Kilka lat temu Polacy (bardziej czytelnicy niż krytycy) zachwycali się książką Janusza L. Wiśniewskiego. Stała się bestsellerem, jedną z najlepiej sprzedających się polskich powieści dekady. Wkrótce ukazała się także "Samotność s Sieci. Tryptyk", zawierająca nie tylko powieść, ale również nowe zakończenie oraz e-maile (głównie od kobiet), które otrzymywał autor po opublikowaniu książki. Było niemal pewne, że dojdzie do ekranizacji "Samotności w Sieci".
Reżyserii podjął się operator - Witold Adamek. Jego pierwotny zawód miał bardzo duże znaczenie w związku z filmem - przez to znacznie więcej w nim muzyki niż słów, a obraz posiada dominującą rolę. I to zdjęcia należy uznać za największą zaletę "S@motności w Sieci". Tak naprawdę jest to wg mnie jedyny plus tego filmu...
Myślę, że nie jest to udana ekranizacja. Książka była daleka do ideału. Nie byłam w stanie zrozumieć, czym wiele przedstawicielek płci pięknej tak się ekscytuje. Sama znam co najmniej kilka kobiet, które czytały książkę Wiśniewskiego co najmniej kilka razy, identyfikowały się z główną bohaterką, a nawet, o zgrozo, usiłowały za pośrednictwem Sieci aranżować związki i kreując je tak, aby były jak najbardziej podobne do relacji łączącej Ewę i Jakuba - głównych bohaterów książki.
Wiele rzeczy było mi obojętnych, ale też niektóre bardzo mnie irytowały - przed wszystkim wątek głuchoniemej Natalii, pierwszej miłości głównego bohatera, która ginie uderzona przez koparkę... Jednak mimo niedoborów, książka wciąga. Cała powieść była spójna, nie było w niej żadnych niejasnych fragmentów, a poza tym wreszcie ktoś opisał tak istotne zjawisko, jak związki powstające drogą internetową. Myślę, że na ten temat mogłaby powstać jeszcze niejedna książka i wcale nie byłaby wtórna.
Natomiast podczas projekcji miałam nieodparte wrażenie, że film Adamka zamiast zalet książki, eksponuje przede wszystkim jej wady. Pretensjonalność od razu rzuca się w oczy. Wszystko jest piękne, wymuskane, a jednocześnie zimne, zupełnie bez duszy. Bohaterowie otaczają się wyrafinowanymi przedmiotami, żyjąc na bardzo wysokim poziomie. Jednocześnie główna bohaterka chodzi do pracy, ale nie widzimy, żeby cokolwiek w niej robiła, poza odpisywaniem na e-maile ukochanego. Za to jeździ do Paryża, gdzie na dachu z widokiem na Wieżę Eiffela je śniadanie, popijając je przy okazji szampanem (sic!). Natomiast kiedy indziej, w polskiej kafejce internetowej, która wygląda jak pięciogwiazdkowa restauracja, emocjonuje się rozmową z Jakubem, popijając z pewnością drogie i wyborne wino. Zresztą, picie wina to chyba ulubiona rozrywka głównych bohaterów. Kuleją przez to dialogi. Na jeden fragment filmu zwrócono moją uwagę jeszcze zanim wybrałam się do kina. Oto Magdalena Cielecka mówi do Kingi Preiss:
- Bo ty chciałaś mieć płomień co noc, a płomień co noc mają tylko strażacy.
Bez komentarza.
W filmie pojawia się dużo symboli, które tak naprawdę nic nie znaczą i nie wiadomo czemu zostały osadzone w akcji. Ich nadmiar, cała metaforyka filmu momentami śmieszy, momentami nuży. Wygląda to tak, jakby twórcy filmu usiłowali tą płytką symboliką ukryć braki fabularne w filmie. Denerwował mnie nachalny dialog Serca z Rozumiem i tak jak w książce - postać głuchoniemej Natalii, irracjonalne zachowania bohaterów... "S@motność w Sieci" jest po prostu nudna. Widz ogląda film, kompletnie się nim nie emocjonując. Nie żywi w stosunku do bohaterów żadnych uczuć, czuje się co najwyżej zirytowany. Scenografia filmu jest zimna, oszczędna i to również przekłada się na cały film, który według mnie jest zupełnie wyprany z emocji.
Ponadto film jest często psychologicznie mało, czy wręcz nieprawdopodobny. Już samo nawiązanie pierwszego kontaktu między Ewą i Jakubem zakrawa na groteskę. Ona, siedząc na ławce w centrum miasta (po tym, jak ewakuowali cały personel budynku ze względu na alarm przeciwpożarowy), włącza swojego laptopa i pisze wiadomość do pierwszej lepszej osoby, zauważonej na aukcji internetowej. Na ekranie widać, że się przez moment zastanawia, ale czy nie lepiej byłoby umieścić tej sceny w jaśniejszych okolicznościach - w spokojniejszej scenerii i być może po takiej scenie, która stanowiłaby z nią logiczną całość. Dalej - pierwszych kilka wymienionych wiadomości ma charakter chłodny, lakoniczny, po czym następuje nagły przeskok do wiadomości o charakterze znacznie bardziej intymnym, o podtekście erotycznym.
Pisałam wcześniej, że powieść Wiśniewskiego jest spójna. Niestety jej filmowa adaptacja nie. Zamiast skupić się po prostu na wątku romansu internetowego, postanowiono również wydobyć na światło dzienne poprzednie związki Jakuba. Skutkuje to niestety tym, że są one w filmie jedynie marginalnie zaznaczone, a osoba nie czytająca książki, może się przez to po prostu pogubić. Także podróż do Nowego Orleanu mogłaby być na potrzeby filmu pominięta, ponieważ również do fabuły nic nie wnosi. Równie dobrze można byłoby się bez tych kilku scen obyć, a film skrócić do 110 minut. Nie byłby wtedy taki męczący i momentami chaotyczny.
Jeżeli już ktoś chciałby koniecznie zobaczyć to, co stworzyła ekipa filmowa, to tylko i wyłącznie ze względu na świetne zdjęcia. Są naprawdę rewelacyjne i to na nich opiera się cały film, stąd bierze się jego klimat. Niezła jest również muzyka, natomiast grę aktorską przyjęłam z obojętnością. Jeżeli ktoś chce oglądać w dużych ilościach Magdalenę Cielecką, również zapraszam. Ale to Kinga Preis stworzyła w filmie najbardziej wyrazistą postać, raptem pokazując się na ekranie przez pięć - dziesięć minut. Lecz paradoksalnie "S@motność w Sieci" może sprzedać się na Zachodzie, ponieważ obcokrajowcy bardziej zrozumieją ten film, niż np. "Dzień Świra" czy "Plac Zbawiciela". Ale Polacy lepiej niech obchodzą ten tytuł szerokim łukiem.