Taika Waititi jako Adolf Hitler. „Jojo Rabbit” to przejmujący film o wchodzeniu w dorosłość
„Jojo Rabbit” Taiki Waititiego, pokazywany w Polsce przedpremierowo podczas trwającego właśnie American Film Festival, to produkcja, która potrafi wywołać w widzu wiele niespodziewanych emocji.
OCENA
Najnowszy film reżysera „Thor: Ragnarok” i znakomitych „Dzikich łowów” przedstawia bowiem wojenny świat widziany oczami dziesięcioletniego chłopca. Ta perspektywa to największa siła „Jojo Rabbit”. Jest tak wyraźna, wyrazista i wszechogarniająca, że sami czujemy się, jak bohater i znacznie mocniej odczuwamy przedstawione wydarzenia.
Obraz rozpoczyna się sekwencją, w której zaaferowany młody chłopiec patrzy w lustro, gdzie przygląda się swojemu odbiciu w charakterystycznym wojskowym mundurze. Johannes (dobry Roman Griffin Davis) ma właśnie trafić do Hitlerjugend i jest tym faktem niezwykle zaaferowany. Sprawa jest dla niego tak ważna, że wyobraża sobie nawet, jakby to było, gdyby był przyjacielem samego Führera.
W tym właśnie momencie na ekranie pojawia się Taika Waititi ucharakteryzowany na Adolfa Hitlera.
Dyktator, który wielokrotnie pojawi się na ekranie, jest powiernikiem sekretów bohatera i jego przewodnikiem po otaczającym świecie.
Komediowa otoczka wzmaga jedynie antywojenny charakter opowieści. Humor tak naprawdę uwypukla dramat bohaterów. Produkcja kilkakrotnie przeraża też brutalną wizją wojennej rzeczywistości. Z drugiej strony dostajemy tu też sporo zabawnych absurdów, które w pełni kupujemy, właśnie przez to że dość wyraźnie widać, że oglądamy przefiltrowaną wersję rzeczywistości.
„Jojo Rabbit” jest opowieścią o tym, w jaki sposób może rodzić się fascynacja ideologią.
Podobny temat, choć w zupełnie inny sposób, podjęli w tym roku także bracia Dardenne w swoim „Młodym Ahmedzie”. Siłą najnowszego filmu Waititiego, ukazującym wyższość nad dziełem belgijskich twórców, jest jednak fakt, że reżyser stara się wyjaśniać ten stan rzeczy, a także znaleźć sposób na naprawienie sytuacji.
Dość powiedzieć, że w pewnym momencie z ekranu padnie niezwykle ważna wymiana zdań:
- Jestem nazistą. Myślisz, że dlaczego tak lubię swastykę?
- Myślę, że jesteś dziesięcioletnim chłopcem, który lubi swastykę i chciałby należeć do jakiegoś klubu.
„Jojo Rabbit” to tak naprawdę przejmujący film o wchodzeniu w dorosłość i związane z nim nieegoistyczne spojrzenie na rzeczywistość.
To studium człowieczeństwa i rodzenia się ludzkiej empatii. Przekonania chłopca zostaną bowiem wystawione na próbę, gdy przypadkiem odnajdzie w swoim domu kryjówkę, w której ukrywa się żydowska dziewczynka. To, co następuje później, to wyjątkowo humanistyczna wizja rodzenia się współczucia.
Wszystko to sprawia, że film wywołuje w nas całkowicie niespodziewane i zaskakujące emocje. Tak dobrodusznego i prostolinijnego filmu nie widziałem od dawna. Na dodatek tak wsiąkłem w zaprezentowaną perspektywę, że ku mojemu własnemu zaskoczeniu sporą część seansu spędziłem łapiąc łzy wzruszenia, wynikające także z rozczulających scen, często i gęsto pojawiających się w filmie.
„Jojo Rabbit” to nie tylko film, który będziemy polecać innym. To produkcja, po której seansie będziemy chcieli uściskać naszych najbliższych. Nic dziwnego, że film wygrał tegoroczny festiwal filmowy w Toronto. Warto!