Gdybym miał wybrać swój jeden ulubiony gatunek filmowy, to chyba jednak zdecydowałbym sie właśnie na science-fiction, bowiem żaden inny nie jest w stanie przenieść mnie w tak odległe w czasie i przestrzeni miejsca, których raczej na pewno nigdy nie przyjdzie mi zobaczyć na własne oczy. Z okazji premiery filmu "Star Trek: W nieznane" wybrałem swoje ulubione pozycje sci-fi w historii kina.
2001: Odyseja kosmiczna z 1968 roku, reż. Stanley Kubrick
Arcydzieło Stanleya Kubricka to nie tylko najlepszy film sci-fi, ale też (moim zdaniem) najlepszy film jaki kiedykolwiek powstał. Poruszający szereg kwestii filozoficznych, społecznych, kulturowych. Bogaty w symbolikę i emocje (scena "umierania" Hala 9000 po prostu łamie sercę, pomimo faktu, że jest on komputerem ze sztuczną inteligencją). Zachwycający przełomową jak na swoje czasy warstwą wizualną, która do dziś się niewiele zestarzała (a przypominam, że za dwa lata film ten skończy pół wieku!). To jak wielkim kamieniem milowym w rozwoju kinematografii była "Odyseja kosmiczna" najlepiej zdałem sobie sprawę, gdy 2 lata temu oglądałem odświeżoną wersję tego filmu ponownie na dużym ekranie i zobaczyłem, że nakręcona rok wcześniej "Grawitacja" wcale nie wyglądała o wiele lepiej! To tylko potwierdza jakim geniuszem był Stanley Kubrick. Jest w "Odysei..." cała masa nowatorkskich ujęć i kadrów, które zachwycają nawet współczesnego widza wychowanego na widowiskach CGI. No i nie można zapomnieć o tym, ze jeśli uznamy "Gwiezdne wojny" za ojca współczesnego kina rozrywkowego, to "Odyseja kosmiczna" kwalifikuje się jako jego dziadek, bowiem to ten film zainspirował George’a Lucasa do stworzenia swojej kosmicznej sagi najbardziej. Nie wspominając o całych zastępach filmowców (od Ridleya Scotta po Christophera Nolana), którzy wymianiają "Odyseję..." jako swoją główną filmową inspirację w całej karierze.
Metropolis z 1927 roku, reż. Fritz Lang
To doprawdy niewiarygodne jaki ten film miał rozmach. Jego scenagrafia, plany, lokacje – gdyby to wszystko dziś odtworzyć, nawet w CGI, powstałby z tego najdroższy film w historii kina. Choć na pewno nie miałby w sobie tej samej duszy co oryginał. W przyszłym roku będziemy świętować 90-lecie powstania "Metropolis", filmu, bez którego współczesne science-fiction (zarówno w filmach jak i literaturze) wyglądałoby zupełnie inaczej. Fritz Lang pokazał przyszłym pokoleniom filmowców jak formalnie oraz tematycznie zabrać się za gatunek science-fiction, którego sam był pionierem, jako że "Metropolis" to jeden z pierwszych pełnometrazowych filmów w tym gatunku w historii. I choć oczywiście, film się już dawno postarzał, to jednak nadal potrafi robić wrażenie, pobudzać wyobraźnię i być żywym świadectwem historii kina.
Blade Runner z 1982 roku, reż. Ridley Scott
Ten film ma za sobą trudną drogę. Powstały na fali rosnącej popularności sci-fi na przełomie lat 70. i 80., nie spotkał się jednak z gorącym przyjęciem publiczności. Twórcy spodziewali się przeboju, ale okazało się, że na tle "Gwiezdnych wojen" "Blade Runner" jest zbyt mroczny i ciężki. Dopiero po latach zyskał status kultowego. I choć rzeczywiście, na tle zawadiackich opowieści o kosmicznych bitwach, "Blade Runner" jawi się jako ambitne, artystyczne science-fiction, to nie sposób odmówić mu tego, że to jeden z najlepszych filmów w historii kina. Fabuła jest mroczna i wciągająca, w dodatku porusza wiele kwestii filozoficznych, moralnych i psychologicznych. Warstwa wizualna jest po prostu olśniewająca. Niedawno oglądałem "Blade Runnera" na blu ray i ten film wygląda jakby był zrobiony raptem parę lat temu! Scenografia, kostiumy, charakteryzacja to istne dzieła sztuki, przyprawiające każdego fana sci-fi o ślinotok. No i te kapitalnie napisane postaci. Rick Deckard brawurowo grany przez Harrisona Forda i replikant Roy Batty grany przez Rutgera Hauera, absolutnie jeden z moich ulubionych czarnych charakterów wszech czasów.
Star Trek z 2009 roku, reż. J.J. Abrams
W mojej prywatnej opinii seria "Star Trek" znajduje się wyżej niż saga "Gwiezdne wojny". Przede wszystkim dlatego, że dzieło George’a Lucasa to bardziej przygodowa baśń rozgrywająca się w odległej galaktyce z mieczami świetlnymi i statkami kosmicznymi, podczas gdy "Star Trek" to esencja tego, czym jest gatunek science-fiction. To opowieść o eksploracji kosmosu, różnorodności gatunkowej, o tym w jakim kierunku rozwija się ludzkość zarówno technologicznie jak i ideowo. No i nie należy zapominać, że chronologicznie "Star Trek", a konkretnie telewizyjny serial, który rozpoczął całą serię, miał swoją premierę na długo przed "Gwiezdnymi wojnami" i to po cześci właśnie "Star Trek" stanowił jeden z impulsów, który zadecydował, że Lucas postanowił stworzyć swoją własną gwiezdną sagę. Z całej imponującej historii serii opiewającej na kilkanaście filmów i kilka serii telewizyjnych, moim zdaniem najlepszą jak na razie odsłoną jest stosunowo jedna z nowszych cześci, czyli "Star Trek" z 2009 roku, który na nowo zdefiniował sagę, inteligentnie zabawił się z formułą sequeli i przedstawił niezwykle ciekawą fabularnię opowieść scalającą w jedno praktycznie całą mitologię "Star Treka".
Akira z 1988 roku, reż. Katsuhiro Otomo
"Akira" Katsuhiro Otomo to dzieło wręcz legendarne. Ci, którzy zostali zmyleni być może przez fakt, że to animacja i nie obejrzeli jeszcze tego arcydzieła, absolutnie mają co nadrabiać. Japońska animacja dała światu jedne z najbardziej przekonujących, poruszających i niesamowitych wizualnie wizji przyszłości, a "Akira" jest tego koronnym dowodem. To właśnie film Otomo w dużej mierze otworzył japońskie anime na cały świat i pokazał, że to nie tylko rysunkowe bajki, ale ambitne opowieści, które wizualnie są dziełami sztuki. Animacja do dziś dnia się nie postarzała; to z jaką ilością detali i wyobraźnią stworzone zostało Tokyo przyszłości cały czas robi niesłychane wrażenie. A sama historia jest pełna akcji, dramaturgii i kultowych scen, które ciągle inspirują kolejnych filmowców (od twórców "Matrixa" po "Loopera").
Gwiezdne wojny IV: Nowa nadzieja z 1977 roku, reż. George Lucas
O tej serii powiedziano i napisano już więcej niż wszystko. Bez "Gwiezdnych wojen" nie tylko współczesne sci-fi byłoby w zupełnie innym miejscu, ale też kino mainstreamowe wyglądałoby zupełnie inaczej. Oczywiście ma to swoje dobre i złe strony, tym niemniej, nie da się zaprzeczyć, że "Star Wars" to kamień milowy właściwie w całej historii kina. George Lucas idealnie wymieszał motywy kina przygodowego, baśni, opowieści samurajskich i westernów i wszystko to umieścił w sztafażu space opery. Co tu dużo mówić – klasyczne pojedynki na miecze świetlne, bitwy gwiezdne pomiędzy siłami rebelii i Imperium, kultowe postaci Jasnej i Ciemnej Strony Mocy, a na dodatek szczypta filozofii w postaci nauk rycerzy Jedi. "Gwiezdnych wojen" ciężko nie polubić. Świadczy o tym fakt, że saga ta nadal bije rekordy popularności, a na dodatek każego roku przybywa jej nowych fanów wśród najmłodszego pokolenia dzieciaków. No i te napisy początkowe. Niewiele zostało obecnie takich magicznych symboli kina, które przenoszą widzą do zupełnie innego świata.
