Nie jest łatwo zrobić dobry serial sci-fi. Nie popadanie w banał i śmieszność to trudna sztuka, a twórcy Star-Crossed muszą się jeszcze jej pouczyć, bo jak na razie ich serial wypada słabo, naprawdę bardzo słabo. Jeżeli macie zamiar go obejrzeć i uważacie serię Zmierzch za (co najmniej) złe filmy, to już w tym momencie może sobie odpuścić. (Uwaga, tekst zawiera spojlery)
Skoro zmierzam do wyprucia wszystkich wnętrzności ze Star-Crossed, to zacznijmy od usprawiedliwienia. Tę totalną głupotę, durnotę, idiotyzm serialu można było przewidzieć czytając krótki opis fabuły. Otóż wyobraźcie sobie, że mamy do czynienia z najgorszym miksem wszystkich „high schoolowych” filmów dla nastolatków, z pisaną na kolanie fabułą i aktorstwem na poziomie deski do krojenia.
Romeo i Julia po raz kolejny wrzuceni do nowoczesnej produkcji, czyli motyw miłości, której nikt nie rozumie, a wszyscy chcą zniszczyć. Tym razem tylko Romeo (Matt Lanter) jest kosmitą Romanem, Julia to licealistka Emery (Aimee Teegarden ), a na drodze miłości nie stoją zwaśnione rodziny a ludzie i rasa pozaziemska Atrian. Brzmi jak banał? Żeby tylko... Star-Crossed jest wprost przepełniony kliszami i głupotą, która wylewa się z każdego kadru, ujęcia i dialogu a przede wszystkim z historii.
Otóż, na Ziemię przybywają kosmici z pokojowymi zamiarami. Tych oczywiście nie wita jakaś międzynarodowa delegacja – to by było za wiele – ani nawet dyplomaci amerykańscy (co jest bardziej prawdopodobne), ale amerykańskie wojsko. Możecie się chyba spodziewać jak takie „powitanie” przebiegło, podpowiem – nie za dobrze.
Ok, pierwsza mała głupota do przełknięcia, ale to co się później działo, wywoływało we mnie tylko coraz większe zażenowanie i oglądanie serialu przez palce. W pierwszej scenie widzimy wojsko, spodziewam się zatem, że wraz z szeregowymi żołnierzami stoi jakiś dowódca, który wyda rozkazy i uspokoi swoich podwładnych. Ktoś przynajmniej wyjdzie do tych biednych, kulących się obcych, którzy rozbili się swoim statkiem na naszej planecie – na tym etapie jeszcze byłem naiwny jak małe dziecko. Jakież mnie zdziwienie ogarnęło, gdy ujrzałem, że jeden z kosmitów wyszedł z rękoma w górze – w akcie poddania można założyć – a tu ni stąd, ni zowąd pada strzał i kula trafia w klatkę „niebezpiecznego” najeźdźcy z kosmosu. Od tego momentu ilość niedorzeczności w tym serialu zaczęła tylko rosnąć.
Nagle bezbronni przybysze rzucają w żołnierzy jakimiś granatami, tamci w odpowiedzi strzelają seriami i – kolejna głupa scena – obcy wybiegają wprost na lufy karabinów amerykańskich… no szczęka opada. Oczywiście Amerykanie wygrywają bitwę i na koniec robią obławę na wszystkich niedobitków, aby zamknąć ich w wielkim getcie – co trochę pachnie District 9. No ale chwilka, rasa ludzka, która się cieszy z wysłania sond w kosmos i łazika na Marsa wygrywa z pozaziemskimi istotami zdolnymi – dzięki swojej technologii – przebyć kosmos?! Scenarzyści musieli mieć niezły ubaw pisząc te bzdury.
Twórcy serialu widocznie tak bardzo się śmiali z tego co napisali, że w kreacji kosmitów musieli już pójść na totalną łatwiznę. Atrianie z wyglądu różnią się od ludzi wyłącznie tatuażami (których Rihanna i Mike Tyson by się nie powstydzili), natomiast ich zachowanie – o dziwo – wcale nie odstaje od tego, co znamy z naszej ludzkiej codzienności. Początkowo spokojni, bezkonfliktowi Atrianie, z czasem pokazują pazurki - co według twórców miało być potężnym cliffhangerem, który zatrzyma widza na kolejny odcinek – i udowadniają, że nie tylko z wyglądu nie różnią się od nas (homo sapiens) niczym.
Star-Crossed absolutnie niczym się nie broni, nawet to przesłanie wbijane widzowi do głowy, że brak tolerancji jest zły, jest tak nachalne i infantylne, że aż mózg boli. Fabuła tego serialu obraża zwyczajnie widza. No bo jak wytłumaczyć główny wątek, który opiera się na uprzedzeniu ludzi wobec kosmitów i obawy o ich atak na Ziemię, podczas gdy ci, sami są zamknięci w jakimś getcie i gnębieni przez „zastraszonych” ludzi? Ręcę opadają.
Brakuje mi już nawet jakichś nieprzychylnych epitetów, więc napiszę krótko – nie oglądajcie tego serialu, jeżeli cenicie sobie własną inteligencję - no chyba, że jesteście nastolatkami, którzy szukają byle jakiego serialowego romansidła.