REKLAMA

Nie chcesz czarnych elfów, męskich wróżek i Szerloka biseksualisty? Nie martw się, to nie rasizm, to strach

Wróżka w „Kopciuszku” będzie grana przez czarnoskórego mężczyznę, a w Annę Boleyn wcieli się czarnoskóra aktorka. Pytamy kulturoznawczynię, czemu takie zmiany spotykają się z oburzeniem części widzów.

rasizm homofobia zmiany filmy seriale wywiad
REKLAMA

Czarnoskórzy aktorzy i aktorki jeszcze do nie tak dawna pojawiali się w filmach głównie po to, aby zaraz ginąć, społeczność LGBT portretowana była w sposób groteskowy. Dzisiaj ci pierwsi są protagonistami horrorów pokroju „Uciekaj”, a ci drudzy mogą zostać kapitanami policji w „Brooklyn 9-9”. W końcu! – chciałoby się krzyknąć.

Od jakiegoś czasu kino i telewizja nadrabiają całe dekady niedoreprezentowania mniejszości etnicznych i seksualnych na wielkim i małym ekranie. W coraz większej liczbie produkcji ważne fabularnie role do odegrania mają Afroamerykanie, biseksualiści czy osoby niebinarne. Netflix chwali się promowaniem różnorodności w swoich produkcjach, a Hollywood chce być jak najbardziej przyjazne dla wszystkich możliwych grup społecznych.

Zmian w reprezentacji mniejszości w filmach i serialach nie należy odbierać jako rewolucji. Jest ona wynikiem zmian jakie zachodzą w społeczeństwie i samej branży filmowej. Ruchy społeczne działające na rzecz równouprawnienia kobiet (#MeToo), Afroamerykanów (#Black Lives Matter) czy osób nieheteronormatywnych zaznaczają swoją obecność w przestrzeni publicznej, zwracając naszą uwagę na wszelkie nierówności. Ma to swoje przełożenie na trendy panujące w X muzie. Jak twierdzi dr Małgorzata Bulaszewska kulturoznawczyni z Uniwersytetu SWPS, wystarczy spojrzeć na tegorocznych laureatów najbardziej pożądanych nagród w Hollywood:

REKLAMA

Oscary wyznaczają trendy w kinie

Dla wielu widzów Oscary mogą nie być wyznacznikiem jakości filmów. Szczególnie po wprowadzeniu nowych standardów równościowych dotyczących reprezentacji na ekranie kobiet, mniejszości rasowych i osób LGBT. Po ogłoszeniu tych zasad w sieci rozpętała się burza, chociaż po prawie w rzeczywistości niewiele one zmieniły. Podniosły się głosy o upolitycznieniu Akademii, mówiło się o ideologizacji i przeklinało szeroko rozumianą polityczną poprawność.

Ale to nadal właśnie te nagrody wyznaczają trendy panujące w Hollywood. Dlatego należy spodziewać się, że będziemy mieć okazję oglądać jeszcze więcej przedstawicieli mniejszości na ekranie.

To działa na zasadach samonakręcającej się maszyny. Nawet jeśli Oscary nie są wyznacznikiem jakości (choć trzeba podkreślić, że kiepskie produkcje nie otrzymują nominacji), to są na tyle prestiżowe, że później wytwórnie zwracają większą uwagę na osoby wyróżnione. One są wtedy częściej zatrudniane i pojawiają się w większej liczbie filmów. Wcześniej mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem whitewashingu, czego przykładem może być chociażby Elizabeth Taylor grająca Kleopatrę. Takich przypadków było wiele, a twórcy często tłumaczyli się wymogami potrzebnymi do uzyskania dotacji bądź ulg podatkowych za realizację filmu w danym kraju, wedle których w rolach głównych nie mogli obsadzać mało znanych aktorów i aktorek. Osoby z mniejszości czy to etnicznych czy seksualnych nie miały wcześniej takiej siły przebicia jak dzisiaj, więc automatycznie na ich miejsce wskakiwali biali, heteroseksualni. Byli znani, mieli więcej występów na koncie, więcej zarabiali i dzięki temu dostawali więcej ofert. Kółko się zamykało. Teraz to się zmienia

- mówi Bulaszewska.

Zmiany zachodzące zarówno w społeczeństwie, jak i kulturze powinny nas uwrażliwiać. W kinie pojawia się coraz więcej bohaterów, którzy wcześniej nie mieli racji bytu. Twórcy nieraz decydują się na zmianę koloru skóry czy orientacji seksualnej postaci funkcjonujących w zbiorowej świadomości jako białe i heteroseksualne. Przykładem może być czarnoskóry król Artur w „Przeklętej”, czy niedawne doniesienia o chęci zrobienia z Sherlocka Holmesa biseksualisty. Za każdym razem spotyka się to ze sprzeciwem internautów o konserwatywnych poglądach, czego dowodzi chociażby dyskusja o czarnoskórych elfach, która rozgorzała po ogłoszeniu obsady „The Witcher: Blood Origin”. Według Bulaszewskiej nie możemy się temu dziwić:

Ci bohaterowie to nasi przyjaciele

Jest to bardzo prosty mechanizm, którego działanie przedstawiła ostatnio dr Shira Gabriel z University of Buffalo’s. Zgodnie z przeprowadzonymi przez nią badaniami mamy tendencję do zaprzyjaźniania się z oglądanymi na ekranie postaciami. Przez powtarzalność, którą cechuje się popkultura, tworzymy relacje z bohaterami niczym ze znajomymi w rzeczywistości. Nie jest to ułuda przyjaźni, tylko prawdziwa przyjaźń, którą Gabriel nazywa nietradycyjną strategią społeczną. Jeśli więc ktoś zechce zmienić kolor skóry czy orientację seksualną naszych przyjaciół, nie będzie to pasować do naszego postrzegania ich i spotka się z oporem. Będziemy się burzyć, bo nagle okażą się oni zupełnie innymi osobami.

Czujemy się wtedy oszukani, bo kiedy oglądamy telewizję, albo idziemy do kina oczekujemy, że wejdziemy w znaną nam, bezpieczną przestrzeń. Kiedy oczekujemy, że jakiś bohater będzie biały i heteroseksualny, a nagle jego kolor skóry czy orientacja seksualna zostają zmienione, to jesteśmy wytrąceni z naszego poczucia bezpieczeństwa. Według badań tworzymy sobie świat przedstawiony i w naszej głowie powstają połączenia, które identyfikują nam daną postać z tą wykreowaną rzeczywistością. I my teoretycznie wiemy, że to jest fikcja, ale jesteśmy z nią tak autentycznie związani, że mamy skonkretyzowane oczekiwania względem wyglądu znajdujących się w niej postaci

– mówi Bulaszewska.

Mechanizm ten i tworzone przez nas nakładki kulturowe mają zastosowanie zarówno w przypadku postaci fikcyjnych, jak i historycznych. Ostatnio mieliśmy do czynienia z wrzawą, kiedy okazało się, że Annę Boleyn zagra Jodie Turner-Smith. Królowa Anglii i Irlandii została wytrącona z narracji, w której jako biała kobieta funkcjonowała od zawsze. Internauci pisali komentarze przeklinające polityczną poprawność, zarzucając twórcom „odwrócony rasizm” i atak na zdrowy rozsądek. Jak twierdzi Bulaszewska:

Nie jestem rasistą, ale...

Ludzi sprzeciwiających się zabiegom związanym ze zmianami koloru skóry czy orientacji seksualnej bohaterów nie należy od razu uznawać za rasistów. Nie u wszystkich oburzenie wynika z braku tolerancji. Oni po prostu bronią swojego postrzegania świata, bo zostają wyrzuceni z własnej strefy bezpieczeństwa. Trzeba również oddać im sprawiedliwość, ponieważ twórcy filmowi i serialowi co chwilę przesuwają granicę podobnych zmian w imię różnorodności ekranowej. Jak wiemy w nowej adaptacji „Kopciuszka” we wróżkę wcieli się czarnoskóry mężczyzna, który chce uczynić swoją rolę agenderową. To zabieg, który już spotkał się z ostrą krytyką, i niekoniecznie zostanie przez widzów zaakceptowany.

Może się to nie przyjąć. Intelektualne obszary jak Nowy Jork pewnie to zaakceptują, ale konserwatyści z Teksasu czy Alabamy już niekoniecznie. Tam może to być szok kulturowy. Bo przecież wróżka z Kopciuszka tradycyjnie jest białą kobietą i nie jesteśmy w stanie uciec od takiego obrazu. Bardzo podobne mechanizmy funkcjonują w polskim społeczeństwie

- tłumaczy Bulaszewska.

Nawet jeśli twórcy miewają skłonności do przesady, świat zmierza w stronę coraz większej otwartości i tolerancji. Nie jest to ideologizacja, jak jakiś czas temu twierdził poseł Kamil Bortniczuk ze strachem opowiadając o kategorii „filmy o lesbijkach” na Netfliksie. Kolejni reżyserzy i wytwórnie pokazują nam po prostu różnorodność świata. Udowadniają, że to do czego jesteśmy przyzwyczajeni, wcale nie musi dalej funkcjonować w ten sam sposób.

Wszechobecna dzisiaj wielokulturowość, szczególnie w sieci, nas uwrażliwia i otwiera na mniejszości. Świat stał się bardziej tolerancyjny, a przedstawiciele mniejszości mogą się w nim pokazać. Cofnijmy się do PRL-u. Wydawało się wtedy, że w Polsce nie ma ludzi niepełnosprawnych, bo nie było odpowiedniej dla nich infrastruktury, więc nie mogli wychodzić. Teraz jest infrastruktura, która pozwala im przebywać już nie tylko w domu, ale też normalnie funkcjonować w przestrzeni publicznej. Te nowe filmy i seriale są właśnie taką infrastrukturą. Dzięki niej możemy dojrzeć, jaki świat jest różnorodny, przez co jesteśmy świadkami końca narracji białego człowieka

- mówi Bulaszewska.
REKLAMA

Tych zmian nie da się powstrzymać

Świat się zmienia. Nie jeździmy już do Berlina trabantem, tylko mamy Mercedesy. Kontynuacja opisywanych tendencji jest nieunikniona. Jesteśmy świadkami podobnego zwrotu co w latach postkolonialnych. Wcześniej rządził eurocentryzm, a ludzie uważali, że to, co w Europie to „kultura wyższa” i za niższą należy uznać wszystko to co, na peryferiach. Dopiero w latach 80. zaczęto uważać te kultury za równorzędne. To samo dzieje się teraz w kinie i żadne narzekania, sprzeciw i krzyki o „złej politycznej poprawności” nie są w stanie tego powstrzymać. Bulaszewska uważa, że trend zmian koloru skóry i orientacji seksualnej bohaterów będzie postępował. Dążymy bowiem do modelu społeczeństwa jak najbardziej liberalnego i tolerancyjnego. I z tego względu młodsze pokolenia nie będą żyły w rzeczywistości, gdzie wróżka z „Kopciuszka” może być tylko i wyłącznie białą kobietą, a za coś naturalnego będą uznawać, że może też być czarnoskórym queerowym mężczyzną.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA