Rządy Putina są powrotem do propagandy w kinie. Ekspertka opowiada o tym, jak Rosjanie kłamią o historii
Jak na przestrzeni lat zmieniała się propaganda w rosyjskim kinie? Czy kiedykolwiek było ono wolne od prób indoktrynacji? Jak to wygląda dzisiaj? Czy twórcy gloryfikują Władimira Putina? Na te i wiele innych pytań odpowiada nam ekspertka z Uniwersytetu SWPS - dr. Małgorzata Bulaszewska.
"Nie można mówić, że propaganda we współczesnym kinie rosyjskim nie istnieje" - mówi nam dr. Małgorzata Bulaszewska z Uniwersytetu SWPS. Ekspertka opowiada, jak na przestrzeni lat zmieniały się w Rosji sposoby indoktrynacji poprzez X muzę. Zanim jednak dojdziemy do sposobu przedstawiania Władimira Putina, musimy się cofnąć do końcówki XIX wieku.
Propaganda w rosyjskim kinie - jak to się zaczęło?
Rafał Christ: Od jakiego momentu możemy mówić o propagandzie w kinie rosyjskim?
Dr Małgorzata Bulaszewska: Osobiście podzieliłabym kino rosyjskie na to, co działo się przed rewolucją październikową 1917 roku i to, co wydarzyło się później. Co prawda właśnie wydarzenia po 1917 roku miały największy wpływ na dzisiejszy kształt rosyjskiej kinematografii, ale musimy mieć jakieś pojęcie o samych jej początkach. Kinematograf pojawił się w Rosji już w 1896 roku, czyli zaraz po jego wynalezieniu i opatentowaniu przez braci Lumiere. Wszyscy traktowali go jako narzędzie rozrywkowe.
Na początku mieliśmy takich reżyserów jak Aleksandr Chanżonkow, Wasilij Gonczarow czy Jakow Protazanow. To byli pionierzy, którzy spełniali się też w roli teoretyków nowego medium. Stawiali sobie pytania o to, czym jest kino, czym jest w ogóle film. W tej kwestii dominowały dwa podejścia. Jedni uznawali kino za przedłużenie teatru, a drudzy doszli do wniosku, że to nowa dziedzina sztuki. Dla tych ostatnich był to całkowicie inny środek przekazu.
Nie było wtedy w rosyjskim kinie miejsca na propagandę?
Nie można mówić o propagandzie jako takiej, ale jej przejawów nie brakowało. Warto w tym miejscu wspomnieć o "Obronie Sewastopola". To o tyle interesujący przykład, że jest on dość bliski prawdzie historycznej. Chanżonkow nie do końca zakłamuje rzeczywistość, tylko pokazuje jak tytułowe wydarzenie wyglądało. Przeciwnicy, czyli członkowie koalicji francusko-brytyjsko-tureckiej nie są tu demonizowani. Oni zostają przedstawieni w sposób neutralny. Oczywiście dobrzy są Rosjanie. Oficerowie carscy giną co chwilę, bo są tak bohaterscy i odpowiedzialni za ojczyznę, a zwykli prości żołnierze w zasadzie bywają co najwyżej ranni. W filmie zobaczymy jednak pewną ciekawą scenę, kiedy to dowódcy zachodni mają naradę dotyczącą oblężenia Sewastopola. W niej dochodzi do zafałszowań.
Chanżonkow jako osobę dominującą, która miała wpływ na to jak szarża na Sewastopol wyglądała pokazuje brytyjskiego lorda Reglana. Według faktów historycznych, to jednak Francuzi podejmowali najważniejsze decyzje. Reglan ma tu też dwie ręce, chociaż w rzeczywistości był jednoręki. Trudno powiedzieć, czemu takie drobne, bo drobne zakłamania znalazły się w filmie. Ważne jest jednak to, że Rosjanie mieli wtedy bardzo dobre, od nowa nawiązane stosunki partnerskie z Francuzami i Brytyjczykami. Dlatego zapewne nie chcieli ich zbytnio demonizować. Pozwolili sobie jednak, aby pokazać swoich żołnierzy w jaśniejszych niż u przeciwników mundurach. Jest to dość istotne, bo to trik znany kinematografii niemal od zawsze. Ciemniejsze kolory kojarzą nam się z tymi złymi i gdy dochodzi do starcia z kimś, kto jest ubrany w jaśniejsze kolory od razu wiemy, że to jemu powinniśmy kibicować.
Dochodziło więc do zakłamywania rzeczywistości, poprzez wybielanie historii?
Dokładnie tak. Mamy na to mnóstwo przykładów. Drobne manipulacje dotyczyły bowiem kontekstu historycznego samej Rosji. Widać to chociażby w, zależności od tłumaczenia tytułu, "300-leciu dynastii Romanowów" bądź "300 lat panowania domu Romanowów". Wyreżyserowali go Nikolai Larin i Aleksandr Uralsky. Przekłamanie polega tu na tym, że protoplaści tytułowej dynastii, jak Michaił Federowicz, są pokazani jako władcy martwiący się o swój lud - to są tacy ojcowie narodu. Od czasów Katrzyny Wielkiej władcy prezentowani są jako ci, którzy dbają tylko o siebie. Przekaz jest prosty: przeciętnemu Rosjaninowi w XVII i XVIII wieku żyło się o wiele lepiej niż na przełomie XIX i XX stulecia.
Ważną postacią w tych początkach kina był wspomniany już Protazanow. To bardzo znany reżyser i producent kojarzony z ekranizacjami ówczesnej historycznej literatury rosyjskiej. Zrobił on m.in. "Ojca Sergiusza" i "Wojnę i pokój" na podstawie Lwa Tołstoja, czy "Biesy" na motywach książki Fiodora Dostojewskiego. Ta proza, w ten czy inny sposób, gloryfikuje właśnie czasy minione.
Propaganda w rosyjskim kinie - co działo się po 1917 roku?
Mówiliśmy do tej pory o tym, co działo się w rosyjskim kinie do 1917 roku, kiedy to wszystko się zmieniło?
Po 1917 roku zauważono, że kino jest medium, które dociera do mas i fantastycznie na nie oddziałuje. Można je wykorzystać jako narzędzie komunikacji, do szerzenia propagandy. Gdybyśmy chcieli zdefiniować propagandę, uznalibyśmy ją za jednostronny przekaz, zazwyczaj instytucjonalny. Ma on zaspokoić potrzeby nadawcy, czyli rządzących. W tym momencie liczba kin w kraju zaczęła gwałtownie wzrastać.
O ile w 1916 kin było już bardzo dużo, bo trzy tysiące, to w 1927 roku ich liczba wzrosła do 31 tysięcy. Po kolejnej dekadzie było ich 31 tysięcy, a w 1952 roku - 49 tysięcy. Rosjanie i później Sowieci zaczęli bowiem wykorzystywać medium do własnych celów. Najważniejszym reżyserem, który działał w służbie propagandy był oczywiście Siergiej Eisenstein. Jego styl można porównać do Leni Riefenstahl w nazistowskich Niemczech.
Reżyser budował nowy obraz funkcjonowania Rosji. Wtedy narodziły się mity założycielskie i próbowano pokazać czym Rosja, a potem Związek Radziecki w swej istocie jest. Eisenstein nie był w tym osamotniony. Wśród najważniejszych należy z pewnością jeszcze wymienić Wsiewołodowa Pudowkina i Lwa Kuleszowa. To były kluczowe postacie tamtych czasów. Skoro już przy nich jesteśmy, to chyba warto wspomnieć, że jeśli odrzucić linię ideologiczną ich filmów, są to produkcje, które do dzisiaj mogą zachwycić sprawnością realizacji. Szczególnie swoim montażem.
Już w 1919 roku w Rosji powstaje pierwsza szkoła filmowa, która znana jest z doskonałości w zakresie montażu. Uważano, że to on najmocniej wpływa na emocje, do których odwoływali się twórcy. Najłatwiej zilustrować ich podejście tzw. efektem Kuzniecowa. Twarz aktora mająca ciągle ten sam wyraz zestawiana była z innymi zdjęciami. Gdy zdjęciem w zestawie był talerz zupy, widzowie uznawali, że twarz aktora wyraża wielki głód. Następnie ta sama twarz zestawiona z trumną, w której leży martwa kobieta wyrażała według odbiorców wielki smutek, żal po starcie. Wreszcie to samo zdjęcie twarzy aktora zestawione ze zdjęciem bawiącej się dziewczynki spowodowało, że widzowie odbierali aktora jako pogodnego, a nawet wesołego. Eksperyment ten zwrócił uwagę twórców, że zestawiając ze sobą odpowiednie kadry są w stanie wywoływać u odbiorców oczekiwane emocje.
Na czym więc ówczesna propaganda dokładnie polegała?
Weźmy "Pancernika Potiomkina" Eisensteina z 1925 roku, który uważany jest za pierwszy propagandowy film pełnometrażowy. Dlaczego? On w istotny sposób zakłamuje fakty historyczne. W rzeczywistości carat upadł w wyniku rewolucji lutowej 1917 roku. W filmie obalają go bolszewicy. To jeden przykład manipulacji, ale jest ich znacznie więcej. Dużo mówi się o przedstawionych scenach walki, chociażby o tym, co dzieje się na ekranie na schodach odeskich. To wszystko jest nieprawdą. Ma tylko na celu pokazać rząd burżuazyjny w złym świetle. Nastawić lud przeciwko niemu.
Rosyjskie kino z tamtego okresu poświęcało prawdę na ołtarzu emocji. Powstające wtedy filmy miały bezpardonowo uderzać w ówczesny rząd burżuazyjny, który, według wyłaniającego się z filmów obrazu, nie dbał o demokrację ani zwykłych obywateli. Dlatego Lenin regularnie pokazywany był jako zbawiciel, a nawet mesjasz narodu rosyjskiego. Tak dzieję się w "Leninie w październiku" Michaiła Romma. Ta produkcja wiąże się z "Pancernikiem Potiomkinem", bo znajdziemy w niej równie mocne manipulacje i przekłamania.
Jak wiadomo z faktów historycznych, Lenin nigdy tak naprawdę nie pracował i lubił żyć w luksusie. W "Leninie w październiku" pokazany jest jako ideowiec i osoba wyjątkowo pracowita. On tam znosi trudy walki politycznej w imię dobra całego narodu. Działa nawet w konspiracji przeciwko "złym burżujom" i jest za to ścigany przez policję. Coś takiego w rzeczywistości nigdy nie miało miejsca.
W skrócie można więc powiedzieć, że narodził się kult jednostki…
Widać to szczególnie u Eisensteina. Weźmy dwie części "Iwana Groźnego". To jest propaganda, budująca kult jednostki, jednocześnie odwołująca się do faktów historycznych. Ukrywa się oczywiście wydarzenia niewygodne, aby narzucać narrację nieprawdziwą, która ma pokazać jacy to rosyjscy władcy byli dobrzy. Takie podejście ciągnie się przez kolejne lata. Nawet już po wojnie w "Balladzie o żołnierzu" Grigorija Czuchraja czy "Losie człowieka" Siergieja Bondarchuka mówi się o ustroju sowieckim, ale tematu dotyka się go w sposób delikatny i oględny. O wiele ważniejszy jest przebieg bitew, pokazywanych w taki sposób, aby głównego dowódcę Armii Czerwonej, czyli Stalina prezentować jako osobę praworządną, bez żadnych skaz.
Propaganda w rosyjskim kinie - czy zniknęła po rozpadzie ZSRR?
Czy po rozpadzie Związku Radzieckiego w rosyjskiej kinematografii coś się zmieniło?
Bardzo szybko przeskakujemy w tym momencie do 1991 roku, ale to właśnie wtedy rosyjska kinematografia, jak się wydaje zyskuje nieco swobody. Podkreślę: wydaje się. Nie ma wyraźnego potępienia działań Stalina. Wszelkie kwestie dotyczące zamordyzmu wciąż się nie pojawiają. Weźmy "Spalonych słońcem". To dość dobrze przyjęty cykl, który opowiada o losach bolszewików, przez pryzmat jednej osoby. Chodzi o pułkownika Armii Czerwonej - ofiarę terroru stalinowskiego. Tylko jest to jednostkowy przypadek człowieka bezmyślnie wrzuconego do łagru, a Stalin jest tutaj sytuowany jako machiaweliczny dyktator.
Do dzisiaj obraz Stalina praktycznie się nie zmienił. Nawet w popularnym serialu "Dzieci Arbatu" pokazuje się grozę systemu sowieckiego, przypominając, że za każdy przejaw nieposłuszeństwa można było stracić życie. Radziecki dyktator jest jednak przedstawiony jako polityk, który się pomylił i te legendy o genialnym strategu są nieco na wyrost. Znajdziemy tu elementy krytyki, ale nie jest to postawienie sprawy na ostrzu noża.
W XXI wieku pojawiają się jednak też filmy, niszczące mit bohaterów, którym wcześniej w kinematografii stawiano pomniki. Chociażby Aleksander Sokurow zrobił trylogię ośmieszającą dyktatorów z różnych stron świata, "Cielca" poświęcając postaci Lenina.
Dodajmy, że trylogia obejmuje także "Moloch" przedstawiający Hitlera w jego górskiej wilii, a także cesarza Hirohito w kolejnej części o tytule "Słońce". Swoich bohaterów Sokurow odziera z całej krwawej sławy jaką zyskali w trakcie swoich rządów. Przedstawia tych trzech oprawców, nie jako ludzi sprawczych idoli i przywódców. Portretuje ich jako słabeuszy, w zasadzie zdziecinniałych starców, którzy zachowywali się irracjonalnie. W tych produkcjach są to zwyczajni ludzie żyjący w poczuciu własnej klęski.
Twórczość Sokurowa wyróżniają stawiane widzom pytania o powody, dla których tak nieciekawi, dziecinni i nieodpowiedzialni ludzie mogli zawładnąć wyobraźnią milionów współobywateli. Jak to się stało, że obywatele jak w jakimś amoku pozwoli by każdy z nich decydował o życiu i śmierci milionów? Są to pytania niewygodne. Trudno znaleźć na nie rozsądne odpowiedzi, a to powodują, że filmy reżysera doceniane są na europejskich festiwalach filmowych, cenią je krytycy i widzowie na całym świecie. W ojczyźnie reżysera nie mogą pochwalić się takim prestiżem. Praktycznie nikt ich nie ogląda, a tym bardziej nie uznaje za wybitne.
Propaganda w rosyjskim kinie - jak wygląda dzisiaj?
Czy można powiedzieć, że w tym najbardziej współczesnym kinie rosyjskim propagandy już nie ma?
Nie można. Weźmy pod uwagę choćby ostatnią część wspomnianego tryptyku Michałkowa "Spaleni słońcem: Cytadela". Przedstawiono w nim losy oddanego sprawie pułkownika Armii Czerwonej. W wyniku polityki stalinowskiej zostaje on skazany za winy, których nie popełnił. W scenie z pułkownikiem Stalin ujawnia, że zawsze wiedział o jego niewinności. Ale los pojedynczego człowieka nie jest tak istotny, jak sprawy wyższe, narodowe. Z tego względu nie ma sensu zastanawiać się dlaczego tego lojalnego bolszewika skazano, a po latach wypuszczono go i awansowano? Pytanie powinno brzmieć "po co"? I tutaj Stalin jawi się jako genialny przywódca, który zdaje sobie sprawę z determinizmu historycznego, który zaciera granice między dobrem a złem. Los pojedynczego człowiek nie jest istotny, jeśli przyrównamy go do losu całego państwa.
Współcześni twórcy rosyjscy taplają się w beznadziei. Weźmy choćby "Geograf przepił globus" Walerego Todorowskiego, który odwołuje się do trudnego, ponurego życia w dzisiejszej Rosji. Nie ma w niej już nadziei. Pozostaje przede wszystkim wódka i przygodne miłostki, które nie są lekiem dla rosyjskiego społeczeństwa pozostającego w letargu i uśpieniu. Młodsi mieszkańcy marzą o wyrwaniu się z tej rzeczywistości, powielając, w miarę możliwości, wzorce zachodnie, w szczególności amerykańskie, ale są skazani na niepowodzenie.
Rosja przedstawiana we współczesnym kinie jest ponura, nieprzyjazna. Dlatego, tak jak w filmach Andrieja Zwiagincewa (np. "Powrót") bohaterowie funkcjonują co prawda w teraźniejszości, ale wyrażają tęsknotę za rosyjską tradycją, szczególnie tą duchową.
Czy we współczesnej kinematografii rosyjskiej można mówić o gloryfikacji Putina?
Rządy Władimira Putina są swoistym powrotem do mitologizacji historii i imperialnej Rosji, ale też okresem dynamicznego rozwoju rosyjskiej kinematografii. Prezydent doskonale bowiem rozumie, jak dobrym i ważnym środkiem przekazu jest film. W 2013 powstała cała lista zakazanych tematów, które nie powinny znaleźć się w przekazach medialnych. Nie dopuszcza się m.in. do stosowania wulgaryzmów, pokazywania bohaterów homoseksualnych czy wyzwolonych, samodzielnych kobiet. Nie ma czegoś takiego jak zdrady małżeńskie, samobójstwa czy ludzie zbyt bogaci lub zbyt biedni. Korupcja nie istnieje, a młodzież jest bezproblemowa. Wszystko ma funkcjonować wokół tradycyjnych wartości, religijności rosyjskiej - w taki sposób budowany jest obraz świata.
W "Systemie Putina" Jean-Michele Carre odnosi się do Rosji, której największym orężem są złoża energetyczne, ale to właśnie Putin jest budowniczym nowoczesnego superpaństwa. "Ich Putin - ein portrait" przedstawia w zasadzie drogę na szczyt obecnego prezydenta. Jest on tu portretowany w sposób dość neutralny, bez kontrowersyjnych wypowiedzi czy decyzji.
W szczególnie interesujący sposób Putin został też pokazany w "Świadkach Putina". Oglądamy w nim materiały powstałe w czasie jego pierwszej kampanii prezydenckiej. Widz spostrzega, że ma do czynienia z człowiekiem tęskniącym za sowieckim imperializmem. Skrywa go jedna za maską przekonań dopasowanych do aktualnych. W tym dokumencie Putin dla zdobycia władzy idzie na kompromisy, których później nie zamierza dotrzymać. Trudno więc mówić o jakiejś gloryfikacji prezydenta, ale z pewnością widziany jest przez kinematografię, jako przywódca, który myśli o Rosji jak o wielkim imperium, gotowym utrzymać władzę za wszelką cenę, a z drugiej to zdecydowany lider narodu.