Netflix wzrusza animacją o II wojnie światowej. „The Liberator” to kawał świetnego wojennego kina
„The Liberator” to współtworzona przez Polaków animacja poświęcona amerykańskiej kompanii pod dowództwem oficera Felixa Sparksa. Na przestrzeni czterech epizodów produkcja pokazuje ogrom bohaterstwa, poświęcenia, ale też przemocy i desperacji doświadczonych przez żołnierzy walczących w II wojnie światowej. Zdecydowanie warto ją obejrzeć.
OCENA
Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o mediach, filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.
W trakcie II wojny światowej 157 Pułk Armii Amerykańskiej toczył walki na terenie kilku różnych krajów przez ponad 500 dni. Wśród żołnierzy biorących udział w tych potyczkach był Felix Sparks, początkowo kapitan dowodzący batalionem Thunderbirds, a pod koniec wojny już podpułkownik. Jego historia została opisana w przez Aleksa Kershawa w książce „The Liberator: One World War II Soldier's 500-day Odyssey”, którą Netflix postanowił przenieść na mały ekran jako animowany miniserial.
Początkowo plan na produkcję był jednak zupełnie inny. Jak podaje portal Variety, stacja History planowała zaadaptować historię Sparksa i jego ludzi jako 8-częściowy serial aktorski. Problem w tym, że jego budżet oszacowano na 100-150 mln dol., a nikt nie widział w tym projekcie potencjału tłumaczącego wyłożenie tak olbrzymiej kwoty. A+E Studios postanowiło więc zmienić formułę „The Liberator” na animację, co przyciągnęło uwagę Netfliksa. W projekt mocno zaangażowali się też polscy filmowcy, z reżyserem Grzegorzem Jonkajtysem na czele (w naszym kraju kręcono też zdjęcia z aktorami). To właśnie ten pracujący od lat w Hollywood twórca stoi za rewolucyjną technologią Trioscope Enhanced Hybrid Animation, która pozwala na łączenie CGI z grą prawdziwych aktorów.
„The Liberator” przyciąga udziałem Polaków i niezwykłością animacji, ale przytrzymuje przede wszystkim siłą historii.
Na przestrzeni odcinków poznajemy oficera Sparksa na kolejnych etapach wojskowej kariery. Na początku poznajemy go jako zrównoważonego i otwartego dowódcę Thunderbirds, czyli oddziału składającego się z rdzennych Amerykanów, białych Teksańczyków i Amerykanów pochodzenia meksykańskiego. Członkowie tych trzech grup w USA nie mogliby nawet pójść razem na piwo, a w Europie muszą wspólnymi siłami walczyć z wrogiem. Udaje się przede wszystkim dzięki charyzmie Sparksa, którą doskonale widać w zajmującej część 1. epizodu retrospekcji z czasów szkolenia wojskowego.
Z czasem kompania E toczy kolejne walki na terenie Włoch, Francji i Niemiec, ostatecznie docierając aż do obozu w Dachau. W ciągu 500 dni wypełnionych wojenną pożogą widzowie mają okazję obserwować okrucieństwo, tchórzostwo, niezwykłe bohaterstwo, rodzenie się niemalże nierozerwalnych więzów przyjaźni, a także pokazy taktycznego geniuszu i wielkiego miłosierdzia. Scenarzysta Jeb Stuart bardzo sprawnie zarządza grupą głównych bohaterów, dzięki czemu każdy z nich ma w sobie wyróżniające go cechy i momenty. Co nie jest łatwe, zważywszy na ograniczony czas, jaki dostaje większość z nich.
- Czytaj także: Jakie są najlepiej oceniane przez widzów seriale animowane dostępne na Netflix Polska. Sprawdźcie nasze podsumowanie głosów z portali IMDb i Filmweb.
Na wysokości zadania absolutnie stają też aktorzy (główne role w „The Liberator” zagrali Bradley James, Jose Miguel Vasquez i Martin Sensmeier), choć technologia animacji opracowana przez Jonkajtysa wraz ze studiem School of Humans ma jeszcze pewne braki w bezproblemowym przekazywaniu emocji wyrażanych przez ludzką mimikę. W większości momentów twórcom udaje się zachować realizm postaci, ale niekiedy jeszcze zagląda widzom w oczy tzw. dolina niesamowitości. Widać też, że ta technika lepiej radzi sobie z nieruchomymi obrazkami niż szybkim poruszaniem się w trzech wymiarach. To jednak drobne słabostki, które w żaden wyraźny sposób nie psują ogólnego wrażenia. A to jest jak najbardziej pozytywne.
„The Liberator” pokazuje pełną skalę wojennego doświadczenia i nie wpada w zero-jedynkowe oceny, co często zdarza się w produkcjach o II wojnie światowej.
W niewielu innych globalnych konfliktach tak bardzo jasne jest, kto był oprawcą, a kto ofiarą. Zbrodnie narodu nie wykluczają jednak niewinności pojedynczych osób do niego należących. Tak samo zresztą jak bohaterstwo wyzwolicieli nie sprawia, że będą woli od pokusy niesienia zemsty na każdym, kto znajdzie się przed lufą karabinu. Twórcy „The Liberator” doskonale to rozumieją, dlatego czynią ze Sparksa swego rodzaju kolektywny głos sumienia.
I mają ku temu podstawy, bo podobne rozważania o naturze wojny i jej wpływie na człowieka dobrze pasują do charakteru tego bohatera. Natomiast uważam, że mogli to zrobić z nieco większą gracją niż poprzez ciągłe „listy” wysyłane przez oficera do przebywającej w Stanach i bezcielesnej niemal do ostatnich sekund serialu żony o imieniu Mary. Podejmowana przez niego od czasu do czasu narracja wydaje się w ten sposób wymuszona i trochę nazbyt łopatologiczna. A przecież wiele ze scen bezpośrednio pokazujących interakcje między żołnierzami mówi na ten sam temat często więcej i w sposób bez porównania bardziej emocjonalny.
Nie zmienia to jednak faktu, że „The Liberator” to dostarczająca wielu wrażeń i przemyśleń produkcja absolutnie warta waszego czasu. Jeżeli ktokolwiek jeszcze wątpi w wartość animacji jako medium służącemu „sztuce wysokiej”, to niech obejrzy nowy serial Netfliksa razem z wami.
„The Liberator” jest już dostępny na platformie Netflix.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.