Prometeusz rozczarował mniej w niemal każdym aspekcie, ale i tak pełen niczym nieuzasadnionej wiary w reżysera poszedłem na film Obcy: Przymierze do kina. Nie robiłem sobie zbyt dużych nadziei, a Ridley Scott i tak mnie zaskoczył: ostatni film z cyklu Alien okazał się jeszcze gorszy, niż się spodziewałem.
OCENA
W tekście znajdują się spoilery z Obcy: Przymierze, ale co z tego, skoro zachęcam, byście tego filmu i tak nie oglądali.
Obcy: Ósmy pasażer Nostromo to jeden z tych kultowych filmów, które można oglądać w kółko. Klaustrofobiczny klimat statku kosmicznego i czająca się w mrokach kosmosu istota, będąca dla ludzi śmiertelnym zagrożeniem, do dzisiaj robią piorunujące wrażenie. Niestety czar prysł. Obcy: Przymierze utwierdził mnie w przekonaniu, że seria Alien nie ma już przyszłości.
Do samego końca miałem nadzieję, że Prometeusz to był tylko wypadek przy pracy.
Należę do tej grupy widzów, która była niezmiernie rozczarowana Prometeuszem. Jeśli byłby to zaledwie kolejny film science fiction, to pewnie bym go obejrzał, wzruszył ramionami i szybko zapomniał o seansie. Ten film miał jednak spory bagaż ze względu na to, jakie dzieło poprzedza fabularnie.
Zamiast trzymającego w napięciu horroru, w którym klimat wycieka z ekranu, dostaliśmy zaledwie poprawnego blockbustera. Cieszy, że Ridley Scott chciał pokazać nieco mitologii uniwersum Aliena, ale... czy naprawdę nie dało się zrobić tego bez rezygnacji z wiarygodnego scenariusza?
Obcy: Przymierze, tak jak poprzednik, jest pełen absurdów.
Ridley Scott chciał zrobić film, który zachęci widzów, by zastanowili się nad bardzo poważnymi tematami: kim jesteśmy, dokąd zmierzamy? Trudno jednak znaleźć w sobie chęć na filozoficzne rozważania po tym, jak obserwowaliśmy przez ostatni kwadrans błądzącą po omacku bandę jełopów, która mając więcej czasu, najpewniej wyeliminowałaby się sama - bez pomocy Obcego.
Miałem wrażenie, że załoga Przymierza, której losy śledzimy w nowym filmie, to nie są dzielni koloniści. Wyglądają raczej na ludzi, których wygnano z Ziemi, a ich przewinieniem jest tylko i aż bardzo niski iloraz inteligencji. Decyzje podejmowane przez załogę oraz to, w jak prosty sposób David manipuluje główną bohaterką, woła o pomstę do nieba.
Dawno nie oglądałem horroru, w którym byłyby tak słabo napisane postaci.
Widziałem dziesiątki filmów, które pokazywały grupę ludzi eliminowaną kolejno przez jakieś monstrum. Czasem ciekawsze postaci niż w Obcy: Przymierze można było znaleźć w slasherach klasy B - takich, które mają budżet jak jedna scena z Obcego i nigdy nie trafiają do kin. Jeśli stereotypy dostałyby nóg, to odnalazłyby się w obsadzie Przymierza jak ryba w wodzie.
Z żadnym z bohaterów nie sposób się identyfikować. Nowy kapitan, który nie umie zdobyć posłuchu wśród załogi? Pilot, który głośno krzyczy i naraża na śmierć kilka tysięcy kolonistów już po tym, jak umarła jego żona? A może żona zmarłego kapitana, która doprowadziła do zagłady całej misji, bo sprowadziła na statek ksenomorfa i zbuntowanego androida oszukana zamianą ciuchów?
Doszło do tego, że kibicowałem w tym filmie Davidowi i ksenomorfom.
Naprawdę rozumiem, że wizyta na niezbadanej planecie była tylko pretekstem, by pokazać polowanie Obcych na ludzi w malowniczym środowisku, ale... po prostu nie sposób traktować poważnie filmu, w którym ad-hoc podejmowane są decyzje o zmianie celu misji kosmicznej. Do tego ekipa, która wyrusza na badanie nieznanego globu, nie ma hełmów filtrujących powietrze. Serio?
Wydawałoby się, że członkowie załogi powinni być dobrze wytrenowanymi ludźmi. Zamiast tego obserwowaliśmy niezdecydowanych, naiwnych i głupich trepów, którzy panikowali, rozdzielali się bez potrzeby i kolejno wchodzili w zastawiane przed nimi pułapki. W momencie, gdy ginął kapitan, śmiałem się w duchu - uwierzył robotowi, który mówił "nic ci się nie stanie!".
Do momentu lądowania na planecie nie było jeszcze tak źle.
Film rozkręcał się długo - blisko godzinę - i zaczął się dłużyć. Pomijając łatwą do uniknięcia infekcję dwójki bohaterów, był jednak inny moment, po którym nie mogłem się już skupić na seansie: chodzi o scenę, w której jedna z kobiet wysadza cały prom kosmiczny, bo strzeliła z broni palnej do butli z gazem. Od tego momentu nie mogłem już tego filmu oglądać na poważnie.
Bohaterowie nie zachowali jakichkolwiek środków ostrożności, badając nowy świat. Jak już udało im się uciec dzięki pomocy Davida to zamiast usiąść w kupie i zabezpieczyć się przed atakiem, zaczęli snuć się po ruinach, wręcz zapraszając kosmitów, by ich zjedli. Kobieta, która w takiej sytuacji poszła się kąpać w samotności, zasługuje na nagrodę Darwina!
Dość jednak znęcania się nad brakiem logiki w działaniach bohaterów, bo nie był to jedyny słaby punkt tego filmu.
Zdecydowanie nie spodobał mi się motyw uśmiercenia bohaterki Prometeusza poza ekranem. Doktor Elizabeth Shaw z Prometeusza widzowie zdążyli poznać i polubić. Przez kilka lat czekaliśmy na to, by poznać jej dalsze losy. W połowie filmu okazuje się, że skończyła jako pożywienie dla zwierzątek, które hodował przez dekadę zbuntowany android.
Shaw może nie była tak dobrze napisana jak Ripley, ale i tak Przymierze zabiło poza ekranem swoją najbardziej interesującą bohaterkę. Rozumiem, że to był sposób na to, by pokazać jak bardzo zmienił się David. Pewnie bym uznał to za ciekawy motyw, gdyby nie fakt, że... żaden z nowych bohaterów nie był w stanie wzbudzić zainteresowania na chociażby zbliżonym poziomie, co doktor Shaw.
Nie jestem też przekonany, czy podoba mi się taka wizja genezy ksenomorfów.
Obcy zawsze był właśnie Obcym - śmiertelnym, nieuchwytnym i enigmatycznym zagrożeniem, czyhającym na ludzi w kosmosie. Prometeusz i Alien: Coventant zaś romansują z ideą, że tak naprawdę to zagrożenie stworzyli bezpośrednio sami ludzie - a dokładnie za tytułowego Obcego odpowiedzialna jest stworzona przez ludzi sztuczna inteligencja.
W filmie nie zabrakło też wielu pytań bez odpowiedzi, które można byłoby nawet podciągnąć pod ziejące pustką dziury w scenariuszu. Nie wiadomo, jakim cudem korporacja Weyland przegapiła planetę inżynierów. Możemy tylko zgadywać, dlaczego David uśmiercił jej mieszkańców i zabił doktor Shaw. Może stoi za tym jakaś mglista wizja, ale wspominanie co drugie zdanie Wagnera to za mało, by ją sprzedać.
W rezultacie Obcy: Przymierze nie sprawdził się ani jako dobry horror, ani jako godny prequel serii Alien, ani jako film próbujący powiedzieć coś więcej o ludziach pod otoczką slashera. Jedyny kontekst, w jakim można ocenić ten film pozytywnie, to jako sequel Prometeusza. Od poprzednika nie odbiega specjalnie poziomem, ale... to też żadne specjalne osiągnięcie.