Obcy: 8 pasażer Nostromo z 1979 roku, reż. Ridley Scott
Tutaj mamy genialny przykład, w którym poetyka science-fiction jest tłem dla przerażającego horroru (jednego z najlepszych jakie widziałem). Ale jest tłem niezwykle ważnym i znakomicie wykorzystanym. Przede wszystkim akcja rozgrywa się na statku dryfującym w przestrzeni kosmicznej, co sprawia, że widz już od samego poczatku wie, że stamtąd nie ma ucieczki. Gdy bohaterowie horrorów są zamknięci w celi, w piwnicy czy w jakimś domu, to zawsze jest cień nadziei na to, że komuś uda się uciec. Po drugie, fakt, że polem akcji jest kosmos rozszerza nam spektrum tego, kogo mogą na swojej drodze spotkać bohaterowie. W typowym "ziemskim" horrorze byłby to jakiś szaleniec, w najlepszym wypadku przebrany w dziwaczny kostium. W "Obcym" dostaliśmy za to jednego z najbardziej niesamowitych i przerażających stworów jakie stworzyła kinematografia. Do tego kapitalna reżyseria i atmosfera klaustrofobicznego niepokoju po prostu zniewala widza.
Wall-E z 2008 roku, reż. Andrew Stanton
Powodów, dla których "Wall-E" jest wielkim dziełem sztuki filmowej można znaleźć z tuzin. Odwaga i pewność siebie magików z Pixara, która pozwoliła im na to, by w dzisiejszych, głośnych czasach stworzyć film w połowie będący niemym, do tego otwarcie krytykującym konsumpcjonizm i bezduszność obecnego świata oraz to, jak coraz bardziej polegamy na technologiach, doprawdy budzi szacunek. Jest tu miejsce i na uroczy romans i na pełną akcji przygodę oraz humor. Są nawiązania i do "Gwiezdnych wojen" i do klasycznych komedii Bustera Keatona czy Charliego Chaplina. A warstwa wizualna to odrębne dzieło sztuki.
Strażnicy Galaktyki z 2014 roku, reż. James Gunn
Marvel nie przestaje mnie zadziwiać. Nie dość, że ze stosunkowo mało znanej serii komiksów udało im się upichcić wielki przebój, to przy okazji stworzyli jeden z najlepszych filmów sci-fi co najmniej ostatniej dekady. Tak powninien wyglądać przygodowy film z zawrotną akcją rozgrywającą się w kosmosie. Jest humor, luz, wartka akcja, znakomite efekty wizualne, podróże w przeróżne miejsca galaktyki i przede wszystkim, świetne postaci. Co ważne, różnorodne rasowo. W "Gwiezdnych wojnach" po dziś dzień mamy naiwną wersję bajki, której głównymi bohaterami zawsze są ludzie i dopiero na drugim planie pojawiają się jacyś przedstawiciele innych planet. W "Strażnikach..." tylko Peter Quill jest Ziemianinem, cała reszta barwnej ekipy to kolorowi reprezentanci przeróżnych światów. Są tu postaci o zielonej i niebieskiej skórze; mamy też szopa oraz humanoidalne drzewo. To jest prawdziwe, rozrywkowe sci-fi, od którego nowe "Star Warsy" powinny czerpać inspiracje.
Raport Mniejszości z 2002 roku, reż. Steven Spielberg
O tym filmie pisałem przy okazji tekstu o najlepszych filmach Stevena Spielberga, który można przeczytać TUTAJ. Starając się więc nie powtarzać zanadto, nadmienię tylko, że do "Raportu..." wracam niezmiernie często, bo film ten odznacza się kapitalnym tempem, świetną warstwą wizualną pokazującą chyba jedną z najbardziej realnych wizji przyszłości jaką można oglądać w filmie. Do tego fabuła jest świetnie rozpisana, pełna zwrotów akcji, z ciekawym punktem wyjścia, który sam w sobie pobudza widza do przemyśleń. Słowem – idealne science-fiction.