Koniec świata będzie testem na nasze człowieczeństwo – rozmawiamy z Ksawerym Szlenkierem, Jakubem z „Kierunek: Noc”
Kim stają się ludzie, kiedy nadchodzi koniec świata? I co wspólnego ma „Kierunek: Noc” z aktualną kwarantanną? O nowym serialu Netfliksa rozmawiamy z Ksawerym Szlenkierem, polskim aktorem, który zagrał w nim jedną z głównych ról.
„Kierunek: Noc” przedstawia nam bardzo ludzką wizję końca świata. Oto grupa bohaterów, mających właśnie wybrać się samolotem w podróż z Brukseli do Moskwy, dostaje tragiczną wiadomość: Słońce zabija. Żeby przeżyć muszą uciekać przed świtem. Co ich czeka? I jak to wpłynie na ich relacje, a przede wszystkim ich intensywność?
Wywiad Rozrywka.Blog z Ksawerym Szlenkierem, z serialu „Kierunek Noc”:
Joanna Tracewicz, Rozrywka.Blog: Jak wyobrażasz sobie koniec świata?
Ksawery Szlenkier, Jakub w serialu „Kierunek: Noc”: Koniec świata na pewno będzie testem na człowieczeństwo. Nie mamy bladego pojęcia, jak to będzie wyglądało. Ale na pewno będzie to chwila próby, co zrobimy w momencie nadchodzącego zagrożenia. Czy ten ostatni czas poświęcimy na naprawienie błędów? Czy spędzimy go na rozpaczaniu, że wszystko się kończy? Mam jednak nadzieję, że to nie wydarzy się ani za mojego, ani za twojego życia. (śmiech)
(śmiech) Na pewno nie chciałabym się znaleźć w podobnej sytuacji co bohaterowie serialu „Kierunek: Noc”. Myślisz, że im się udaje przejść tę próbę ludzkości, związaną z widmem końca świata? Przechodzą pozytywnie test na człowieczeństwo?
Każdy po swojemu. Historia ludzkości uczy, ze w takich granicznych sytuacjach, różne rzeczy z ludzi wychodzą. Ci, których postrzegamy jako dobrych, ujawniają złe cechy, które skrzętnie ukrywali. A ci, co mają jakąś chropawą, nieprzyjemną powierzchowność, potrafią nas zaskoczyć – wychodzi z nich wielkie serce i coś budującego. Dokładnie tak samo jest w naszym serialu. To jest jego zaleta – te postaci są ludźmi z krwi i kości. Mój bohater, Jakub, ale i inni też, mają swoje momenty złamania jak i heroizmu.
Chciałoby się powiedzieć – „tyle wiemy, na ile nas sprawdzono”. To rzeczywiście ciekawe obserwować tych bohaterów, ich przemiany. Każdy z sześciu odcinków przedstawia nam jedną postać w czasach, kiedy jeszcze było normalnie, a potem wsiadamy z nimi na pokład samolotu, gdzie rozgrywają się największe dramaty.
Nikt z nich nie jest bohaterem bez skazy. I wierzę, że to pozwoli na zbudowanie więzi z widzem. Dzięki temu każdy będzie mógł odnaleźć w nich coś z siebie i zadać sobie pytanie, jak sam zachowałby się w danej sytuacji.
Bohaterowie przekraczają swoje granice? Naginają swoje zasady w nowych warunkach?
Tak, myślę, że tak się dzieje. Chociaż nie powiedziałbym, że robią to chętnie. Tak jak w zwykłym życiu – dopóki nie jesteśmy przyciśnięci do muru, nie chcemy tego robić. To konfrontacja samego siebie ze sobą, a to jest trudne. W obserwowaniu tego, jak postaci przechodzą swoje transformacje, pomaga konstrukcja serialu, o której wspomniałaś – zwykle na początku każdego odcinka mamy retrospekcję, widzimy danego bohatera w jakiejś sytuacji sprzed katastrofy. A potem wsiadamy na pokład samolotu, gdzie wszystko jest inaczej.
Myślę, że nie mogło być „lepszego” czasu na premierę takiego serialu jak „Kierunek: Noc”. Mówię lepszego w cudzysłowie, ponieważ obecnie znajdujemy się w trudnej sytuacji, ale ona właśnie świetnie koresponduje z tym, co dzieje się na ekranie.
Z pewnością mamy tu analogię. W samolocie nasi bohaterowie są zamknięci, tak i my jesteśmy zamknięci. W naszej historii to powoduje, że szybko zachodzą między ludźmi pewne procesy, które w normalnym życiu by się tak prędko nie zadziały. Myślę, że nasza codzienna izolacja też pewne zachowania przyspiesza – mamy dla siebie dużo więcej czasu, więc pewne rzeczy dojrzewają dużo szybciej. Oby to były same dobre rzeczy, ale na to nie mamy gwarancji. W serialu też szybciej bohaterowie budują ze sobą więzi, choć na jaw wychodzą i mroczne strony każdego z nich.
Widać to zwłaszcza w relacji Jakuba i Sylvie, między nimi rodzi się uczucie. Myślisz, że w takiej sytuacji możliwa jest miłość?
Miłość to chyba zbyt duże słowo, jeśli chodzi o tę dwójkę, ale rzeczywiście to zmierza w tym kierunku. W kierunku budowania bliskości. Czy z tego wykluje się miłość? Chętnie poznam odpowiedź na to pytanie któregoś dnia. (śmiech) Jedno jest pewne: wszyscy są na siebie skazani. I albo komuś coś dadzą, albo nie dadzą. Jeżeli dadzą, to może dostaną coś w zamian. A to pomaga stworzyć relację. Między Jakubem a Sylvie występuje taki mechanizm. Mamy moment, w którym Sylvie de facto ratuje Jakuba. On ma problem z celowością swojego życia. Dzięki temu, że Sylvie jest z nim tam w tamtej chwili, mimo że przecież może działać z pobudek egoistycznych, aby sama się uratować, nawiązuje się między nimi porozumienie. Ona daje mu coś, czego on potrzebuje. I Jakub wstaje. A potem przychodzi moment, że to on musi dać wsparcie Sylvie. Dlaczego je daje? Bo jest jej wdzięczny. Zresztą takich relacji, które kiełkują, jest więcej w tym serialu.
Twój bohater znajduje się w centrum niebezpiecznych wydarzeń. Poradzić sobie z sytuacją, jak powiedziałeś, pomaga mu Sylvie. Ale to tylko jeden aspekt. Kim jest Jakub? Co myśli, czuje?
Na początku pomyślałem sobie, że to jest normalny, zwykły facet z pewnym kręgosłupem moralnym. Lata temu wyjechał z Polski i zaczął budować swoje życie w Belgii, rozwijać karierę w liniach lotniczych. Można powiedzieć, że jest mężczyzną, który potrafi zagryźć zęby, wytyczyć sobie cel i do niego dążyć. Jednocześnie dba o wartości, które pewnie wyniósł z domu – chce mieć normalną rodzinę, normalne życie, dobre, spokojne. Z żoną starają się o dziecko. I teraz ten facet, który pewnie we własnych oczach jest okej, trafia na pokład samolotu. I czy da radę, kiedy pojawi się strach, kiedy trzeba walczyć o życie? To niejednoznaczna postać, która musi przemodelować swoje wartości. Coś sobie wybaczyć, w coś na nowo uwierzyć. Widzowie mają szansę uczestniczyć w przemianie Jakuba. Nie wiem, czy ostatecznie okazuje się mniej dobrym człowiekiem, ale na pewno staje się bardziej zdeterminowany.
A jak wyglądała twoja praca nad stworzeniem tego bohatera?
Kiedy pojechałem na plan, nie wiedziałem jeszcze, w którym kierunku rozwijać tę postać. Stwierdziłem, że zaufam reżyserom i Jasonowi (Jason George, scenarzysta serialu – przyp. red.). To sprawiło, że jesteśmy współtwórcami tego bohatera. Bardzo lubię zresztą taką pracę, kiedy można razem tkać postać, wiele dobrego udaje się dzięki takiej współpracy uzyskać. Co ważne, Jason był otwarty na sugestie i pomysły, nie tylko moje, jak kształtować naszych bohaterów. Zdarzało się, że rozmowy na planie, kolejna lektura scenariusza prowokowały nowe pomysły. Na przykład ktoś uznawał, że jego bohater powinien w danej chwili jednak coś powiedzieć, bo jeżeli nie zareaguje, to by znaczyło, że jakiś tam nie jest albo jest. Testowaliśmy te rozwiązania i czasem one się sprawdzały, więc wprowadzaliśmy je ostatecznie do produkcji. Taka wymiana powoduje, że praca jest ciekawsza.
Jak na waszą pracę wpłynęło to, że akcja serialu rozgrywa się głównie w jednym miejscu, czyli na pokładzie samolotu?
Paradoksalnie to zamknięcie bardzo nam pomogło. Wszyscy byliśmy cały czas ze sobą. Kiedy akcja toczy się na tak małej przestrzeni, nawet jeśli nie bierzesz bezpośrednio udziału w którejś ze scen, np. w dialogu, to zawsze jesteś w tle. Bez wymiany jakiejś energii, intensywnej obecności, nie moglibyśmy tego stworzyć. To nie byłoby autentyczne. Zamknięcie spowodowało więc, że wszyscy zaczęli sobie naprawdę pomagać. Na planie nie było lepszych i gorszych, nie było hierarchii, systemu gwiazdorskiego. Wszyscy byliśmy równie ważni. To też pozwoliło zbudować nam prywatne relacje, które trwają do dziś. Spotykamy się wirtualnie, dzielimy się swoimi sukcesami.
A więc pokład samolotu stał się podstawą przyjaźni! Jak wyglądało kręcenie poszczególnych scen? Mieliście własny samolot, większość działa się w studiu?
Tu, tak jak i w wielu innych produkcjach, wiele scen kręconych było w studiu. Przez pewien czas mieliśmy jednak do naszej dyspozycji prawdziwy samolot. I przelecieliśmy nim kawałek z punktu A do punktu B. Nie zdradzę, które sceny, gdzie były kręcone. Najfajniej będzie, jeśli nikt nie będzie w stanie powiedzieć, co gdzie było kręcone. To magia kina. (śmiech)
Mamy ucieczkę samolotem, widmo końca świata. Mamy też intensywne międzyludzkie relacje. O czym dla ciebie jest „Kierunek: Noc”?
O tym, że w sytuacji zagrożenia twój wróg może stać się twoim przyjacielem, a twój przyjaciel może stać się twoim wrogiem. I o tym, że w sytuacji krytycznej tak naprawdę nie znasz sam siebie. Kolejne próby mówią ci, kim jesteś. To opowieść o przeżyciu. Ale „Kierunek: Noc” to też dobrze zrealizowana rozrywka, serial katastroficzny, w którym najważniejszy jest człowiek, jego reakcje.
Finał jasno pokazuje, że kontynuacja serialu jest możliwa. Co dalej z serialem „Kierunek: Noc”?
Rzeczywiście zakończenie daje szansę na kontynuację. Ale jak ona mogłaby wyglądać? Zachodzimy w głowę. Jeżeli takie plany w ogóle są, to one są teraz w głowach Jasona, Tomka (Tomasz Bagiński, producent wykonawczy – przyp. red.). Wiele zależy od widzów. Chciałbym dowiedzieć się, czy ludzkość przeżyje i czy zbudują coś nowego. Wiemy jedno: Słońce zabija. Może to jest szansa na nową cywilizację? Zresztą to właśnie w tym momencie powoli skręcamy w stronę powieści „Starość aksolotla” Jacka Dukaja, z której zaczerpnięty jest pomysł na serial. A w niej autor pisze, że jest więcej takich ekip, którym udało się poderwać do lotu. To może być wskazówka co do tego, co nas czeka.