„Mosul” to kolejny po „Tyler Rake: Ocalenie” świetny film akcji od Netfliksa i braci Russo
Składający się wyłącznie z arabskiej obsady „Mosul” po wieloma względami odróżnia się jednak od wspomnianego wyżej „Tylera Rake’a”. Przygotujcie się na naprawdę mocne kino tylko dla ludzi o emocjach ze stali.
OCENA

„Mosul” to nie tylko tytuł filmu, ale też i miasto leżące w północnej części Iraku. Produkcja Netfliksa opowiada o grupie mężczyzn, którzy po tym, gdy Państwo Islamskie odebrało im wszystko (łącznie z domami i rodzinami) organizują się w jednostkę bojową SWAT i postanawiają wyruszyć z misją przeciwko ISIS.
Wspomniałem już aż dwa razy przy okazji pisania o „Mosulu” o filmie „Tyler Rake: Ocalenie” głównie dlatego, że to również była produkcja Netfliksa, która powstała we współpracy serwisu z Joe i Anthonym Russo (dla niewtajemniczonych, to oni wyreżyserowali m.in. dwie ostatnie części „Avengersów”).
Poniekąd „Mosul” i „Tyler Rake” są też do siebie podobne, przynajmniej pod względem przynależności gatunkowej. Tym niemniej, to jednak zupełnie różnie produkcje.
Wprawdzie i tu i tu mamy do czynienia z jednostkami specjalnymi i scenami strzelanin w egzotycznej, z punktu widzenia zachodniego widza, scenerii, ale o ile „Tyler Rake” był klasycznie hollywoodzkim akcyjniakiem z „kompleksem białego zbawiciela”, który przybywa, by zaprowadzić porządek w potrzebującym kraju, tak „Mosul” większy nacisk kładzie na bohaterów i relacje między nimi.
Film w reżyserii Matthew Michaela Carnahana jest też o wiele bardziej skromny i surowy w warstwie realizacyjnej. Oczywiście nie brakuje tu wciskających w fotel strzelanin czy dramatycznych wydarzeń, ale są one przedstawione w sposób bliski realizmowi na tyle, na ile się da. Nie ma tu żadnego efekciarstwa, formalnej ekstrawagancji, scen na jednym ujęciu czy popisów kaskaderskich. Wymiany ognia są krótkie i konkretne – trwają tyle, ile trwać powinny. To rzadkie w tego typu kinie.

Za kamerą stanął debiutujący jako reżyser Matthew Michael Carnahan, który dotąd znany był jako scenarzysta takich filmów jak „World War Z” czy „21 mostów”. Podszedł on do zadania na poważnie i z szacunkiem dla opowiadanej historii. Całość przedstawił nam w formie paradokumentalnej, co tylko pomaga skutecznie wciągnąć widza w środek akcji.
Jak też wspomniałem wyżej, twórcy filmu „Mosul” bardzo dużo uwagi poświęcili bohaterom i relacjom wewnątrz grupy.
Oczywiście nie ujrzymy w tym filmie pełnego portretu tych postaci, bo na to potrzebny byłby cały serial, natomiast spędzamy z nimi trochę czasu.

Udanym motywem fabularnym jest to, że w grupie SWAT pojawia się nowy członek, Kawa, tak więc na szybko, ale z dobrym efektem, niejako jego oczami także i my poznajemy resztę ekipy. Zobaczymy w niej m.in. to, że dowódca grupy w każdym pomieszczeniu, do którego trafi zaczyna sprzątać bałagan, jaki tam znajdzie, co można interpretować jako próbę poradzenia sobie z chaosem wokół bądź symbolicznego powracania na chwilę do życia przed wojną.
Sam Kawa przechodzi ciekawą i przekonującą przemianę w trakcie trwania filmu. Do tego powód i cel całej misji oddziału SWAT, który trzymany jest przed Kawą, a także i widzem w tajemnicy do samego końca, również robi wrażenie.
„Mosul” nie jest więc kolejnym pustym akcyjniakiem, tylko dobrym i mocnym kinem.
Twórcom udało się też sprawnie przemycić między kadrami obraz tragizmu konfliktu w Iraku i piekła, przez które przechodzą tamtejsi ludzie. O ile więc „Tyler Rake: Ocalenie” był atrakcyjną bajką dla dużych chłopców (aczkolwiek w swojej kategorii absolutnie mi się ten film podobał i nadal zaliczam go do jednego z lepszych akcyjniaków ostatnich lat), o tyle „Mosul” to jego trochę bardziej surowy i dojrzalszy kuzyn. Uplasowałbym go gdzieś pomiędzy „Helikopterem w ogniu”, a „Snajperem”.
Jeśli zastanawiacie się, czy go obejrzeć, to moim zdaniem nie ma się czego obawiać. Netflix, po dość kiepskich miesiącach, powoli zaczyna nadrabiać zaległości w ostatnich tygodniach 2020 roku. To już kolejna ich udana produkcja w ostatnim czasie, która prawdopodobnie znajdzie się pośród najlepszych filmów, jakie widziałem w ostatnich 12 miesiącach.