REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

Twórca świetnych komediowych horrorów powrócił. Jego nowy film to hit na Netflixie - mam jednak parę uwag

Christopher Landon powrócił! Tym razem z kinem bardziej familijnym, niż - jak to zazwyczaj bywało - krwawym. "Mamy tu ducha" to fantastycznie obsadzona komedia z elementami nadprzyrodzonymi, która miała olbrzymi potencjał, by powiedzieć nam coś więcej. Niestety, skończyło się na banałach - płaskość i sztampa przerosły nawet to, do czego przyzwyczaiły nas prostolinijne obrazy familijne. A jednak, nie ukrywam, parę razy się zaśmiałem, a i do uronienia łzy zabrakło niewiele.

02.03.2023
18:05
mamy tu ducha film netflix recenzja opinie
REKLAMA

Anthony Mackie, David Harbour i Jennifer Coolidge skutecznie podrasowali moje zainteresowanie filmem „Mamy tu ducha” Netflixa. Elementem przesądzającym o seansie okazało się jednak nazwisko reżysera. Christopher Landon wpadł mi w oko już kilka lat temu - jego „Śmierć nadejdzie dziś” czy „Piękna i rzeźnik” to obrazy dalekie od ideału, ale dostarczające masę frajdy. A przynajmniej ja bawiłem się na nich przednio.

Fabuła „Mamy tu ducha” zapowiadała się przyjemnie i... intrygująco; oczami wyobraźni widziałem olbrzymi plac zabaw kreatywnych, doskonale wiedząc, że Landon potrafi zaskoczyć nietuzinkowymi rozwiązaniami scenariuszowymi czy realizacyjnymi.

Film skupia się na nastoletnim Kevinie i jego rodzinie, którzy wprowadzają się do nowego domu. Ten okazuje się - jakżeby inaczej - nawiedzony przez pewnego ducha. Ernest, bo tak brzmi jego imię, ma bardzo bogatą przeszłość, którą główny bohater stopniowo odkrywa. Wkrótce wieść o nawiedzeniu dociera do prasy, a rodzinka i Ernest stają się gwiazdami social mediów. Wówczas duchem zaczyna interesować się CIA. 

REKLAMA

Mamy tu ducha - recenzja filmu Netflixa

Mamy tu ducha - Netflix

Koncept prawdziwego ducha obecnego w świecie TikToka i YouTube’a? Ileż tu można scenopisarsko nabroić, jak bardzo można poszaleć! Niestety, Landon wykorzystuje zaledwie ułamek tego obfitego w potencjał pomysłu. Nie mówię już nawet o niedostatku refleksji, ale i zwykłej, wnikliwej eksploatacji. Niepotrzebnie rozwleczony (ponad dwie godziny!), rozczarowująco schematyczny, szturchający nas byle jakim przesłaniem. Aż trudno mi uwierzyć, że za scenariuszem stoi sam Landon.

Na szczęście co jakiś czas trafiają się tam zabawne (a nawet jeden poruszający!) momenty, które przypominają, że mamy do czynienia z nieoszlifowanym diamentem. Niestety, to ciągle za mało. Landon, zamiast się rozwijać, proponuje nam jeden z najsłabszych filmów w swoim niespecjalnie bogatym portfolio.

REKLAMA

Obsada radzi sobie przyzwoicie, ale przy takich nazwiskach siłą rzeczy oczekuje się czegoś więcej. Scenariusz nie pozwala bohaterom zabłysnąć, pokazać czegoś unikalnego. Dawno nie widziałem tak ograniczanej przez „silę wyższą” Jennifer Coolidge.

Efekty specjalne balansują na granicy żenady, choć nie brakuje kilku eleganckich sekwencji. Fabuła nie nuży, ale rozczarowuje bezpiecznymi rozwiązaniami i wstrzemięźliwością w realizowaniu naprawdę fajnych pomysłów, których zalążki pojawiają się co i rusz. Podkreślę: to naprawdę solidne kino familijne, ciepłe i - przede wszystkim - szczere, poprowadzone klasyczną, poprawną narracją. Trudno jednak uniknąć ukłucia zawodu i niedosytu, kiedy tak wiele przesłanek zapowiadało znacznie, znacznie więcej. Landon otrzymał pierwszorzędne narzędzia, ale nie wykorzystał ich możliwości.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA