Żywe trupy wreszcie odniosły się do kwestii kontrowersyjnego romansu. Oceniamy nowy odcinek The Walking Dead
Chciałbym powiedzieć, że The Walking Dead wraca na właściwe tory, ale nie mam już zaufania do twórców tego serialu. Dzisiejszy odcinek pokazał nam więcej scen z bohaterami, na których faktycznie nam zależy. Co ważniejsze, odniósł się wreszcie do kwestii jednego istotnego romansu.
OCENA
W tekście znajdują się delikatne spoilery z dzisiejszego odcinka The Walking Dead, który będzie wyemitowany o 22:00 na kanale Fox Polska, ale nie powinny nikomu zepsuć seansu.
Pisałem przy recenzji poprzedniego epizodu, że poziom The Walking Dead to ściśnięta sinusoida, w dodatku przesunięta w dół. Pomiędzy niewieloma dobrymi odcinkami zwykle mamy sporo średniaków i kilka fatalnych.
12 odcinek siódmej serii The Walking Dead o tytule Say Yes jest jednym z tych lepszych w tym sezonie.
Wcale to nie znaczy, że to odcinek dobry, bo cała siódma seria The Walking Dead jest nierówna i raczej słaba. Miałem nadzieję, że po depresyjnej pierwszej połowie sezonu - po tej budującej scenie pokazującej zebranie się starej ekipy, by z podniesionym czołem przenieść walkę do Negana i Zbawców - akcja ruszy z kopyta.
Niestety, tak się nie stało i serial znów wyhamował. The Walking Dead popełnia znowu te same błędy i irytuje widzów. Zamiast pokazywać przygotowania do totalnej wojny, tylko jeden odcinek poświęcił trudnym negocjacjom mieszkańców Aleksandrii z innymi osadami. Niestety po tygodniu zobaczyliśmy jak Eugene w niewoli spędza czas przy grach wideo.
The Walking Dead wreszcie pochyliło się nad romansem między członkami głównej obsady.
Z decyzją o sparowaniu Ricka i Michonne nie mogę się jakoś oswoić. Nie wyszło to organicznie, a raczej nastawione było na szokowanie. W pierwowzorze komiksowym Rick związał się z jedną bohaterką z głównej grupy, ale ponieważ w serialu pozbyto się jej kilka sezonów temu szukając partnerki przywódcy Aleksandrii trzeba było wybrać inną postać.
Romans Ricka i Michonne został pokazany i z miejsca stał się stałym elementem serialu. Tak po prostu, bez żadnego wytłumaczenia. Serial nie pokazywał w dodatku żadnej głębszej relacji i skupiał się przede wszystkim na fizyczności. To akurat miało sens w kontekście świata po apokalipsie, ale z punktu widzenia widza brakowało tutaj jakiegoś rozwinięcia.
Wreszcie się go doczekaliśmy.
Rick i Michonne w dzisiejszym odcinku spędzili sporo czasu razem. Mogliśmy ich obserwować, tak jak wcześniej, podczas zbliżeń i miłosnych. Tym razem zdecydowano się jednak pójść kawałek dalej i pokazać nie tylko łączący ich seks, ale też związek, a przynajmniej jego namiastkę możliwą do zbudowania podczas apokalipsy zombie przez dwójkę zdewastowanych ludzi.
Widzimy, jak razem ruszają po zapasy. Nie tylko obserwujemy ich fizyczne zbliżenia, ale też wspólny śmiech, a nawet to jak dzielą radość. Tego bardzo brakowało w serialu i cieszę się, że wątek tego związku wreszcie nieco poszerzono i rozbudowano. Szkoda tylko, że aż tyle musieliśmy na to czekać. Nadal się wydaje to ciut wymuszone, ale teraz ciut wiarygodniejsze.
The Walking Dead zdecydowało się pokazać, jak zdewastowana byłaby Michonne stratą Ricka.
Nie ma szans na to, by serial ukatrupił głównego bohatera podczas prostej wyprawy po zapasy. Zdecydowano się jednak pokazać reakcję Michonne na scenę sugerującą śmierć Ricka. Bohaterka była tym przerażona i była wręcz gotowa poddać się chmarze zombie i zginąć. Straciła całkowicie wolę walki i stanęła jak wryta.
To była mocna scena, ale o jej następstwach już nie będę pisał. W pierwszej chwili żałowałem, że nie próbowali zasugerować śmierci Michonne - byłoby to wiarygodniejsze - ale po namyśle jestem zadowolony, że nie pogrywano sobie z widzem tak, jak w poprzednim sezonie po zasugerowaniu śmierci Glenna. Nie zdecydowano się tym razem na tani chwyt.
Mimo wszystko odcinek pozostawił niedostyt. Nadal wątek wojny pomiędzy osadami, a Neganem i jego armią zastraszonych ludzi mieszających się z najgorszymi zwyrodnialcami nie ruszył z kopyta. Tym razem jednak jestem w stanie to wybaczyć, bo twórcy The Walking Dead znaleźli przynajmniej dobry powód i pokazali na ekranie bohaterów, którzy wzbudzają we mnie jeszcze większe emocje.