W kolejnych częściach gier z serii „Five Nights at Freddy's” musimy stawić czoła przerośniętym maskotkom, mając ograniczone pole manewru i liczbę potrzebnych do tego narzędzi. Pomysł wyjściowy „Niewesołego miasteczka” jest podobny. Tylko tym razem z animatronikami mierzy się Nicolas Cage.
OCENA

„Niewesołe miasteczko” nie jest adaptacją kultowej serii survivalowych horrorów typu point and click (ta powstaje od 2015 roku). Twórcy filmu podążają własną ścieżką, poświęcając klimat grozy, budowany w grach przedłużającym się wyczekiwaniem na atak i jump scare’ami, na ołtarzu czystej akcji. Mimo to co chwilę mamy do czynienia z reminiscencjami „Five Nights at Freddy's”. Antagonistami są tu bowiem animatroniki opętane przed duchy seryjnych morderców. Trzymane w zamknięciu w nieczynnej restauracji regularnie są karmione osobami przejeżdżającymi przez małe miasteczko, w którym urzędują, dzięki czemu jego mieszkańcy mogą żyć w miarę spokojnie. Grupa lokalnych dzieciaków ma tego dość i postanawia spalić miejsce pobytu żądnych krwi mechanicznych pluszaków. W lokalu jest jednak pewien tajemniczy wędrowiec Kiedy nastolatkowie wejdą do budynku, żeby go ostrzec, odkryją, że to nie on jest zamknięty z mechanicznymi zabójcami, tylko oni z nim.
Bezimienny, niczym wyjęty ze spaghetti westernów wędrowiec chwilę wcześniej przejeżdżał swoim Chevroletem przez miasteczko, ale nagle złapał cztery gumy.
Chętnie zapłaciłby za naprawę. Brakuje mu jednak gotówki, a jedyny bankomat w okolicy nie działa. Mechanik szybko znajduje wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Wystarczy, że protagonista posprząta tytułową restaurację Willy’s Wonderland. Uzbrojony w miotłę i mocne środki czyszczące zabiera się do roboty. Kiedy na drodze do osiągnięcia celu staje mu animatronik, wyrywa pluszakowi kończyny, a potem sprząta powierzchnie zanieczyszczone płynącymi w nim cieczami. Myśli zadaniowo. Musi coś zrobić i nic mu w tym nie przeszkodzi. Swoim podejściem przypomina tytułowego Ramblera z filmu Calvina Reedera. Jego działania nie napędzają narracji. On raczej pozwala, aby przydarzały mu się kolejne dziwne sytuacje, a my mamy czerpać przyjemność z patrzenia, jak sobie z nimi radzi. To jest główna, a właściwie jedyna, atrakcja „Niewesołego miasteczka”.
Kevin Lewis nie zajmuje się rozwijaniem fabuły. Obowiązkowe punkty narracyjne odhacza jakby od niechcenia. Nie spodziewajcie się więc pogłębionego wyjaśnienia, z czego wynikają mordercze zapędy animatroników. Chociaż są w nich dusze morderców, to żaden nie ma unikatowej osobowości. Postacie nastolatków oparte są na stereotypach gatunkowych, a główny bohater to pusty konstrukt, w który można wlać dowolne znaczenia. Protagonista nie odzywa się ani słowem. Ma swoje nawyki i co chwilę, kiedy tylko zadzwoni mu zegarek, robi sobie przerwę na wypicie napoju i grę na automatach. Nie wiemy, skąd się wziął ani dokąd zmierza. Jego pochodzenie i cele od początku do końca pozostają zagadką. Jest niezniszczalny i ze spokojem poradzi sobie z każdym czyhającym na niego niebezpieczeństwem.

Wystarczy spojrzeć na genezę filmu, aby zrozumieć, jakie idee stoją za „Niewesołym miasteczkiem”.
Scenariusz G.O. Parsonsa powstał na podstawie jego krótkometrażówki i Nicolas Cage się nim zainteresował. Nie tylko zgodził się wcielić w głównego bohatera, ale również został producentem. Można więc powiedzieć, że tytuł powstał przez Cage’a dla Cage’a. I to czuje się w każdej scenie. Nieraz chcielibyśmy się dowiedzieć czegoś więcej o protagoniście (o animatronikach nawet nie wspominając), ale musi nam wystarczyć spuszczony ze smyczy aktor. Rozprawia się z kolejnymi pluszakami i szaleje przed kamerą ze swoją wyegzaltowaną grą. Nie kreuje postaci, tylko siebie, a właściwie personę, za jaką powszechnie uchodzi. Bawi się swoim wizerunkiem, jakby po wielu latach prób pozbycia się klątwy B-klasowych akcyjniaków i szukania na siebie sposobu w końcu go odnalazł.
Cage to ciekawy przykład gwiazdora, który od zawsze uchodził za ekscentryka. Sam wielokrotnie przyznawał w wywiadach, że nigdy nie interesował go realizm, tylko surrealizm. I chociaż przez wiele lat jego podejście się sprawdzało, to nader częsta współpraca z Jerrym Bruckheimerem (nie żeby było to złe, po prostu nie do wszystkich tytułów producenta pasował) skazała go na grę w filmach przeznaczonych od razu na nośniki kina domowego. Od jakiegoś czasu jego kariera przeżywa swoisty renesans, bo twórcy „Mandy” czy „Koloru z przestworzy” pozwalają mu na samoświadome przerysowanie. Ukoronowaniem jego ostatnich dokonań jest właśnie „Niewesołe miasteczko”. Jeśli więc wciąż jest wam go mało i szukacie brutalnej produkcji do obejrzenia wieczorem, najlepiej przy napojach wyskokowych, to jest to pozycja dla was.