Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu. Niech żyje „Miś”. Ta parafraza pasuje idealnie, jako że kultowy film „Miś” w reżyserii Stanisława Barei skończył właśnie 40 lat.
„Miś” swoją polską, a więc i światową, premierę miał dokładnie 4 maja 1981 roku. Przez ostatnie 40 lat masa rzeczy zmieniła się na świecie. Nawet jeśli nasz glob od zewnątrz wydaje się względnie podobny (nie licząc topniejących lodowców i spalonych lasów), to wewnątrz, czyli na poziomie społecznym, pomiędzy rokiem 1981 a 2021 różnice są dramatyczne. Szczególnie w Polsce, która 40 lat temu znajdowała się w innym systemie politycznym.
I to właśnie ten system jest bohaterem filmu „Miś”.
Siłą dzieła Barei nie jest fabuła, bo ta mogłaby być lepiej rozpisana. Nie są też sami bohaterowie. Sukces „Misia” to wypadkowa mistrzowskich dialogów oraz komedii sytuacyjnej, a konkretniej genialnej syntezy absurdów codziennego życia w PRL-u.
Kunszt Barei błyszczy najbardziej, gdy przyglądamy się scenom w urzędach, sklepach, poczcie, kontrolach granicznych czy drogowych, choć chyba najlepiej od dekad rezonuje scena w barze mlecznym z przykręconymi śrubami do stołów talerzami oraz sztućcami na łańcuchach.
Ale same te sekwencje nie uczyniłyby „Misia” dziełem kultowym i odkrywanym przez kolejne pokolenia widzów, dla których PRL staje się coraz większą abstrakcją.
Fantastyczne obserwacje rzeczywistości, które z czasem nabrały uniwersalności, zawarte są też w dialogach i fragmentach scenografii.
W jednej ze scen rozgrywającej się w szatni widz może dojrzeć kartkę z napisem:
Za garderobę i rzeczy zostawione w szatni, szatniarz nie odpowiada.
W scenie (nieplanowanej) awarii tramwajów na miejscu zdarzenia pojawia się od razu konferansjer, który przemawia do ludu stwierdzając:
Awaria też jest jakąś okazją.
A na kartkach informacyjnych w komunikacji miejskiej można przeczytać:
Twoje serce przypomina – piechotą zdrowiej.
W sumie racja, prawda?
Na przejściu granicznym z kolei widnieje hasło:
Każdy kilogram obywatela z wyższym wykształceniem szczególnym dobrem narodu.
Mam wrażenie, przeglądając oferty prywatnych i publicznych uczelni nawet i dziś, że hasło to nadal jest aktualne.
Twórcy pozwolili sobie nawet na parodystyczną wersję piosenki Teraz jest wojna ze słowami:
Teraz jest wojna. Kto handluje, ten żyje. Jak sprzedam kaszankę, słoninę, rąbankę, to bimbru się też napiję. Spod serca, kap, kap, słonina i schab, salceson i dwa balerony…
W tym przypadku też nie jest to rzecz daleka od obecnej rzeczywistości. Szczególnie w czasach pandemicznych.
Chyba najbardziej istotny dialog z „Misia” był, jest i będzie aktualny zawsze, gdyż jest syntezą nie tylko polskich, ale i globalnych interesów:
Ryszard: Powiedz mi, po co jest ten miś?
Hochwander: Właśnie po co?
Ryszard: Otóż to, nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta. Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji – który sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu, i co się wtedy zrobi?
Hochwander: Protokół zniszczenia…
Ryszard: Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach.
Ale nie zabrakło w „Misiu” także i uniwersalnych dialogów i tekstów komediowych, które bawią bez względu na czas i miejsce.
- Co to w ogóle jest miłość? Czy to jest coś takiego?
- Miłość?
- No. Czy to w ogóle jest coś takiego?
- W telewizji czasem pokazują, jak jacyś tam się kochają, albo mówią…
- No. Ale w życiu to chyba niemożliwe…
Jednym z moich ulubionych cytatów, który staram się coraz częściej wykorzystywać w prawdziwym życiu, jest:
Przyszłem wcześniej, gdyż nie miałem co robić.
Oczywiście, wszystkie te, małe i duże, przytyki względem władzy, nie uszły uwadze rządzącym i cenzorom.
Po zakończeniu produkcji Misia Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk zgłosił zastrzeżenia do ponad trzydziestu scen z całego filmu. Według szacunków samego Barei, długość scen, które zostały zakwestionowane przez urząd cenzorski składała się na ok 25 proc. całego filmu.
Okazało się jednak, że czas zagrał na korzyść twórców „Misia”. Po wydarzeniach z sierpnia 1980 roku, kiedy to ustąpił Edward Gierek i jego ekipa, cenzorzy spojrzeli na film Barei łaskawszym okiem. „Misia” traktowano wówczas jako atak na poprzednią ekipę rządzącą, więc Bareja stał się głównym beneficjentem tych, nomen omen, gierek na wyższych szczeblach. A Polska zyskała komediową perłę.
„Miś” wcale nie spotkał się ze wspaniałym przyjęciem ze strony polskich krytyków.
Pojawiły się takie opinie jak: „otrzymaliśmy zlepek gagów i skeczów dość nieudolnie trzymających się kupy” - z pisma „Przyjaciółka”; film uznano też za „brednię nadzianą kilkoma znośnymi black-outami oraz miniskeczami” - z „Gazety Zachodniej”; oraz „główna wada to tak pogmatwana intryga, że właściwie czeka się tylko na gagi i śmieszne sytuacje rozgrywane przez znanych aktorów” - z pisma „Kultura”.
Dopiero po latach, konkretniej po śmierci Stanisława Barei w 1987 roku, powoli zaczęła zmieniać się optyka „Misia” pośród znawców kina w Polsce.
A po zmianie ustroju, w latach 90. a szczególnie po roku 2000, „Miś” stał się wręcz quasi-pamiętnikową bajką i wspomnieniem poprzedniej ery Polski z lat 70. i 80. dla pokolenia naszych rodziców i dziadków. A dla millenialsów oraz pokolenia Z abstrakcyjną komedią absurdów.
Aczkolwiek te nowe pokolenia są w stanie znaleźć w „Misiu” absurd, który może być dla nich metaforą wariactw ery kapitalizmu, internetu i social mediów.
Prawda jest taka, że każdy ustrój i każdy moment historyczny jest absurdalny, w całości albo po części. Zagadnienia związane ze źle pojmowana i egzekwowaną poprawnością polityczną, inwigilacją, kulturą celebrytów czy chociażby to, co ma często miejsce w „Wiadomościach” TVP, mają z pewnością na tyle duży potencjał, że gdyby Bareja nadal żył, to znalazłby dla siebie masę materiału na kolejnego „Misia”.
Jeden z najbardziej „barejowskich” cytatów został przecież wypowiedziany przez polityka na mównicy sejmowej w rzeczywistości.
Sytuacja związana z pandemią również byłaby dla niego żyłą złota. Wystarczy przypomnieć sobie z dumą ogłaszaną operację zwiezienia maseczek z Chin (skąd notabene pochodzi COVID-19) za niemałe kwoty podatników, po czym okazało się, że nie spełniają one norm sanitarnych.
Samo rozporządzenie dotyczące chodzenia w maskach, to jak sam premier stwierdził, jest zalecenie nie nakaz, aczkolwiek, jak widać, jest to zalecenie, które gdy nie stosowane, staje się karalne.
Na pewno sami jesteście w stanie wyjąć z własnego doświadczenia, chociażby ostatniego roku z okładem, masę zdarzeń, które jak ulał pasowałyby do „Misia 2020”. Film Barei doczekał się dwóch sequeli, co chyba wystarczająco świadczy o jego popularności. W 1991 roku pojawiły się „Rozmowy kontrolowane”, które nie były jednak tak dobre jak poprzednik, choć to mimo wszystko udana komedia. W 2007 roku w kinach pojawił się też „Ryś”, ale tej pozycji raczej nie polecam nikomu.
Może pojawi się wkrótce na horyzoncie twórca, który będzie w stanie stworzyć "Misia" nowej ery. Takiego na skalę obecnych możliwości.