To halucynacje... czy ten przedszkolak rzeczywiście zjadł pająka? „Impostor” postara się odpowiedzieć na pytanie, co żyje z drugiej strony „dziury w ziemi”.
OCENA
Co robią bohaterowie horrorów, kiedy chcą zacząć życie na nowo? Oczywiście wprowadzają się do starego, skrzypiącego domu pośród drzew, do miejscowości pamiętającej tragedię sprzed kilku lat, kiedy oszalała matka zabiła swojego syna. Tym razem historia może się powtórzyć.
W „Impostorze” obserwujemy perypetie młodej matki, Sarah, która trafia na irlandzką wieś wraz synkiem, Chrisem – dziwnie podobnym do głównego, dziecięcego bohatera „Szóstego zmysłu”.
Chris wkrótce zaczyna się zachowywać bardzo dziwnie, a Sarah podejrzewa, że nagła zmiana ma związek z dołem w ziemi, gdzie odnajduje bawiącego się syna. Po prawdzie nie jest to jednak żaden dół, a prawdziwy krater, który zdaje się nie mieć dna i sięgać do aż do samych piekielnych wrót. Choć to nadinterpretacja, wkrótce odkrywamy, że z Chrisem rzeczywiście jest coś nie tak.
Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie.
Cytat z Fryderyka Nietzschego byłby właściwym wstępem do „Impostora”, gdyby tylko reżyser, Lee Cronin, zechciał uczynić z filmu dzieło bardziej oryginalne. Tymczasem otrzymujemy kolejne studium matczynej miłości do opętanego dziecka. Poprawnie wykonane, z kilkoma momentami, kiedy podskoczymy w fotelu, ale na pewno nie unikatowe.
Dziura w ziemi schodzi na drugi plan i choć później wraca, to „Impostor” koncentruje się na złowrogo brzmiących kołysankach, nieoczywistych odbiciach w lustrze, jedzeniu pająków i skrzypiących podłogach.
Horror ratują fabularne niedopowiedzenia.
„Impostor” to bowiem słownikowy oszust podszywający się pod kogoś innego. Dynamikę pomiędzy synem a matką napędza więc nie tylko niepewność o tożsamość Chrisa, ale również niedowierzanie o zdrowy rozsądek samej Sarah. Czy kobieta śni na jawie lub ma omamy, a może jej pociecha metaforycznie wsiąknęła we wszechogarniający krater?
Właśnie ta niepewność sprawia, że „Impostor” to więcej niż tylko solidne, horrorowe rzemiosło. Nie jest to jednak klasa zeszłorocznego „Hereditary” czy klasycznego „Omena”. Seána Kerslake i James Quinn Markey wypadają nader przekonująco w swoich rolach, ale scenariuszowe niedomagania nie pozwalają historii rozwinąć skrzydeł.
„Impostor” to porządne kino ze niewykorzystanym potencjałem.
Nie zapada w pamięć, ale obficie wynagradza inwestycję w kinowy bilet.