Drugi sezon The Crown portretuje królową Elżbietę i bezlitośnie ocenia monarchię - recenzja
Serial The Crown to wyjątkowa próba sportretowania Elżbiety II. Przede wszystkim jednak jest to głośno wyartykułowana ocena monarchii brytyjskiej. Drugi sezon można oglądać od 8 grudnia na platformie Netflix.
OCENA
Uwaga, tekst zawiera spojlery.
Pod koniec pierwszego sezonu serialu The Crown widzowie byli świadkami symbolicznego przełomu, jaki dokonał się w Elżbiecie II. Oto podlotek, słabo wykształcona monarchini, stała się królową w pełnym tego słowa znaczeniu. Wręczającym świadectwo dojrzałości był wyjątkowo wymagający nauczyciel, Winston Churchill, który stwierdził, że spełnił swoją misję, a Elżbieta jest już gotowa, by samodzielnie pełnić rolę królowej Zjednoczonego Królestwa.
Początek drugiego sezonu ma miejsce w drugiej połowie 1956 r. Mąż królowej, książę Filip, rozpoczął wielomiesięczną podróż dookoła świata na pokładzie jednostki HMY Britannia i uświetnił otwarcie igrzysk olimpijskich w Melbourne. Mniej więcej równolegle doszło do międzynarodowego kryzysu, wywołanego nacjonalizacją Kanału Sueskiego przez prezydenta Egiptu, Gamala Nasera.
Kontekst rysowany w drugim sezonie ma wiele cech dramatu. Po pierwsze, podróż księcia Filipa dostarcza królowej licznych zgryzot i doprowadza do skandalu z udziałem jego sekretarza. Cień podejrzenia o niemoralne prowadzenie w czasie rejsu pada również na Filipa. Liczne plotki o jego romansach będą rozgrzewać media w kolejnych dekadach.
Niemniej poważna jest sytuacja imperium. W jednej z rozmów z Elżbietą, lord Mountbatten diagnozuje gorzko sytuację w związku z kryzysem sueskim. Mówi wprost, że Wielka Brytania stanęła w obliczu sytuacji podobnej do roku 1939. "Pokój i zgodność, które pozostawił twój ojciec, przepadły" - dodaje hrabia.
Twórcy scenariusza podjęli próbę pokazania Elżbiety II z "ludzkiej" strony.
Na pierwszy rzut oka takie nazwanie sprawy wydaje się nieco uwłaczające monarchini. Niemniej, serial o Elżbiecie II, podobnie jak inne tego typu produkcje poświęcone panującym, starają się ukazać władców dwutorowo. Z jednej strony, król czy królowa to urząd, który reprezentują z całą jego potęgą i powagą. Z drugiej, to również ludzie - pełni emocji i sprzeczności.
Nie jestem przekonany, czy twórcom The Crown udała się próba naszkicowania "ludzkiej" Elżbiety. Widzowie zobaczą zamkniętą w sobie, starającą się kontrolować uczucia trzydziestolatkę, przypominającą pod wieloma względami zaprogramowanego robota, mającego wykonać określone zadania.
Elżbieta II w The Crown ma znacznie mniej cech zwykłego śmiertelnika niż - grana przez Jennę Coleman - jej prababka w serialu Wiktoria, emitowanym niemal równolegle. To o tyle interesujące, że przeczy wręcz stereotypowi epoki wiktoriańskiej. Oczywiście zupełnie różne są konteksty. Czasy Wiktorii to okres rozkwitu Imperium Brytyjskiego. Początek panowania Elżbiety to schyłek potęgi.
"Upokorzenie" to słowo klucz w drugim sezonie The Crown.
"Humiliation", czyli upokorzenie to chyba najczęściej wypowiadane słowo w drugim sezonie serialu. Upokorzone zostaje Zjednoczone Królestwo. Sama królowa upokarzana jest podwójnie - jako władczyni imperium i żona. Upokorzona czuje się jej nieszczęśliwa i samotna siostra, księżniczka Małgorzata. Upokorzony jest również książę Filip, człowiek, który sam siebie nazwał amebą i jedynym Brytyjczykiem, który nie mógł dać dzieciom swojego nazwiska.
The Crown nie tylko pokazuje schyłek imperium. Jest wielkim znakiem zapytania postawionym po pytaniu o sens funkcjonowania monarchii brytyjskiej. Członkowie rodziny królewskiej (choć nie sama Elżbieta) prezentowani są jako klasa próżniacza. Ich życie nie ma żadnego związku z problemami poddanych. Z kolei ich moralność jest fasadowa, budowana według schematu, że złe jest to, co przedostanie się na łamy prasy i osłabi pozycje dworu.
The Crown w pewnym sensie jest głośno wyartykułowaną diagnozą zepsucia. Nie jest to zatem serialowa biografia Elżbiety II, ale opis szerszego zjawiska. Churchill miał rację stwierdzając, że królowa jest już władczynią dojrzałą. Owa dojrzałość sprowadza się do pełnienia roli marionetki w rękach historii. Elżbietę można nazwać recenzentką sytuacji społecznej i politycznej pozbawioną wpływu na nią. Tytułowa korona jest więc w istocie przedmiotem muzealnym. Spadkiem, po wspaniałych czasach. Po prostu anachronizmem.