REKLAMA

Kiedy boimy się samych siebie. To przychodzi po zmroku - recenzja Spider's Web

To przychodzi po zmroku jest doskonałym dramatem psychologicznym. Niestety wielką krzywdę zrobił mu nieudolny marketing.

Niekoniecznie horror. To przychodzi po zmroku - recenzja Spider's Web
REKLAMA
REKLAMA

Popularność zombie nie maleje. W telewizji pojawiają się kolejne sezony The Walking Dead, Hollywood przygotowuje drugą część World War Z, a z tematyką żywych trupów mierzą się nawet Koreańczycy w udanym Zombie express.

Zombie są wszędzie i odnoszę wrażenie, że źródło, z którego tryska ich zarażona krew, powoli wysycha.

Ile razy można oglądać tę samą historię spod znaku niebezpiecznego wirusa i garstek ludzi rozrzuconych po zdemolowanym świecie?

Filmy i seriale, o których wspomniałem, trudno nazwać horrorami. Zagrożenie jest w nich wyjątkowo jasne:  ochłapy ludzkich ciał mogą wypaść z każdego miejsca scenografii - z nagle otwartej szafki, zwisać z rur wentylacyjnych, albo chwycić znienacka nogę płynącego bohatera. W To przychodzi po zmroku jest zupełnie inaczej.

 class="wp-image-89133"

Boimy się tego, czego nie znamy

Wirus dziesiątkuje ludzkość i prawdopodobnie zamienia świat w ziejące pożogą apokaliptyczne pustkowia, podobne do tych w Resident Evil. Tego już jednak musimy się domyślić. Wiemy tylko, że Paul, były nauczyciel historii, próbuje wiązać koniec z końcem i odizolować rodzinę od świata zewnętrznego. Wraz z żoną, Sarą, i synem, Travisem, wegetują w domku w środku lasu.

Wegetacja to bardzo dobre słowo na określenie wiążących ich relacji. Nie odnajdziemy tam ciepła domowego ogniska i wzajemnych zwierzeń, a raczej mechanicznie wykonywane czynności, które pozwolą przetrwać do kolejnego wschodu słońca.

 class="wp-image-89134"

Gość w dom…

Jeden z takich wschodów przynosi trójkę niespodziewanych gości, którzy stoją u jedynego wejścia do domu – czerwonych drzwi. Ich przyjazd wkrótce doprowadzi do odarcia głównych bohaterów z empatii w stosunku do drugiego człowieka. Kiedy na szali ląduje życie najbliższych, ludzie zamieniają się w prawdziwe monstra. Innego potwora tu nie zobaczymy.

Świat poznajemy obserwując dorastającego Travisa, który lubi podsłuchiwać innych domowników. Chłopak nie może sobie jednak poradzić z dręczącymi go koszmarami. To właśnie te nocne wizje są najintensywniejszymi momentami grozy w całym filmie. Agresywny montaż onirycznych obrazów kontrastuje z minimalizmem przedstawienia codzienności w świecie rzeczywistym. Inna jest wówczas nawet proporcja wyświetlanego obrazu, co zdaje się krzyczeć w kierunku widza: to nie dzieje się naprawdę!

 class="wp-image-89132"

Dramat rodzinny

Gdyby usunąć sny Travisa z filmu To przychodzi po zmroku, mógłbym zakwalifikować go jako psychologiczny dramat rodzinny. Jeśli oczekujecie ociekającego krwią horroru, możecie się srogo zawieść i wynudzić.

Akcja toczy się wolno. Głowy obu rodzin powoli zapędzają się w róg. Czują wyczerpanie długim zmaganiem z zagadkową rzeczywistością i niepewną przyszłością. Krok po kroku zatracają swoją ludzką twarz i okazują mroczne oblicze.

Forma jest bardzo oszczędna, ale dzięki niej z przyjemnością ogląda się doskonałe kreacje aktorskie. Budują one napięcie, któremu z trudem przychodzi pomieszczenie się w czterech ścianach. Wówczas przychodzi „to”. Wcale nie musi ukrywać swojej odrażającej twarzy w mroku. Nie potrzebuje zabójczego wirusa, aby uzasadnić swoją obecność.

„To” wychodzi z nas samych, kiedy priorytetem jest przetrwanie kosztem drugiego człowieka.

Warto pamiętać, że największą szkodę temu filmowi wyrządził marketing. Zerknijcie tylko na poniższy, zagadkowy plakat zapowiadający To przychodzi po zmroku. Niestety nie zapowiada on tego, co zobaczymy w filmie.

 class="wp-image-89138"
REKLAMA

Później pojawiły się trailery wypełnione przemocą, agresją i zapowiadające liczne potwory. Tymczasem wcale nie dowiadujemy się, czy wokół domu rzeczywiście grasują jakieś stwory. Zagrożenie jest tu tylko zarysowane. Można powiedzieć, że czai się zupełnie poza kadrem.

Reżyser zostawia nas z mnóstwem znaków zapytania. Chce, abyśmy poczuli się jak bohaterowie - zanurzeni w niewiedzy, ale i w strachu. Nie każdemu taka koncepcja może odpowiadać. Ja bawiłem się świetnie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA