REKLAMA

Venom zarobił więcej niż Deadpool i Wonder Woman. Co poszło nie tak?

W naszej rzeczywistości A.D. 2018 uroczo przestarzały i zwyczajnie kiepski "Venom" stał się jednym z najbardziej kasowych filmów komiksowych wszech czasów. Dlaczego?

venom 2018
REKLAMA
REKLAMA

Truizmem jest pisanie o tym, że masowa publika nie ma dobrego gustu i ogląda niezbyt wyszukaną papkę. Kino to w dużej mierze eskapistyczna rozrywka, tak więc głupotą jest oczekiwanie, że w celu odstresowania globalny widz zacznie wybierać wyrafinowane widowiska. Tym bardziej, że nie ma ich zbyt dużo na rynku. "Venom" nie jest może filmowym koszmarkiem, widziałem w tym roku zdecydowanie gorsze produkcje. Ale nawet jeśli byłby najgorszym filmem tego roku, to wcale nie zdziwiłoby mnie mocno, gdyby stał się komercyjnym sukcesem. To w końcu kultowa postać, która od swoich narodzin w latach 80. na łamach komiksów Marvela obrosła legendą pośród fanów opowieści o superbohaterach i superłotrach. Zapotrzebowanie na film o Venomie było więc spore. Nie bez powodu ponad 10 lat temu Sam Raimi wcisnął go, ewidentnie na siłę, do "Spider-Mana 3". Venom to bodaj najbardziej interesujący i najlepszy przeciwnik Spider-Mana spośród całej galerii marvelowskich superłotrów.

Mimo wszystko zdziwiła mnie skala sukcesu, przynajmniej komercyjnego, filmu Sony. "Venom" zarobił (do 3 grudnia 2018 roku) 844 mln dol. To dużo. Bardzo dużo.

Stał się jedną z najpopularniejszych adaptacji komiksów wszech czasów! Frekwencyjnie przebił więc i pierwszych "Strażników Galaktyki", i "Wonder Woman", cztery solowe filmy o Spider-Manie, dwa "Deadpoole", wszystkie części X-Menów i wiele, wiele innych. Jest też przy tym jednym z najbardziej kasowych i popularnych filmów 2018 roku.

To nie jest tak, że odbieram złemu filmowi prawo do zarabiania pieniędzy. A niech sobie zarabia. Filmowy "Venom" odbiega od komiksowego pierwowzoru pod wieloma względami, ale nie to jest jego problemem. Gorzej już jest z fabułą, niezamierzonym komizmem wielu scen, efektami specjalnymi rodem z 2000 roku i historią rozpisaną tak, jakby twórcy zapomnieli o tym, że filmowe adaptacje komiksów mimo wszystko rozwinęły się trochę, także narracyjnie, przez ostatnie 15 lat.

I to nie jest też tak, że masowy widz przyjmie każdy ochłap, który rzuci się mu pod nos. Niedawną premierę filmu "Robin Hood: Początek", który jest o wiele gorszy od "Venoma", większość widzów zignorowała.

Nie pomogli znani aktorzy, ani nowoczesny rozmach i uwspółcześnione kostiumy (pasujące do Robin Hooda jak pięść do nosa). Ten film również był mocno promowany, a mimo tego obraz stał się jedną z największych klap finansowych tego roku (i nie tylko). Przy budżecie wynoszącym 100 mln dol., "Robin Hood: Początek" wypracował globalnie ok. 50 mln dol. Wprawdzie przed nim jeszcze kilka tygodni kinowego życia, ale mimo wszystko jakikolwiek zysk jest bardziej niż wątpliwy.

I jasne, w przypadku "Venoma" zadziałała magia postaci i wiara widowni w to, że skoro filmy superbohaterskie są coraz częściej naprawdę udane, to i tutaj powinno się udać. Swoje robił też pewnie Tom Hardy, którego widownia po prostu uwielbia.

Głównym winnym aż tak dobrych wyników Venoma są jednak… Chiny.

To jeden z tych przypadków, w których chiński rynek filmowy pokazuje swoją potęgę i zdecydowanie podnosi wyniki kasowe. A w Chinach "Venom" zarobił aż 241 mln dol., czyli więcej pieniędzy niż w USA.  Jest to ¼ całego przychodu z globalnej dystrybucji filmu Sony.

venom Box Office Mojo

źródło: www.boxofficemojo.com

Chiński rynek ciągle jest jeszcze dość egzotyczny względem zachodniego. Nadal młody, nieoszlifowany, ale od razu wrzucony na głęboką wodę ogromnych superwidowisk, którym Azjaci niezwykle łatwo ulegają. To nawet ciekawe, choćby w kontekście tego, że na przykład "Gwiezdne wojny" nie są u nich żadnym wielkim fenomenem. Zamiast kosmosu bardziej kręcą ich wielkie roboty oraz różnego rodzaju monstra. Stąd też tak wielkie sukcesy "Pacific Rim" i "Venoma" właśnie na tamtym rynku.

Chiny są więc w tej chwili bardzo atrakcyjnym boosterem dla każdego filmu. I nawet jeśli dopuszczają do siebie ograniczoną liczbę filmów z Hollywood rocznie (obecnie 34 zagraniczne tytuły) i oddają amerykańskim wytwórniom ok. 25% zysków, to choćby tylko ze względów prestiżowych nadal pozostają łakomym kąskiem dla studiów z Fabryki Snów.

Bez chińskiego wsparcia "Venom" miałby na koncie ok. 600 mln dol. Też sporo, ale nie plasowałby się tak wysoko w rankingach popularności.

Siłą rzeczy, dla wielu widzów wyniki kasowe, bez względu na to, jakie jest nasze zdanie na ten temat, stanowią istotny punkt odniesienia i argument do zainteresowania się daną produkcją. Działa tu też psychologia tłumu, która zakłada, że skoro tylu ludzi poszło na "Venoma" do kin, to znaczy, że musi być on dobry.

A mimo wszystko trochę jednak boli fakt, że choćby taki "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz", "Spider-Man 2" i cała masa innych lepszych i również rozrywkowych produkcji (także o superbohaterach) nie była w stanie zainteresować masowej widowni. Jest to o tyle niepokojące, że może stanowić argument za tym, by nie wysilać się specjalnie i nie robić dobrych filmów o superbohaterach. Bo w sumie po co?

REKLAMA

Skoro nawet słabe produkcje w stylu "Venoma" nie tylko na siebie zarabiają, ale wręcz stają się wielkimi kasowymi przebojami to znaczy, że nie trzeba się wcale starać.

Wystarczy dać ludziom byle jaki film, ale z popularną postacią i po sprawie. Widownia ubawi się po pachy, bo na "Venomie" można mimo wszystko dobrze spędzić czas. Drewniane aktorstwo i przestarzałe efekty specjalne widać mało komu przeszkadzają. Smutne to, bo tak małe wymagania, nawet względem filmów na podstawie niezbyt ambitnych komiksów, oddalają nas od naprawdę dobrej, mięsistej i konkretnej adaptacji postaci "Venoma" na duży ekran. A jego potencjał jest ogromny.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA