REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD

Krytycy nazywają „Randkę bez odbioru” go najgorszym filmem roku. Czy rzeczywiście jest tak źle?

ChatGPT napisz scenariusz komedii akcji z mocnym wątkiem romantycznym w stylu "Prawdziwych kłamstw". ChatGPT: "Randka, bez odbioru". To nie żart. Pod scenariuszem nowego filmu Apple TV+ podpisały się cztery osoby, a mimo to wydaje się wypluty przez algorytm. Z tego względu nawet Chris Evans i Ana de Armas nie mają na ekranie szans, aby się popisać. Krytycy wieszają na produkcji psy z każdej możliwej strony. Czy naprawdę jest tak źle jak piszą?

24.04.2023
17:51
randka bez odbioru apple tv premiera
REKLAMA

Niecałe 30 proc. - tyle pozytywnych opinii krytyków na Rotten Tomatoes ma "Randka, bez odbioru". Nową komedię akcji Apple TV+ niektórzy nazywają nawet w recenzjach "najgorszym filmem roku". Z naszej perspektywy za najbardziej pomysłowy element produkcji można uznać polskie tłumaczenie oryginalnego tytułu ("Ghosted"). Rzeczywiście trudno bowiem, żeby jakiekolwiek z oglądanych wydarzeń wzbudziło większe emocje, bo wszystko jest tu generyczne aż do bólu. Scenarzyści w liczbie czterech przetwarzają wyświechtane motywy fabularne, ale nie szukają dla nich nowego katalizatora, nie próbuje umieścić ich w nowych kontekstach. Ich lenistwo jest wręcz porażające.

"Randka, bez odbioru" zaczyna się jak typowa komedia romantyczna. Cole prowadzi stragan na bazarze i w wyniku szczęśliwego dla niego zbiegu okoliczności poznaje Sadie. Bohaterowie wybierają się na kawę, ścigają po znanych z "Egzorcysty" schodach, idą na karaoke i w końcu lądują w łóżku, aby w jednej sekwencji twórcy mogli nam pokazać całodobową randkę, w ramach której mieszczą się wszystkie randki, jakie kiedykolwiek widzieliście w należących do gatunku filmach. Taka przesada charakteryzuje całą produkcję - scenarzyści wrzucają do fabuły, co im się żywnie podoba i nawet nie próbują tego wiarygodnie uzasadnić. Dlatego mężczyzna rusza za kobietą do Londynu, bo według lokalizatora w jego inhalatorze(sic!) tam właśnie się znajduje.

Czytaj także:

REKLAMA

Randka, bez odbioru - nowy film Apple TV+

Sadie jest co prawda świetnie wyszkolonym szpiegiem, ale najmniejszego sensu nie ma pytanie, dlaczego wyruszyła na misję z inhalatorem Cole'a w plecaku. Tak się po prostu złożyło. Najlepiej więc zawczasu wyłączyć logiczne myślenie, bo scenarzyści szybko przechodzą do sedna swojej opowieści i wpadają w jeszcze większe dziury fabularne. Wystraszony bohater wikła się w międzynarodową aferę, a jego niedoszła dziewczyna wyciąga go z kolejnych tarapatów. Oczywiście, próbuje przy okazji uratować świat przed zagładą z rąk iście bondowskiego złola.

Rytm akcji wybijają pomyłki, zaczynające się od wzięcia Cole'a za Sadie. W zamyśle ma to zapewne wyśmiewać nasze kalki myślowe na temat płci, bo przecież antagoniści nie biorą nawet pod uwagę, że drobna kobieta może być człowiekiem, który od dawna krzyżuje im plany. Twórców interesuje to jednak tylko dopóty, dopóki mogą dzięki temu grać na stereotypach, uciekając w najprostsze możliwe rozwiązania komediowe. Sercem humoru i romansu przy okazji okazuje się bowiem historia spod znaku "przeciwieństwa się przyciągają". On przywiązuje się zbyt łatwo i po jednej randce zasypuje sympatię pozostającymi bez odpowiedzi wiadomościami. Ona ma natomiast problem z zaangażowaniem się w trwalszą relację i każdy, kto się do niej zbliża, traci jakąś część ciała.

Jak to w podobnych opowieściach już bywa, bohaterowie muszą przepracować swoje podejście do związków. I chociaż Ana de Armas i Chris Evans to obecnie jedne z najgorętszych nazwisk w Hollywood, ich relacja nie ma w sobie ani uroku Jamie Lee Curtis i Arnolda Schwarzeneggera z "Prawdziwych kłamstw", ani tym bardziej Angeliny Jolie i Brada Pitta z "Pana i Pani Smith". Chemii między nimi jest jedynie na tyle, aby w końcu zaczął nas bawić powtarzany przez kolejne postacie żart, żeby wynajęli pokój, bo napięcie seksualne między nimi wszystkich wykańcza. "Randka, bez odbioru" to jeden z filmów życzeniowych, w których twórcy łamią zasadę "pokaż, a nie mów" i wprost sugerują nam, jak powinniśmy odczytywać przedstawiane wydarzenia.

Randka, bez odbioru - film do ghostowania

Na dobrą sprawę jedynym, co film ma nam do zaoferowania są cameos gwiazd wielkiego ekranu. Z pewnością przydały się w tym wypadku koneksje Chrisa Evansa (występującego w napisach również jako producent), bo zobaczymy tu kilka znanych z MCU twarzy. To jednak wciąż niewystarczająco, aby machnąć ręką na zrobione na odwal sceny akcji. Otrzymujemy coś na kształt "Gray Mana" (notabene również z Evansem i de Armas), na który Netflix wydał kupę hajsu, a już chwilę po jego premierze, wszyscy o nim zapomnieli. W "Randce, bez odbioru" reżyser Dexter Fletcher serwuje nam atrakcję za atrakcją, ale żadna z nich nie ma szans, żeby nas w jakikolwiek sposób obejść. Bohaterowie mogą się ścigać, strzelać, bić - wszystko zbywa się machnięciem ręki. Zostaje to bowiem podniesione do bezemocjonalnej przesady, zbędnego ekscesu, podanego bez przekonania.

REKLAMA

Brak realizatorskiej sprawności dziwi, gdyż to Fletcher zaserwował nam jedną z najciekawszych biografii muzycznych (a było ich niemało) ostatnich lat. "Rocketman" miał rockowy pazur, został zrealizowany z pomysłem, a tutaj wszystko jest grubo ciosane, stockowymi ujęciami. Próżno w "Randce, bez odbioru" szukać jakiejkolwiek adrenaliny. Z tej całej mieszanki gatunkowej wychodzi prosta opowieść bez ambicji, która bez ambicji zostaje nam podana. Na każdym kroku obraża rozum i godność widzów. Posłuchajcie więc oryginalnego tytułu i ghostujcie film zanim stracicie na niego bite dwie godziny.

Jeśli chcecie ghostować film "Randka, bez odbioru", nie wchodźcie na Apple TV+.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA