Ani to oryginalne, ani nie piękne, nawet ciężko w tym doszukiwać się jakiejś iskierki geniuszu. Ot, zespół jak zespół taki trochę nie na czasie. Ale jakże wspaniały to zespół, jak cudne, słodkie i bliskie sercu rzeczy wyczynia, i nawet zapowiada kolejne już za miesiąc!
Muzyki można słuchać na dwa główne sposoby, z wszelkimi odcieniami pomiędzy - można słuchać jej głową, zachwycając się wirtuozerią, talentem, świeżością, zręcznym tekstem i technikaliami. Można też słuchać sercem - tak pewnie słucha się disco-polo. Nie liczy się wtedy czy muzycznie jest dobrze, liczą się emocje, które trafiają dokładnie tam, gdzie trzeba. Można zobrazować to poniższym wykresem, na którym każdy mógłby umieścić sam siebie (to po prawej to miał być mózg, trochę nie wyszedł).
Jeśli słuchacie muzyki bardziej mózgiem niż sercem, to w zasadzie możecie już opuścić ten wpis. Noah And The Whale nie będzie miał Wam dużo do zaoferowania prócz poprawności.
Jeśli jednak słuchacie sercem, to może nawet znacie Noah And The Whale i wiecie, że 6 maja zespół wyda nowy album wraz z filmem. Tak, Noah kręcą nowy film! Singiel nie powala, ale jest przyjemny, naiwny i szczery - czyli ma to, co w Noah kocha się najbardziej. "There Will Come A Time" daje przedsmak tego, o czym i jaki będzie "Heart Of Nowhere". Będzie to zapewne concept album o przyjaźni, pokonywaniu trudności, a wspierać go będzie film.
Film? Ale po co? By przekonać się, po co, należy cofnąć się w czasie, ominąć wydany w 2011 roku album "Last Night On Earth", który okrył się platyną i pokazał w końcu Noah And The Whale masom, i przenieść się do 2009 roku.
W 2009 roku Noah And The Whale zrzucili nieco jarzma narzuconego przy debiucie przez wytwórnię i dali ponieść się właśnie sercu. "First Day Of Spring", album genialny, przepiękny, pełen emocji i opowiadający o, jak trywialnie, miłości. Tylko, że "First Dy Of Spring" opowiedział o miłości w sposób piękny - delikatne, nośne kompozycje, orkiestra, proste, ale celne teksty i orkiestra stworzyły Dzieło. Takie Dzieło, do którego się wraca, które słucha się od początku do końca tym bardziej, że Noah zachowali ciągłość utworów - może nie na miarę największych concept albumów, ale i tak pod względem opowiedzianych historii i tonowania emocji stworzyli majstersztyk.
"First Day Of Spring" to jeden z najpiękniejszych, najprostszych, ale i najmniej pretensjonalnych albumów ostatnich lat. W czasach, w których każdy sili się na oryginalność jest to ogromna zaleta. Słucha się tego najlepiej w spokoju, zamykając oczy i dając się ponieść dźwiękom i tekstom.
A z przewspaniałym albumem trochę bez echa pojawił się film. Nie żadna fabuła, raczej zbiór luźno związanych scenek ilustrujących utwory. Tylko, że owe scenki są tak piękne - trochę retro, estetycznie dopracowane - że aż żal, iż film nie jest dostępny w wyższej rozdzielczości. Całość trwa 47 minut i jest warta obejrzenia i spędzenia przy nim każdej minuty.
Są takie utwory, są takie albumy, są takie zespoły, które poruszają. Nie zrobią nigdy wielkiej, światowej kariery, nie podbiją rynków, ale sprawią, ze na samą myśl na ustach pojawi się uśmiech. Że wróci się do nich, by dać się zanurzyć w prostych emocjach przeniesionych na dźwięki. To jest właśnie Noah And The Whale. Nowy album nie będzie wielki na miarę "First Day Of Spring", bo Dzieło Życia zdarza się zwykle tylko raz. "Heart Of Nowhere" będzie raczej kontynuacją "Last Night On Earth", które może nie było tak piękne, ale bezpretensjonalnością i chwytliwością wciąż plasowało się wysoko wśród innych albumów. I tak warto czekać!
Blue Skies are coming!