REKLAMA

"Nie!" to nie jest najlepszy film Jordana Peele'a. Ale i tak zasuwajcie do kin, bo i tak jest znakomity

Jordan Peele trzyma fason - "Nie!" to już trzeci z rzędu udany film reżysera. Nowa produkcja tego kojarzonego z tzw. politycznym horrorem twórcy wyróżnia się na tle pozostałych skalą, tonem i tematyką opowieści - tym razem Peele zafundował bowiem widzom pełnokrwistą satyrę. Zwodzi, szydzi i świadomie psuje zabawę.

nie film nope 2022 recenzja premiera kino opinia
REKLAMA

W prologu "Nie!" Jordana Peele'a - tradycyjnie: scenarzysty, reżysera i producenta filmu - rodzeństwo OJ (Daniel Kaluuya) i Emerald (Keke Palmer) Haywoodowie traci ojca. Pewnego dnia z nieba nagle zaczynają spadać przypadkowe przedmioty codziennego użytku - monety, klucze, narzędzia. Jeden z nich trafia Otisa Seniora w głowę - synowi nie udaje się dowieźć go do szpitala na czas. Niewyjaśnione zjawisko to dopiero początek serii dziwnych zdarzeń, które z jakiegoś powodu dręczą mieszkańców wąwozu w środkowej Kalifornii.

Haywoodowie dość nieudolnie starają się prowadzić biznes po ojcu - stary Otis prowadził ranczo i wynajmował swoje odpowiednio przeszkolone konie ekipom realizującym filmy lub reklamy. Niestety, majątek topnieje, a niepowodzenia w biznesie zmuszają OJ-a do sprzedaży części zwierząt Ricky'emu Parkowi (Steven Yeun), mieszkającej w okolicy dawnej gwieździe serialu dla małoletnich widzów.

Z czasem Emerald i OJ stają się świadkami czegoś, co na zawsze może zmienić ich życie - wystarczy tylko dobrze to wykorzystać, chwycić kamerę, nakręcić materiał i spieniężyć. Niestety, nie będzie to takie proste - bohaterowie wkrótce przekonują się, że mają do czynienia z czymś niebywale niebezpiecznym i dalece odbiegającym od popularnych wyobrażeń.

REKLAMA
Nie! (Nope!) - zwiastun filmu

Nie! - recenzja trzeciego filmu Jordana Peele'a

"Nie!" to film o znacznie większym budżecie, niż poprzednie dwa tytuły - jego akcja rozgrywa się na otwartych przestrzeniach, w sercu mitologii Dzikiego Zachodu i w okolicach Hollywood. To fantasmagoryczna opowieść przepełniona filmocentryczną symboliką - zdecydowanie najbardziej efektowna z całej trójki, miksująca science fiction, horror, współczesny western i szyderę. Spotkałem się z opinią, że w trzecim akcie Peele rezygnuje z rdzenia opowieści na rzecz akcji, co jest oczywistą bzdurą. Aż do samego końca reżyser dba o to, by opowiadana przez niego historia wybrzmiewała jak najgłośniej, mnożąc kolejne refleksje na temat kina i widowni. W gruncie rzeczy "Nope!" opowiada bowiem właśnie o tworzeniu filmów, o sztuce z całym dobrodziejstwem jej inwentarza, wliczając w to implikacje natury moralnej.

Bawiąc się różnymi tropami, reżyser opowiada na przykład o trzewiach produkcyjnej machiny - wyzysku i jego bardzo bogatej, długiej historii. Niektóre zwroty akcji wydają się nietrafione i wybijają film z rytmu, zaś nagłe zmiany tonalne przywodzą na myśl irytujące i banalne metody rozładowywania atmosfery w kinie superbohaterskim. Niepotrzebne przebijanie balonika i przedłużanie oderwanych od kinofilskiej materii sekwencji odrobinę mnie irytowało - na szczęście już po kilku minutach Peele powracał do całkiem odważnych fabularnych rozwiązań, erudycyjnej wnikliwości i szczypty spekulacji.

Twórca czerpie garściami z historii kina, opowiadając o niej w sensie bardzo szerokim. Przecięcie jej z doświadczeniami czarnoskórych Amerykanów nie stanowi jednak jej esencji, a zaledwie jeden z wielu, wielu wątków.

REKLAMA

Nie bez znaczenia jest na przykład filmowa anegdota dotycząca fikcyjnej postaci, Alistaira Haywooda - Peele związał protoplastę bohaterów ze słynną animacją wykonaną na podstawie fotografii Edwarda Muggeridge'a pod koniec XIX wieku. Po latach eksperymentów wreszcie się udało - brytyjski fotograf pokazał prasie serię zdjęć pokazujących konia i jeźdźca w ruchu, a wkrótce - dzięki urządzeniu zwanym zoopraksiskopem - mógł zaprezentować je tak, by faktycznie uzyskać wrażenie ruchu sfotografowanego obiektu.

Do dziś znane jest imię uwiecznionego konia, jednak imię czarnoskórego dżokeja nigdy nie zostało zarejestrowane. Czyniąc z nieznanego mężczyzny przodka Haywoodów, Peele daje jeden z wielu sygnałów: "Uznajmy, zrozummy i poszerzmy historię kina. A jednocześnie naprawmy jego zaniedbania i liczne przeinaczenia". W "Nope!" znajdziemy znacznie więcej aluzji dotyczących poczucia winy, odpowiedzialności, związanych ze sztuką zagrożeń czy etycznych kompromisów.

Sporo do powiedzenia Peele ma również na temat odpowiedzialności twórcy za swoje dzieło - w kilku różnych kontekstach. Sprzedaż, widzowie-konsumenci, lekceważenie ryzyka i poddanie się władzy majaczących na horyzoncie korzyści - twórca unika wystawiania jednoznacznych ocen, ale pozostaje surowy i bezwzględny w portretowaniu natury branży. Z uwielbieniem pochyla się natomiast nad filmową technologią: maluje pejzaże nasączone tradycją i mitem, przeplata je z mocnymi kadrami odzwierciedlającymi całą istotę widzenia i postrzegania. To, co widzimy i w jaki sposób pokażemy to innym, ma kluczowe znaczenie - motyw kontaktu wzrokowego jest zresztą w filmie czymś, od czego zależy śmierć albo przeżycie bohaterów.

W moim odczuciu "Nie!" najbardziej działa na poziomie satyrycznym, drwiąc z twórców, widzów i samej konwencji. Peele punktuje m.in. ekranową przemoc, którą widownia tak przecież uwielbia - traktuje ją jak festiwal pierwszorzędnej rozrywki. Być może ostatecznie poczujecie się rozczarowani, bo twórca "Uciekaj!" zabawi się waszym kosztem - jeśli jednak, podobnie jak ja, lubicie igraszki z przyzwyczajeniami (również te niekomfortowe), powinniście wyjść z kina zadowoleni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA