerażającą czernią. Rodzice oddali go siostrom zakonnym do opieki. W szkole muzycznej zawsze trzymany był na dystans. Ślepota skierowała go w stronę muzyki, a ta dała mu aksamitny azyl od świata, który go odrzucał. W klawiaturze fortepianu odnajdywał utracone kolory, czerwień, żółć, kolor nieba.
Dźwięki wprowadzały go w nowy świat. Ale był to tylko jego świat. Nawet inni muzycy nie potrafili się z nim do końca porozumieć, a on z nimi. Gdy jego bliscy zaczynali zakładać rodziny, on zostawał sam, a jego samotność tylko się pogłębiała. Muzyka była paradoksalnie jego ucieczką, ratunkiem, dała mu niezłe życie, pełne koncertów w całej Europie i oklaski zachwyconej publiczności, ale też coraz bardziej oddalała go od ludzi.
Gdyby nie stracił wzroku zapewne nigdy nie stałby się wirtuozem jazzowym. Pewnie zostałby na swojej wsi i tam prowadził gospodarstwo po ojcu. Pewnie też byłby bardziej szczęśliwy.
Narastający i rozdzierający ból samotności Kosza reżyser Maciej Pieprzyca ukazał nam niezwykle sugestywnie.
Co jakiś czas wykonując przeskoki czasowe między filmową teraźniejszością (akcja rozgrywa się na przełomie lat 60. i 70.) a przeszłością, czyli dzieciństwem Kosza. Znakomita praca kamery, liczne zbliżenia na twarz Kosza, świetna scenografia oraz kapitalne sekwencje muzycznych popisów głównego bohatera stawiają film „Ikar. Legenda Mietka Kosza” w czołówce najlepiej zrealizowanych biografii muzycznych ostatnich lat. Aranżacje utworów Kosza, które na potrzeby filmu przygotował Leszek Możdżer, wypadają fenomenalnie, a słuchając i oglądając to wszystko na dużym ekranie nietrudno o szczerą fascynację i potężne ciary na plecach.
Ale dzieło Pieprzycy nie tylko zachwyca od strony formalnej, ale też i emocjonalnej. To film, w którym dźwięki otaczają widza prawie tak jak samego Kosza. Jego kompozycje, które przepięknie oplatają całe dzieło oddają także ducha całej smutnej i poruszającej opowieści o rozrywającej sile samotności i smutku. Co jakiś czas reżyser także funduje nam specjalne efekty dźwiękowe, które próbują emulować wrażliwość słuchu Kosza, który potrafi usłyszeć najmniejsze szepty, a odgłos zamykających się drzwi wrył mu się w pamięć już na zawsze i jest tak mocny, że dosłownie to widzi.
Oczywiście film udałby się połowicznie, gdyby nie fakt, że Dawid Ogrodnik po raz kolejny wykonał tytaniczną pracę. Jego rola jest po prostu genialna!
Zaryzykuję stwierdzenie, że Ogrodnik to w tej chwili jeden z najlepszych europejskich aktorów. Dziwię się, że dotąd nie zwrócił na siebie uwagi za granicą. Jego kreacja Mieczysława Kosza jest o tyle imponująca, że musiał się on nie tylko nauczyć grać na fortepianie, wcale niełatwe partie, przy tym jeszcze wcielić się w osobę niewidomą, ale też musiał przy tym wszystkim opierać się na niewielkiej liczbie materiałów źródłowych, gdyż o Koszu niewiele było dotąd wiadomo. Jego filmowa inkarnacja powstała ze strzępów opowieści jego znajomych, anegdot, nielicznych nagrań i wywiadów. Udało mu się jednak stworzyć łamiący serce portret poranionej pięknej duszy, który z pewnością nie wyjdzie prędko z waszej pamięci. Melodie jego duszy nieprędko przyjdzie i mnie zapomnieć.
Moim zdaniem „Ikar. Legenda Mietka Kosza” to najlepszy polski film 2019 roku. Więcej, to jeden z najlepszych filmów 2019 roku w ogóle.
Choć „Boże Ciało” jest niewiele gorsze, to jednak dzieło Pieprzycy przemówiło do mnie o wiele bardziej i poruszyło we mnie więcej strun. Gdyby to ode mnie zależało to właśnie ten film zgłosiłbym jako oscarowego kandydata naszego kraju. No, ale rozumiem komisję. „Ikar” nie ma aż tak wielkiego potencjału – jego wymowa jest mniej uniwersalna, przekaz trudniejszy w odbiorze, nie jest to film o zwycięstwie i pokonywaniu zła. Nie pomaga też, mimo wszystko, hermetyczna muzyka jazzowa, która choć w filmie Pieprzycy podana została przystępnie i pięknie, to jednak cały czas nosi na sobie łatkę niedostępności.
Mimo tego absolutnie polecam „Ikara”. Dla fanów dobrego, polskiego, kina pozycja obowiązkowa. Tak jak się spodziewałem, mamy naprawdę świetną filmową jesień dla rodzimej kinematografii.