REKLAMA

Po co komu realizm, gdy jest akcja. Oceniamy „Szybkich i wściekłych 9”

„To fizyka i matematyka. Liczby nie kłamią” – usłyszymy w jednej ze scen „Szybkich i wściekłych 9”. To bardzo proste wytłumaczenie wszystkich ekscesów, jakich mogliśmy być świadkami na przestrzeni minionych części serii.

szybcy i wściekli 9 premiera opinie recenzja
REKLAMA

Po krótkim rozstaniu z Domem i jego ekipą, za sterami „Szybkich i wściekłych 9” zasiadł Justin Lin. Będąc świadomym całego dyskursu toczącego się wokół serii, pozwala sobie na ukłony w stronę widzów wyśmiewających ją za brak autentyzmu. Dlatego Tej potrzebuje tylko krótkiej chwili, żeby obliczyć, z jaką prędkością bohaterowie muszą przejechać przez pole minowe, aby nic im się nie stało. Wystarczy 120 km/h i żadne wybuchy nie są im straszne. Jeśli docisną pedał gazu jeszcze odrobinę, to bez najmniejszego problemu ciężkim samochodem przejadą po rozpadającym się zwodzonym moście. Nawet jeśli reżyser próbuje powoływać się na naukę, to nie po to, aby uwiarygodnić przedstawiane wydarzenia. Pozwala mu to raczej z czystym sumieniem rozpływać się w nonsensie.

A przecież poprzeczka została postawiona bardzo wysoko. Mieliśmy już ucieczkę przed policją z kilkutonowym sejfem przyczepionym do dwóch samochodów, przeskakiwanie autem z jednego wieżowca do drugiego, a nawet ręczne zawracanie torpedy. Teraz nadszedł czas na mocne przebłyski samoświadomości. Jednakże kiedy tylko Roman zacznie się zastanawiać, jakim cudem z dotychczasowych tarapatów udało im się wyjść bez szwanku, zostanie pieszczotliwie nazwany kretynem. Lin nie chce odzierać „Szybkich i wściekłych” z ich magii, tylko raz po raz droczy się z fanami serii, aby po chwili dać im to, po co przyszli do kina. Nadmiar wysokooktanowej akcji, podbitej grą, w której stawką są losy świata.

REKLAMA

O ile seria zaczynała od nielegalnych wyścigów ulicznych, to w ciągu 20 lat ewoluowała.

Początkowa formuła wyczerpała się i trzeba było znaleźć nową. Skończyliśmy więc na odwróconej konwencji filmu szpiegowskiego. Na miejscu pozostają gatunkowe evergreeny jak akcja rozgrywana w różnych częściach naszego globu i antagonista pragnący władzy nad światem. Chociaż bohaterowie wykonują tajne misje, nie są reinkarnacjami Jamesa Bonda czy Ethana Hunta, którzy próbują załatwić sprawy po cichu. Ryk silnika, nowoczesne gadżety, wybuchy, strzały i walące się budynki na stałe zapisały się już w DNA „Szybkich i wściekłych”. Lin nie wprowadza w tym wypadku żadnej rewolucji. Hołduje jedynie wewnętrznej logice franczyzy i przyśpiesza, żeby zadośćuczynić zasadom, jakimi rządzą się sequele.

Chcąc streścić dziewiątkę, należałoby powiedzieć, że akcja pędzi na złamanie karku. Przerywnikami między widowiskowymi pościgami, strzelaninami i mordobiciami są gadki o rodzinie oraz kolejne comic reliefy. Warto jednak wspomnieć o nowym bohaterze, bo pojawia się tu młodszy brat Doma i panowie będą musieli mocno popracować nad wzajemnymi relacjami. Oczywiście jednocześnie napinając swoje mięśnie. Lin z uśmiechem na ustach dba, aby wszystko było jak najbardziej atrakcyjne dla widza. Dlatego nawet jeśli wprowadza na ekran Magdalene Shaw, musi zrobić to w efekciarski sposób. Queenie będzie więc prowadzić mało ekscytujący dialog, uciekając przed policją z dopiero co skradzionym naszyjnikiem na szyi.

Reżyser bez przerwy poświęca realizm na ołtarzu widowiskowości.

I robi to nie tylko efekciarsko, ale również całkiem efektywnie. Lin potrafi zaprzeć nam dech w piersiach. Szczególnie jeśli mówimy o scenach samochodowych. Nieco gorzej radzi sobie z walką wręcz. Nie jest Jamesem Wanem, który w siódemce pokazał, że może ona zachwycać w serii równie mocno, co skok autem na spadochronie. W dziewiątce widać zagubienie twórcy, który dezorientuje widza chaotycznym montażem i dziwacznymi ustawieniami kamery. Na szczęście cała reszta jest na swoim miejscu i podczas seansu nieraz przyjdzie wam złapać się za głowę, krzycząc „niemożliwe”.

 class="wp-image-1743835"
Szybcy i wściekli 9

Serce „Szybkich i wściekłych 9” bije po właściwej stronie. Lin nie bierze jeńców i na maksa podkręca wszystko to, za co pokochaliśmy całą franczyzę. Dla jej fanów ma nawet małą niespodziankę. Nie zdziwcie się więc, jeśli po przytłoczeniu zapachem spalin zdarzy wam się uronić nostalgiczną łezkę. Reżyser chociaż traci z oczu kilku bohaterów, których poznaliśmy we wcześniejszych częściach, sprawnie spina ze sobą dawno rozpoczęte, a przez poprzednich twórców nieraz pomijane wątki. W efekcie nadaje spójności wszystkim odsłonom oryginalnej serii. Tym samym pozostaje tylko zasiąść na sali kinowej, zapiąć pasy i rozkoszować się rykiem silnika. Wrum, wrum.

REKLAMA

Szybcy i wściekli 9” już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA