Angaż Olivii Colman to najlepsze, co mogło przytrafić się serialowi „The Crown”. Zmiana pokoleniowa była konieczna, ale okazała się też strzałem w dziesiątkę.
OCENA
Claire Foy po dwóch sezonach ustąpiła nowej królowej, Olivii Colman, która już od dawna nie musi udowadniać, jak bardzo jest wszechstronną aktorką. Po rolach dociekliwej detektyw Ellie Miller w serialu „Broadchurch”, złośliwej matki chrzestnej w serii „Fleabag” czy rozpuszczonej królowej Annie w „Faworycie”, Colman weszła w buty królowej Elżbiety II. Władczyni powściągliwej, nieokazującej emocji, dla niektórych wręcz przezroczystej i bez własnego zdania. Taka jest też bohaterka wykreowana przez Colman. Co nie znaczy, że postać jest nieciekawa. Wręcz przeciwnie.
Colman pokazuje w 3. serii „The Crown” samotność królowej.
Czas akcji serii przypada na trudne dla rządów brytyjskiej władczyni czasy. Lata 60. i 70., problemy finansowe Wielkiej Brytanii, zimną wojnę i zmniejszanie roli kraju na arenie międzynarodowej. Funt szterling staje przed widmem dewaluacji, a królowa musi nieustannie martwić się o status korony i zapobiegać rosnącym antymonarchistycznym nastrojom.
Twórcy serialu biorą na tapet kilka ważnych dla monarchini (a także dla kraju) momentów z tych kilkudziesięciu lat. Między innymi romans księżnej Małgorzaty (Helena Bonham Carter), katastrofę w walijskiej wiosce Aberfan czy oficjalną inwestyturę Karola na księcia Walii. To ostatnie to zresztą bardzo mocny odcinek, zwieńczony poruszającym przekazem. Karol (Josh O'Connor) na kilka miesięcy przeprowadza się do Walii, by uczyć się języka. Tam dociera do niego, jak ważne dla Walijczyków są dążenia do niepodległości.
Historia Wielkiej Brytanii, opowiedziana z perspektywy członków rodziny królewskiej, to niezła lekcja historii.
Perspektywa Pałacu Buckingham nie oznacza wąskiego zakresu widzenia. Twórcy stawiają na pierwszym planie jednostki, ale w taki sposób, by ukazać jak najszerszą perspektywę.
Wykreowana przez Colman królowa Elżbieta II nie bryluje intelektem, przyznaje się do braków w wiedzy, np. o malarstwie. Choć jest zimna (nawet dla swoich dzieci) i obojętna, dzięki kreacji Colman wydaje się wyjątkowo ludzka. Pomimo całej otoczki, muru obronnego roztoczonego wokół Pałacu Buckingham.
W 3. sezonie „The Crown” mamy cały zbiór wielowymiarowych bohaterów. Choć Colman gra tu pierwsze skrzypce, trudno nie zachwycić się innymi kreacjami w serialu. Cudowna Helena Bonham Carter portretuje zagubioną, rozczarowaną i niedocenioną księżnę Małgorzatę. Natomiast Tobias Menzies, który zastąpił Matta Smitha w roli nadętego, próżnego księcia Filipa, jest po prostu świetny. Zwłaszcza, gdy wpada w niepojęty dla reszty członków rodziny zachwyt nad astronautami, którzy stanęli jako pierwsi na Księżycu.
Sezon kończy wstęp do kolejnego etapu panowania Elżbiety. Królowa przygotowuje się do uroczystości z okazji ćwierćwiecza swoich rządów. To mocny moment, w którym samotność monarchini jest szczególnie widoczna, a nawet przygniatająca. Elżbieta robi swego rodzaju rachunek sumienia, przyznając się sama przed sobą, że jej dotychczasowe rządy nie przyniosły takich efektów, jakich by sobie życzyła ona i kibicujący jej przed laty Winston Churchill. Królowa, która w pierwszej kolejności nie miała przecież zasiąść na tronie, jest rozczarowana i zrezygnowana. I ponownie – jeszcze bardziej ludzka i mniej odległa nam, zwykłym śmiertelnikom. Twórcy stawiają jednak w tym miejscu kropkę, zostawiając nas z wieloma pytaniami i ogromnym apetytem na kolejne odcinki.