REKLAMA

Oceniamy brutalny sequel jednego z najgorszych horrorów wszech czasów. Już nie jest tak miodzio

"Puchatek: Krew i miód 2" udowadnia, że lepiej może oznaczać gorzej. Zdecydowanie jest lepszym filmem od swojego poprzednika. Już nawet nie przypomina amatorskiego horroru zrealizowanego za pięć funtów. Wygląda profesjonalnie. Nie potrafi jednak sprawić tyle frajdy co jedynka.

puchatek horror recenzja premiera
REKLAMA

Filmy należy oceniać, jak Roger Ebert przykazał: pod względem tego, jak udaje im się spełnić wyznaczone sobie cele. Oglądając pierwszą część "Puchatka: Krwi i miodu" wiedziałem, że mam do czynienia z produkcją złą, ale z tych złych całkowicie świadomie. To zlepek scen nieuzasadnionej i przerysowanej przemocy, który oczywiście większości krytyków do gustu nie przypadł, przez co wdrapał się na topki najgorszych filmów wszech czasów. Ja natomiast wszedłem w niego, jak maczeta w ciała napalonych nastolatków.

Doniesienia o większym (znacznie większym) budżecie "Puchatka: Krwi i miodu 2" przyjąłem za dobrą monetę. Liczyłem, że sequel będzie dla jedynki tym samym, czym "Terrifier 2" był dla "Terrifiera" - odpięciem wrotek, dociśnięciem pedału gazu, dobiciem zmasakrowanego widza. Miałem nadzieję na przesadzony do granic absurdu duszny koszmarny sen, z którego nie da się wybudzić. A tu nagle, zupełnie znikąd, pojawia się fabuła. A przynajmniej jakieś jej szczątki.

REKLAMA

Puchatek: Krew i miód 2 - recenzja brutalnego horroru

Po masakrze, jaką urządziły, antropomorficzne stwory żyją w zagrożeniu. Tym razem już nie tylko Puchatek i Prosiaczek, ale również Sowa i, co zdradziły już materiały promocyjne, Tygrysek muszą się ukrywać przed żądnymi ich krwi ludźmi. Oddziały uzbrojonych ochotników przetrząsają Stumilowy Las, ale nie wierzą w istnienie groźnych zwierzaków, bo i tak wszyscy o zabójstwa młodych kobiet oskarżają Krzysia. Chłopak traci przez to pracę w szpitalu, chuligani wypisują słowo "MORDERCA" na aucie jego ojca, a do tego rówieśnicy nie bardzo chcą go widzieć na swoich imprezach. On sam uczęszcza teraz na terapię i pod wpływem hipnozy, przypomina sobie początki przyjaźni z niedźwiadkiem o bardzo małym rozumku i jego ekipą. Reżyser Rhys Frake-Waterfield odcina się w ten sposób od mitologii A.A. Milne'a i wraz ze współscenarzystą Mattem Leslie tworzy własną, horrorową. Wychodzi im to jak uśmiech Kłapouchemu.

Puchatek: Krew i miód 2 - horror - recenzja

Co więcej, twórcy odcinają się nawet od części pierwszej, która w świecie przedstawionym funkcjonuje na zasadach "Cięcia" w "Krzyku". Okazuje się fikcyjną wersją wydarzeń ze Stumilowego Lasu, co ma usprawiedliwiać zmianę aktora w roli Krzysia. Jedynkę ogląda w telewizji nawet jeden z bohaterów, dzięki czemu zobaczymy jej fragment, wzbogacony o ujęcie Puchatka mówiącego "it's Pooh time", będącego oczywistym nawiązaniem do słynnych memów z "Morbiusa". Całkiem udany żart idzie w tym wypadku w parze z licznymi nawiązaniami do slasherowych klasyków. Frake-Waterfield daje się bowiem ponieść kinofilskiej pasji i nachalnie, acz w uroczy sposób mnoży kolejne odniesienia. Zachowuje się przy tym, jakby w czasie od jedynki przeszedł przyśpieszony kurs reżyserii.

Frake-Waterfield próbuje straszyć klimatem, tworzyć duszną atmosferę, szczególnie podczas finałowego rave'a, na którego wpada żądna krwi ekipa ze Stumilowego Lasu. Reżyserowi udaje się osiągnąć zamierzony efekt mniej więcej tak jak "Halloween. Finałowi". Na szczęście "Krew i miód 2" wciąż pojmuje grozę przede wszystkim jako serię brutalnych morderstw. Puchatek łapie więc ofiary w sidła na łańcuchu, Sowa rzyga na ludzi kwasem, a Tygrysek zawsze jest gotowy użyć ostrych pazurów. Potencjał tego ostatniego nie zostaje jednak w pełni wykorzystany. Ba, biorąc pod uwagę sugerowanie jego obecności, zalicza okropne wejście. Mimo wszystkich mankamentów film potrafi uwieść koneserów złego kina, kiedy sztuczna krew wylewa się hektolitrami, kończyny latają w powietrzu, twarze się deformują i w ruch idzie podpalona piła mechaniczna.

Więcej o "Puchatku: Krwi i miodzie" poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

Produkcja rozpina się gdzieś pomiędzy opowieścią o przepracowywaniu traumy z dzieciństwa a oldschoolową historią o nieudanym eksperymencie, zahaczając przy okazji o zasady dynamiki tłumu i zwodniczość ludzkiej pamięci. Brutalna jazda bez trzymanki podszyta miłością do kina grozy gdzieś się w tym wszystkim gubi, przez co w przeciwieństwie do swojego bezkompromisowego poprzednika "Puchatek: Krew i miód 2" nie posiada wyrazistej tożsamości. Wygląda jak podrasowany sporą dawką przemocy studyjny horror, który ma wypełnić lukę w repertuarach multipleksów między kolejnymi odsłonami najsłynniejszych franczyz. Frake-Waterfield rozbrykał się więc nie w tę stronę, co trzeba i przywalił głową w pierwsze lepsze drzewo.

"Puchatek: Krew i miód 2" już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA