REKLAMA

Jack Reacher wraca w westernie na miarę ery cyfrowej. „Strażnik” – recenzja

Jack Reacher należy do najpopularniejszych bohaterów współczesnej literatury sensacyjnej, dlatego premierę nowej powieści z jego udziałem trzeba uznać za jedno z najważniejszych literackich wydarzeń jesieni. Co ciekawe, „Strażnik” ma dwóch autorów. Czy współpraca Lee Childa z jego bratem przyniosła pożądany skutek?

jack reacher strażnik recenzja
REKLAMA

Brytyjski pisarz Lee Child (w rzeczywistości James Dover Grant) już od ponad 20 lat raczy czytelników kolejnymi powieściami z serii „Jack Reacher”. W ciągu tego czasu eksmajor służący niegdyś w siłach amerykańskiej żandarmerii wojskowej doczekał się 25 powieści, kilku opowiadań i dwóch pełnometrażowych filmów. Co ważne pozostawał w nich wszystkich niezmiennie oldschoolową postacią, która znalazłaby sobie miejsce w każdym klasycznym westernie z Johnem Waynem.

REKLAMA

Czas nie stoi jednak w miejscu, co wreszcie zauważył sam Lee Child. Dlatego pisarz przy pracach nad swoją najnowszą powieścią o Jacku Reacherze zaangażował do współpracy brata, który również ma na swoim koncie szereg thrillerów sensacyjnych. Miało to wprowadzenie jego bohatera w XXI wiek i erę cyfrową. Udało się całkiem nieźle, a przy tym nie wymagało wprowadzenia znaczących zmian w postaci Reachera.

Jack Reacher to nadal bohater twardszy niż najtwardsza stal i mający niepodważalne przekonania.

Nie jest typowym protagonistą współczesnych thrillerów, a przynajmniej nie w tym sensie, że przypadkiem wplątuje się w jakąś wielką aferę. To postać anachroniczna, wyrwana jakby z innej epoki.

Od czasu, gdy służył dla armii Stanów Zjednoczonych minęło już wiele lat. Spędził je na tułaczce po kraju i rozwiązywaniu problemów napotkanych tu i ówdzie. Reacher jest znany z tego, że podróżuje bez żadnego bagażu (nie licząc szczoteczki do zębów i gotówki) i nie ma stałego miejsca zamieszkania. Jest obieżyświatem i wagabundą, niechętnym wszelkiej nowoczesnej technologii, który jednocześnie kieruje się bardzo silnym kompasem moralnym i nie waha się wykorzystywać agresji fizycznej do osiągnięcia swoich celów.

Na początku „Strażnika” Reacher ratuje nieznajomego przed porwaniem.

Ocalonym jest informatyk Rusty Rutherford znienawidzony przez całe Pleasantville, bo pozwolił na to, by miejski system, który miał chronić, uległ awarii. Reacher pojawia się tam przejazdem i tylko z zamiarem wypicia kubka kawy przed dalszą podróżą. Jego zmysły wychwytują jednak podejrzaną sytuację, a zasady nie pozwalają zostawić niewinnej osoby w potrzebie. W taki sposób zaczyna się współpraca obu mężczyzn mająca na celu odkrycie, kto chciał porwać Rutherforda i z jakich powodów.

Obaj autorzy przed premierą „Strażnika” nie ukrywali, że powodem kryjącym się za dołączeniem młodszego Andrew Childa było wprowadzenie serii o Reacherze w XXI wiek i modne obecnie tematy. Dlatego tak duża część tej historii kręci się wokół hakerskich ataków, poszukiwania zaginionych serwerów i działalności rosyjskich służb wokół wyborów prezydenckich w USA. Próba wprowadzenia powiewu świeżego powietrza obejmuje też postać Rusty'ego, który jest dosyć wyraźnym przeciwieństwem Jacka Reachera, ale z tego powodu paradoksalnie obaj tym lepiej się dogadują i działają jako duet (a potem zespół po dołączeniu jeszcze jednej, tym razem kobiecej postaci).

Tak duża część tej recenzji dotyczy postaci, bo „Strażnika” czyta się głównie dla nich.

Sama fabuła jest dosyć schematyczna i daleka od wciągającej. Lee Child jest na tyle sprawnym pisarzem, że potrafi zaangażować swoich czytelników, ale wątpię, by ktokolwiek po przeczytaniu „Strażnika” miał ochotę przeprowadzać długie dyskusje na temat jego fabuły. Pod tym względem po prostu nie ma tragedii, ale też żadnych pozytywnych szaleństw.

To Jack Reacher stanowi tutaj prawdziwy magnes na czytelników. Mowa o bohaterze pod wieloma względami tak cudownie przestarzałym, że budzącym bardzo silną nostalgię, a jednocześnie kryjącym w sobie na tyle dużo uroku, by uniknąć oskarżeń o maczyzm czy śmieszność. I oczywiście część czytelników szybko znudzi czytanie o kolejnym spotkaniu Reachera z najemnikami próbującymi porwać Rutherforda, w trakcie którego za każdym razem zachowują się oni jak banda idiotów, a nasz bohater wychodzi ze starcia bez najmniejszego zadrapania. Ale dla fanów serii Lee Childa właśnie w tych elementach kryje się największa radość z czytania jego powieści. I pod tym względem „Strażnik” zdecydowanie nie zawodzi.

REKLAMA

Oscarowe i głośne tytuły możesz obejrzeć w CHILI za darmo dzięki nowej promocji Logitech – sprawdź

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA