Seria The Defenders dziś rano wylądowała na Netfliksie. Najwyższy czas porozmawiać o tym, czy serialowi udało sprostać oczekiwaniom.
OCENA
Cuda zdarzają się bardzo rzadko. Trudno wydobyć oczekiwany smak z potrawy, do której dodajemy zepsute składniki. Oczywiście zawsze jest możliwość dosypania kilku intensywnych przypraw, aby zamaskować to, co - ujmując najdelikatniej - niezbyt dobrze pachnie.
The Defenders usiłuje ukryć wiele rzeczy. Nieciekawego, nudnego i przewidywalnego Iron Fista. Brak pomysłu na zagospodarowanie tak ogromnej liczby postaci drugoplanowych. Kiepskie motywacje superbohaterów. To maskowanie zazwyczaj udaje się całkiem nieźle. Niestety, nie zawsze.
Co nie zmienia faktu, że The Defenders ogląda się świetnie.
Daredevil, Jessica Jones, Iron Fist i Luke Cage spotykają się, aby pokonać zło, które zagraża miastu. Jest w tym serialu wszystko to, na co czekali fani solowych serii o superherosach. Bohaterowie zaczynają w punkcie, w którym ich zostawiliśmy poprzednim razem i bardzo powoli rozpoczynają nową przygodę. Każdy z nich jest dokładnie taki sam, jakim pamiętamy go z poprzednich serii. Twórcy wyciągnęli esencję z tego, co było najlepsze w solowych występach i przyznam, że wypadło to naprawdę przyzwoicie. Zwłaszcza, że bohaterowie mają już ugruntowane charaktery i niosą niemały bagaż doświadczeń. Nie dotyczy to oczywiście Iron Fista, który jest tak samo nieciekawy i irytujący jak wcześniej.
The Defenders nie potrafi utrzymać widza w napięciu. Na pierwszy rzut oka wszystko jest tu poprawnie zarysowane, zagrożenie istnieje, ludzie giną w niewyjaśnionych okolicznościach, a nad zepsutym miastem wisi widmo destrukcji. Szkoda tylko, że ani przez chwilę widz nie czuje tego zagrożenia. Nie jest to wina czarnych charakterów, bo Sigourney Weaver jest wymarzoną antagonistką. Nie jest to wina samych bohaterów, bo aktorzy robią co w ich mocy, aby przedstawić emocje, które targają ich postaciami.
Problem polega na tym, że scenariusz nie pokazał w przekonujący sposób, co czeka nasz świat i bohaterów, jeśli ich misja zakończy się fiaskiem. Serial nie potrafi nawet skutecznie zasugerować widzowi, że coś złego może przytrafić się przyjaciołom herosów.
Podobnie rzecz ma się z tempem akcji. Początkowo wszystko płynnie przesuwa się w kierunku finału i ostatecznej konfrontacji. Ale później fabuła zaczyna się rozwlekać i widz wie, że spowolnienie akcji ma na celu prezentację bohaterów drugoplanowych. Bardzo boli mnie, że Trish Walker i Karen Page zostały potraktowane po macoszemu. W poprzednich seriach potrafiły zadbać o siebie i przejawiały wolę walki. Niestety, w tym serialu brakuje dla nich czasu.
The Defenders nie jest jednak złą produkcją.
Trzeba przyznać, że seria ma narzędzia, aby skutecznie ukryć swoje wady. Aktorzy (z wyjątkiem Finna Jonesa, który gra Iron Fista) w większości wypadają świetnie. Oczywiście najjaśniej świeci gwiazda Matta Murdocka, którego gra Charlie Cox. Aktor wypada tak obłędnie, że prawie zapomniałem, iż nie oglądam kolejnego sezonu Daredevila, bo utalentowany prawnik przyćmiewa resztę obsady.
Sceny walk nie są może wyjątkowo emocjonujące, ale realizacyjnie wypadają bardzo przyzwoicie. Czasem wkrada się drobny chaos i możemy nie zdążyć zauważyć kluczowych ruchów i ciosów, ale na potrzeby telewizyjnej serii jest wystarczająco dynamicznie i... dość zabawnie. Na szczęście jest to humor zamierzony.
Mimo pewnych trudności scenariuszowych, serial The Defenders ma kilka wyjątkowo zaskakujących punktów i to nawet dla nich warto jest obejrzeć serię do końca. Przyznam, że nie spodziewałem się, tak ostrych zwrotów akcji. Jest to o tyle interesujące, że wszystkie poprzednie seriale miały dość przewidywalny rytm wydarzeń. Tu został on zaburzony i całej serii wyszło to na dobre.
Najlepsze w tym serialu jest to, że mimo widocznych wad, ogląda się go naprawdę rewelacyjnie. To prawdopodobnie nowy rozdział w świecie superbohaterów od tandemu Netflix/Marvel. Konkurencja – Arrow i Flash – nie ma z nim żadnych szans.