Fatalna passa Netfliksa trwa. "The Outsider" to kolejna filmowa pomyłka ze stajni streamingowego tytana, który nie wykorzystał potencjału thrillera o yakuzie. Temat, który wydaje się być samograjem, został totalnie zmarnowany.
OCENA
Akcja filmu rozgrywa się w latach 50. XX wieku, niedługo po zakończeniu II wojny światowej. Bohaterem "The Outsider" jest Nick Lowell (anemiczny Jared Leto), Amerykanin, który przebywa w japońskim więzieniu. Poznaje tam człowieka imieniem Kiyoshi, który planuje ucieczkę i potrzebuje do tego pomocy Nicka.
Kiyoshi okazuje się być członkiem yakuzy.
Gdy obu panom udaje się w końcu uciec z więzienia, Kiyoshi proponuje Nickowi wejście w szeregi grupy przestępczej i wykonywanie dla niej zleceń, w dużej mierze polegających na zastraszaniu i biciu dłużników organizacji.
Netflix chyba nie mógł sobie wybrać gorszego momentu na premierę swojego nowego filmu.
Kiedy cały świat pieje z zachwytu nad "Czarną Panterą", która afirmuje odmienność kulturową i ucieka od niepotrzebnego wybielania filmowych bohaterów, "The Outsider" bez najmniejszego skrępowania obnosi się z faktem, że głównym bohaterem filmu o yakuzie jest biały Amerykanin.
A to tylko wierzchołek góry lodowej. Ktokolwiek, kto choć trochę zna historię i społeczne zagadnienia dotyczące Japonii (a tworząc film rozgrywający się w tym kraju, wypadałoby je znać), wie, że pomysł z wcieleniem białego człowieka w szeregi japońskiej mafii ledwie parę lat po zrzuceniu bomb na Hiroshimę i Nagasaki, jest pomysłem rodem z naiwnego science-fiction i nie ma kompletnie nic wspólnego z rzeczywistością. Zwykli Japończycy, jeszcze stosunkowo do lat 90., byli dość nieufni i zamknięci na każdego gaijina (człowieka z zewnątrz), a co tu dopiero mówić o yakuzie.
Tym podobnych głupot jest w "Outsiderze" cała masa. Nie szukając daleko, Nick z czasem nawiązuje romans z córką przywódcy yakuzy (!). Jakby tego było mało, szef organizacji nie ma w sumie nic przeciwko temu (no, w końcu mówimy o Jaredzie Leto), boi się co najwyżej, że będzie ona jego słabym punktem.
Myślałem, że takie podejście i myślenie o filmach skończyło się wraz z wesołymi latami 80. Niestety, jak widać, dla niektórych jest to nadal dobry punkt wyjścia dla fabuły.
Oglądając "The Outsider", cały czas miałem wrażenie, że mam przed sobą produkcję wygrzebaną z zakurzonej półki z filmami VHS.
Wiecie, taki zapomniany akcyjniak ze Stevenem Seagalem. Ale zamiast na Seagala patrzę na Jareda Leto, z niewiele większym zasobem min i podobnym brakiem umiejętności zachowania się przed kamerą.
Dosłownie wszystko w tym filmie jest tandetne. Scenariusz ewidentnie pisany był na kolanie. Zastanawiam się tylko, czy pisała go dorosła osoba, czy najęty przez Netfliksa stażysta bądź nastolatek, który w dzieciństwie naoglądał się filmów o yakuzie.
"The Outsider" to zlepek wszystkich znanych nam motywów i powtarzanych do zdarcia schematów tego typu kina. I to jeszcze jakoś byłbym w stanie przemilczeć, przymknąć oko i dobrze się bawić, gdyby tylko nie było to tak naiwnie i bezsensowne.
Nie wiemy, dlaczego grany przez Jareda Leto Nick znalazł się w japońskim więzieniu. Twórcy nie mają potrzeby tego wytłumaczyć. Po prostu wydało im się to fajnym pomysłem na zawiązanie akcji i przy okazji wygodną furtką do tego, aby połączyć jego losy z członkiem yakuzy, który również odsiadywał wyrok w tym samym więzieniu.
Sam Jared Leto nie za bardzo potrafił się w tym wszystkim odnaleźć.
Wydaje się totalnie zagubiony, nijaki, pozbawiony wyrazu. Podobnie jak Alexander Skarsgard w niewiele lepszym "Mute", również i Leto próbował wykreować postać stylowego, milczącego typa w klimacie postaci, jakie swego czasu grywał Clint Eastwood. Niestety i tym razem zabrakło charyzmy i pomysłu. Zamiast więc być cool, Leto sprawia wrażenie, jakby grał wampira chorego na hemofilię.
Cała reszta "The Outsider" kontynuuje tego typu podejście scenarzystów do materiału i przy okazji widza, wyraźnie pokazując tym samym swój brak szacunku dla oglądających. Pełno w tym filmie fabularnych wytrychów na dziecinnym poziomie, nad którymi nikt się specjalnie nie zastanawiał, tylko po prostu wrzucił je do kotła, zamieszał parę razy, byleby wypełnić czymś taśmę filmową.
"The Outsider" napakowany jest też najbardziej powierzchownymi elementami związanymi z yakuzą, jakie można sobie wyobrazić. Mamy tu odcinanie palców, seppuku, sake, meandry podziemnego świata i nocnych klubów, walki sumo, tatuaże... Wszystko to, co o yakuzie wie w miarę zorientowany w temacie dwunastolatek.
Jakby tak wyciąć z tego filmu sceny przemocy, to "The Outsider" można spokojnie polecić widzowi właśnie do lat 12.
Takiemu, który nigdy w życiu nie widział filmu o japońskiej mafii i z yakuzą styka się po raz pierwszy w życiu. W innym przypadku, naprawdę oszczędźcie sobie czas. Jeśli chcecie obejrzeć jakiś dobry film o yakuzie, to sięgnijcie po dość liczną bibliotekę filmów prosto z Japonii w reżyserii np. Takeshi Kitano czy Takashi Miikego.
Chciałem podejść do tego filmu na poważnie, ale niestety mam wrażenie, że Netflix zrobił jakieś badania rynku i w którejś z tabelek wyszło im, że ludzie spragnieni są opowieści o yakuzie. Więc co było robić? Naprędce skręcili to i owo, zatrudniając popularnego aktora, byleby tylko zagospodarować kolejną niszę.
Podobnie przecież zrobili z "Mute" i "Altered Carbon" w kontekście filmów science-fiction a la "Blade Runner". Nie twierdzę, że to zła strategia. Szkoda jedynie, że ewidentnie robią to wszystko w pośpiechu i zdecydowanie zbyt małą uwagę przywiązują do jakości, licząc na masy, które bezrefleksyjnie rzucą się na wszystko, co im Netflix zaoferuje...