Ten film wyzywa was na pojedynek. Szpady w dłoń. Trzej muszkieterowie: D'Artagnan - recenzja filmu
Adaptacji słynnej powieści Aleksandra Dumasa według szacunków mogło być nawet 50. Wśród nich są filmy pełnometrażowe, seriale i animacje. Z dobrze nam znanymi bohaterami na wielkim ekranie ostatni raz mieliśmy okazję spotkać się w 2011 roku, kiedy to pojawili się w wersji 3D. Po tym jak Hollywood w osobie Paula W.S. Andersona zaserwowało nam niedające się oglądać kuriozum, Francuzi postanowili przywrócić "Trzem muszkieterom" godność.
OCENA
Nowe otwarcie sugeruje już pierwsza scena. "Trzej muszkieterowie: D'Artagnan" rozpoczynają się bowiem od śmierci tytułowego bohatera. Chłopak próbuje wyciągnąć damę z opałów, a zamiast tego dostaje kulkę. Ratuje go biblia ukryta w wewnętrznej kieszeni odzienia. Wydostaje się więc z płytkiego grobu, w którym zakopali go napastnicy i rusza dalej do Paryża, aby spełnić swoje marzenia o wstąpieniu w szeregi legendarnych muszkieterów. Tak, jak chciał tego Aleksander Dumas, zaraz spotka Atosa, Portosa i Aramisa. Oczywiście, umawiając się z każdym po kolei na pojedynek.
Scenarzyści Matthieu Delaporte i Alexandre de La Patelliere nie piszą "Trzech muszkieterów" na nowo i wszystko rymuje się tu z oryginałem. Żądny władzy kardynał Richelieu spiskuje przeciwko królowi, próbując podważyć jego zaufanie do królowej przy pomocy Milady de Winter i tylko główni bohaterowie mogą pokrzyżować mu plany. Anderson w swojej adaptacji książki Dumasa udowodnił, że klasyki nie powinno się poprawiać, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby ją stuningować. Można ją urozmaicić, wzbogacić o nowe elementy, aby trafiała w gusta współczesnego widza. I tak też twórcy robią.
Czytaj także:
Trzej muszkieterowie: D'Artagnan - recenzja filmu
W "Trzech muszkieterach: D'Artagnan" nowością jest wątek Atosa, który zostaje oskarżony o morderstwo szlachcianki. Intryga z muszkieterem w roli głównej służy twórcom jako jeden ze sposobów na podbicie akcentowanego na każdym kroku kontekstu religijnego. We Francji nasila się konflikt między katolikami i protestantami, dlatego świat przedstawiony ogarnia obsesja na punkcie wiary. Przyjmuje przy tym nawet charakter obrazoburczy, kiedy Aramis ostrzy krucyfiks, aby torturować nim posiadającego cenne informacje mężczyznę.
To film mroczny i przytłaczający. Pozostając w kręgu adaptacji prozy Dumasa jego klimatowi najbliżej jest do "Człowieka w żelaznej masce" z 1998 roku. Tylko zamiast zabiegów estetycznych, mających nas od niego dystansować, mamy ciągłe jego podbijanie (dziwnie na tym tle wyglądają rozmazane cyfrowo zwłoki, ale to mogła być inwencja polskiego dystrybutora, aby przyciągnąć do kin młodszą widownię). Reżyser Martin Bourboulon ucieka w naturalizm, żeby podkreślić ponurość świata przedstawionego. Kiedy tylko może zanieczyszcza ekran, sprawiając, że po seansie, aż chce iść się umyć. Brud, znój, krew i błoto - tak najłatwiej byłoby podsumować stronę wizualną nowych "Trzech muszkieterów".
Nie brakuje w "Trzech muszkieterach: D'Artagnan" humoru, który przecież jest wpisany w genotyp fabuły już od czasu oryginału. Nie ma jednak mowy o slapsticku, regularnie towarzyszącym na przestrzeni lat kolejnym adaptacjom książki Dumasa, ani też ninetiesowym kiczu z wersji z 1993 roku. Żarty są niewymuszone, nie rozbijają wszechobecnego mroku. Nadają jednak filmowi lekkości, podkreślają rozrywkowy wymiar produkcji i urozmaicają opowieść. Bo Bourboulon jak tylko może stawia na różnorodność. Korzysta oczywiście z poetyki awanturniczych opowieści płaszcza i szpady, ale nie boi się też wejść na tereny zarezerwowane dla horroru, czy baśni. Największą wagę przywiązuje jednak do dynamicznej akcji.
Reżyser dąży do tego, aby każda sekwencja kończyła się wysokim C. Puentą zazwyczaj są widowiskowe pojedynki. Czasami przewijają się na drugich planach, żeby zwrócić uwagę widzów na ich emocjonalny wymiar, albo podbić napięcie. Szczęki będziecie jednak zbierać z podłogi, kiedy dojdzie do pierwszego starcia tytułowych trzech muszkieterów i d'Artagnan z gwardzistami kardynała. Utarczka pokazana jest na jednym długim ujęciu. Kamera lawiruje między jej uczestnikami (swoją drogą mogłaby się mniej przy tym trząść), pozwalając nam przyjrzeć się różnym stylom walki bohaterów. To są dobrze znane nam postacie, ale przy okazji każda z nich zyskuje dodatkowy indywidualny rys charakteru.
Trzej muszkieterowie: D'Artagnan to film zadziorny i bezczelny.
Twórcy lekko uwspółcześniają opowieść poprzez stroje bohaterów. Jak przyjrzymy im się bliżej, dostrzeżemy punkowy pazur. Kostiumograf Thierry Delettre zaklina w kreacjach tytułowych czterech muszkieterów właściwy dla postaci bunt, przy okazji wymuszając na damskiej części widowni rozmarzone westchnienia, ochy i achy (potwierdzone info). Dzięki temu, chociaż seksu jako takiego tu nie uświadczymy, on gdzieś się tam ukrywa. Najdosadniej daje o sobie znać w wątkach z Milady de Winter, która swoje ciało wykorzystuje niczym broń.
Eva Green oddaje sprawiedliwość jednej z najciekawszych femme fatale w historii. Jest uwodzicielska i diaboliczna zarazem. Niestety nie ma jej na ekranie dużo. Jeszcze jednak przyjdzie nam poznać ją lepiej, bo Bourboulon wzorem Richarda Lestera i jego adaptacji "Trzech muszkieterów" postanowił podzielić opowieść na dwie części. Już sam podtytuł "Milady" sugeruje, że kontynuacja będzie skupiać się na postaci de Winter. Z tego względu możemy też liczyć na więcej czasu poświęconego kardynałowi Richelieu, bo na razie, chociaż Eric Ruf próbuje go grać z demoniczmym urokiem, to marny z niego czarny charakter.
"Trzej muszkieterowie: D'Artagnan" nową energią nasączają ograną na wszystkie sposoby opowieść o braterstwie, honorze i lojalności. Odwaga i pomysłowość twórców przekłada się na angażujące widowisko, w którym nie liczy się tyle o czym mówią, ile jak to robią. Hasło "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" dawno więc nie wybrzmiewało z tak wielką mocą.
Premiera filmu "Trzej muszkieterowie: D'Artagnan" w piątek 12 maja.