Wysoką jakość kolejnych obrazów spod szyldu Disney/Pixar od lat przyjmuje się już pewnik, długo przed premierą zakładając, że nadchodząca animacja będzie co najmniej niezła, a jej tytuł najpewniej zobaczymy wśród następnych oscarowych nominacji. Z wrodzonej przekory czekam na moment, w którym będę mógł zakrzyknąć: „ha, nie tym razem!”. Ale to nie jest ten moment.
OCENA
„Luca” nie zajmuje wprawdzie zaszczytnego miejsca w czołówce najlepszych animacji studia, ale jest niewątpliwie kolejną znakomicie zrealizowaną i opowiedzianą historią, która może czegoś nauczyć młodszych widzów. Starsi, poza poprawiającą nastrój warstwą humorystyczną, nie znajdą tu dla siebie tyle interesujących wątków czy smaczków, jak w przypadku choćby „W głowie się nie mieści” czy „Zwierzogrodu”, ale i tak nie będą się na seansie nudzić.
Fabuła animacji skupia się na cywilizacji wypasających ryby (dosłownie tak, jak ludzie owce) morskich stworów, które unikają „świata zewnętrznego”. Luca to trzynastolatek, którego rodzice za wszelką cenę chcą ochronić przed lądem i czyhającymi na nim niebezpieczeństwami (czyli, przede wszystkim, harpunami rybaków). Opisują mu zatem świat nadwodny jako zgubny, wrogi i zły. Kiedy jednak pewnego razu bohater wychodzi na plażę, odkrywa, że gdy jego ciało nie ma kontaktu z wodą, wówczas zmienia się w zwykłego, ludzkiego chłopca. Luca poznaje Alberto, który większość czasu spędza w starej latarni morskiej i pod postacią człowieka. Wkrótce obaj chłopcy trafiają do pobliskiego miasteczka, gdzie stają się członkami tamtejszej społeczności, poznają ludzkie zwyczaje i utrzymują swą prawdziwą tożsamość w sekrecie.
Mimo przewidywań, że debiutujący w Pride Month „Luca” będzie przełomowym pierwszym filmem studia z otwartym wątkiem nieheteronormatywności (nawet w kadrach dopatrywano się ukłonów w stronę obrazu „Tamte dni, tamte noce”), i tym razem skończyło się na sugestiach. Reżyser Enrico Casarosa zdementował przypuszczenia, podkreślając, ze film opowiada o przyjaźni, w której romans czy seksualność nie odgrywają żadnej roli. Fakt, że scenarzyści zrezygnowali z dosłowności, a jednak cała warstwa alegoryczna filmu jest oczywistym (momentami wręcz łopatologicznym) nawiązaniem do poczucia odmienności, do wykluczeń, wrogości czy lęku przed nieznanym. To film o odmieńcach, wobec których niemal wszyscy pałają nienawiścią, na widok których reagują lękiem, choć przecież nigdy nie wyrządzili nikomu żadnej krzywdy. Ostatecznie wielu ludzi przekonuje się do morskich stworów i oferuje im swą przyjaźń, ale jedno z padających w finale zdań (cytuję z pamięci): „niektórzy zawsze będą widzieć w nim tylko potwora; [Luca] sam będzie wiedział, z kim warto się zadawać” mówi samo za siebie. Oczywiście, na temat da się też spojrzeć przez pryzmat imigracji i rasy, ale biorąc pod uwagę wiele narracyjnych odniesień i tropów, to właśnie mniejszość seksualna wydaje się najlepiej pasować do klucza.
Inna sprawa, że w „Luce” wszystkie interesujące i oryginalne pomysły są wplecione w dość prostą, tematycznie ogólną i przewidywalną historię.
Fabularnie całość okazuje się chyba najmniej porywającą opowieścią Pixara od lat (co nie oznacza, że nieciekawą). Szkoda niewykorzystanego potencjału poszczególnych wątków (jak cały świetnie zapowiadający się świat podwodny, który szybko zostaje porzucony na rzecz włoskiego miasteczka); film najczęściej wraca do motywu maskarady i starań, by żaden z ludzi jej nie przejrzał. Bohaterowie muszą unikać kontaktu z wodą w chwilach, gdy znajdują się w zasięgu wzroku mieszkańców miasteczka i nowej przyjaciółki. To jeden z tych elementów, który zdecydowanie nie zasłużył na tyle ekranowego czasu.
Fantastyczny świat filmu wypełniony jest osobliwymi, nieco oldschoolowymi bohaterami w stylu starszych kreskówek. Włoskie miasteczko jest ponadczasowe w swej rustykalności i choć akcja rozgrywa się w latach 50. czy 60., całość mogłaby równie dobrze wydarzyć się współcześnie. Bogactwo scenerii i oszałamiające animacje lądowych uroków kontrastują z tripowym, tajemniczym podwodnym światem. Przeskoki bohaterów między swymi ludzkimi i morskimi postaciami wyglądają fantastycznie. Główni bohaterowie, Luca, Alberto i Giulia, to jedne z najfajniejszych dzieciaków w historii filmów Pixara, pełne życia, zabawne, naturalne; dialogi napisane są z niebywałą wrażliwością.
„Luca” nie jest żadnym przełomem, nie jest też filmem tak dobrym, by przyćmić te najpopularniejsze disneyowskie animacje, ale to kolejna solidna produkcja, której seans z pewnością zaliczycie do udanych. Historia należy do tych uniwersalnych, podlanych sentymentalnym sosem, i przemyca kilka oczywistych, choć ważnych – zwłaszcza w kontekście edukacji młodszych widzów – spostrzeżeń. Magia Pixara wciąż działa i ma się dobrze.