W ósmym odcinku trzeciego sezonu Twin Peaks wybuchła bomba. Konkretnie bomba atomowa. Wszystko, co wydarzyło się później, pozornie nie miało sensu, ale Kyle MacLachlan przekonuje, że będzie lepiej.
Nie będę ukrywał, że jestem fanem trzeciego sezonu i uważam, że Twin Peaks zaliczyło naprawdę spektakularny powrót. Co do ósmego odcinka mam bardzo ambiwalentne odczucia. Z jednej strony wiem, że to typowe zagranie Lyncha, z drugiej odnoszę wrażenie, że zlepek surrealistycznych obrazów nie był tak bardzo wyszukany i tajemniczy, na jaki wyglądał.
Podobnie sprawa ma się z całą fabułą serii. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda bardzo dobrze i ciekawie, ale im dalej zagłębiamy się w ten tajemniczy świat, tym więcej wątków wydaje się niejasnych. Trudno odnaleźć punkty zaczepienia i wskazać zagadki, które zbliżają się do rozwiązania.
Dla części fanów może to być frustrujące i zniechęcać do dalszego oglądania.
Kyle MacLachlan zapewnia jednak, że wszystko pójdzie jeszcze we właściwym kierunku. W wywiadzie dla Hollywood Reporter powiedział, że zdaje sobie sprawę z wymagań, które serial stawia przed widzem.
Nie do końca ufam tym słowom, bo przypominam sobie, jak wiele niewiadomych pozostawił drugi sezon serii.
Jednak biorę zapewnienia aktora za dobrą monetę. Mam szczerą nadzieję, że z pozornego chaosu wychyli się wyczekiwany sens. Mimo, że serial jest wyjątkowo odważny i wytycza nowe ścieżki, to może się okazać, że odbiorcy będą na tyle zirytowani rozwleczoną fabułą i formalnymi zabiegami, że zwyczajnie zrezygnują z seansu.
Najwyraźniej twórcy rozumieją, że gra z widzem ma swoje granice, a opowieść musi znaleźć swój finał. Obawiam się tylko, że nie zobaczymy finału, na jaki czekamy, tylko taki, który zechce nam zaserwować David Lynch.