“Siberia” to dziwaczne połączenie pseudo reality show, filmów a’la “Paranormal Activity” i wszelkich mockumentary. Ogląda się to całkiem przyjemnie, ale w głowie powstaje pytanie o to, jaki kolejny format wymyśli telewizja, by trafić do ludzi.
“Siberia” to emitowany w poniedziałki w NBC udawany reality show. Pamiętacie “Ryzykantów”, lata temu emitowanych w polskiej telewizji? W “Ryzykantach” grupa śmiałków rzucana została w egzotyczne miejsce i musiała radzić sobie z przyrodą i przetrwaniem, do tego eliminując się nawzajem i kręcąc “setki” jak w Wielkim Bracie.
“Ryzykanci”, a także wiele innych podobnych show łączyło podglądactwo z wrażeniem przeżywania niebezpiecznej przygody i chyba to stanowiło o sukcesie formatu w swoim czasie. “Siberia” opiera się na tym pomyśle - oto szesnastu uczestników zostaje wywieziona na Syberię, do odtworzonej osady, która została opuszczona w tajemnicznych okolicznościach w 1908 roku.
Śmiałkowie muszą przetrwać do końca syberyjskiej, okrutnej zimy, a kto przetrwa, dostanie część z pół miliona dolarów. Od “Ryzykantów” grę na syberii różni to, że “Siberia” nie ma żadnych zasad. Nie ma eliminacji, wsparcia w postaci ekipy medycznej, a kto chce zrezygnować, musi wejść w odpowiedni obszar, za którym nie ma już powrotu, i wcisnąć czerwony guzik.
Tylko, że gra szybko zaczyna wymykać się spod kontroli, a w syberyjskiej dżungli zaczynają dziać się dziwne rzeczy…
“Siberia” jest dziwna. Mockumentary o reality show - samo w sobie to jest już “incepcją” godno najtęższych, telewizyjnych umysłów. Twórcy mieszają prawdziwe fakty, jak ten o meteorze, który spadł na Tunguskę w 1908 roku, z kompletnie abstrakcyjnymi, niewyjaśnionymi zjawiskami, prawdopodobnie też duchami, a okraszają to wszystko tym, co najbardziej krwiste w telewizji - mocjami, intrygami i uwielbieniem do podglądania.
Ciężko ocenić “Siberię”, bo to show pełen kontrastów, trzymający jednak w napięciu.