"Przygarnij mnie" to nowy program Telewizji Polskiej, którego zadaniem jest promować adopcję psów ze schronisk. Trudno nie twierdzić, że to show z piękną misją i samo w sobie będące po prostu świetną inicjatywą. Taką, która jest miłą odmianą po skaczących do wody celebrytach czy piekielnych hotelach, które stara się nawrócić dłoń w białej rękawiczce. Niestety, nawet jeśli pomysł jest sympatyczny, jego realizacja leży na całej linii. Dlaczego?
Rozrywkowe programy telewizyjne można w większości przypadków podzielić na trzy typy. Albo chcą być kontrowersyjne, albo śmieszne, albo miłe. Zwykle wszystkie te typy łączy także to, że są głupie, co niekoniecznie dyskwalifikuje je jako potencjalną rozrywkę na wieczór. "Przygarnij mnie" głupie wcale nie jest, ale za to ma całkowicie nawiną, miłą i sympatycznie nudną narrację.
To nie jest program z jajem, który przyciągnie przed telewizory młodszą publikę (chyba że za sprawą Sylwestra Wardęgi, którzy jednakowoż na razie przewinął się tylko na ekranie), a tych oglądających "M jak miłość", serial który jak na złość temu porównaniu ma całkiem sporą widownię.
Na razie mogliśmy obejrzeć jedynie pierwszy odcinek show z misją. Poznaliśmy w nim wszystkich uczestników programu, którzy zgodzili się zaadaptować psy z różnych schronisk. Wśród nich są Agnieszka Włodarczyk, Rafał Mroczek, Małgorzata Ostrowska-Królikowska czy Marcelina Zawadzka. Każde z nich wybrało sobie jednego zwierzaka, którym będzie zajmować się do końca życia. W trakcie trwania programu uczestnik i jego psiak będą uczyć się różnych sztuczek oraz dobrego zachowania i tego, jak wspólnie ze sobą żyć. Ich postęp i różne wystąpienia oceniać będzie jury, w którym zasiądzie Sylwester Wardęga, Olga Frycz oraz Michał Olszański.
Na razie całość zapowiada się okropnie nudno i... sztucznie.
Wszyscy opowiadają jakieś łzawe historie albo pokazują swoje mieszkania, do których pierwszy raz wchodzą psy. Nie dałam rady obejrzeć całego odcinka bez przewijania tzw. setek, w których poszczególni uczestnicy opowiadają o sobie, swoich dzieciństwie albo innych zwierzętach, które mają w domu. Jedyną osobą, która stara się wnieść nieco świeżości do tej nudnej narracji jest Leszek Stanek, aktor serialu "Tancerze". Problem polega na tym, że jego żarty są dość czerstwe, a popisy wyglądają jakby były wprowadzone trochę na siłę.
Być może program rozkręci się trochę, kiedy przyjdzie czas konkurencji, ale z taką uroczą i niewyrazistą obsadą nie sądzę, by było przebojowo i zabawnie. Być może to kwestia samej tematyki? Ma być miło i mdło, bo pomagamy i są zwierzaki? Nie sądzę, aby to było konieczne, ale po pierwszym odcinku show można stwierdzić, że z czymś takim będziemy mieli do czynienia.
Obejrzę pewnie jeszcze jeden odcinek, by sprawdzić jak w telewizji sprawuje się Sylwester Wardęga, ale nie sądzę, by on jeden mógł uciągnąć ten program.
To mogło być naprawdę fajne show, z ciekawym pomysłem, inicjatywą, której celem jest pomoc nie tylko psom zaadaptowanym przez uczestnikom, ale także innym zwierzakom ze schronisk. Niestety, jak to zwykle w polskiej telewizji bywa zawiodła realizacja.