"Ech, znowu to samo" - myślałem przerzucając pierwsze strony nowego kryminału Marka Krajewskiego. Bo choć kiedyś byłem zakochany w jego twórczości, to w pewnym momencie bezbrzeżnie znudziła mnie ta sama w gruncie rzeczy historia, opowiadana na różne sposoby. I mimo iż "Władca liczb" też nie wnosi nic nowego, to nie będę ukrywał, że czytało mi się tę książkę naprawdę dobrze.
Z góry wiadomo, czego spodziewać się po Krajewskim. Nie zaskoczy nas głównym bohaterem, bo "Władca liczb" to szósta już część serii z Edwardem Popielskim w roli głównej. Nie zaszokuje zbrodnia, która jak zawsze będzie wyjątkowo makabryczna, mroczna i mniejszym lub większym stopniu odwołująca się do mitologii. Nie wprawi w osłupienie przebieg śledztwa, bo choć będzie się od poprzednich różnił tylko w szczegółach, generalnie wszystko wydawać się będzie znajome: wydarzenia, postaci i zwroty akcji.
Wiadomo też, czego od Krajewskiego oczekiwać.
Nienagannego języka, wciągającej i i mimo wszystko efektownej tajemnicy, logicznej do bólu intrygi, której rozwiązanie nie wyskakuje nagle z kapelusza czy wreszcie świetnie napisanych dialogów i unikalnej atmosfery, oddanej z niezwykłą pieczołowitością.
Przerwa od kryminałów Marka Krajewskiego dobrze mi zrobiła. Pominąłem kilka ostatnich części serii o Popielskim, zmęczony ciągłym wałkowaniem tego samego. Wróciłem do niej raczej niechętnie, ale dość szybko zapomniałem o negatywnym nastawieniu i z zainteresowaniem śledziłem poczynania epileptyka, byłego policjanta "Łyssego". We "Władcy Liczb" Edward Popielski pracuje jako pełnomocnik procesowy w kancelarii adwokackiej, a jego zadaniem jest zdobywanie istotnych informacji o klientach i przeciwnikach swojego pryncypała, na ogół stosując przy tym nie do końca legalne rozwiązania.
Do Popielskiego zgłasza się hrabia Władysław Zaranek-Plater, który chce wykorzystać jego rozliczne talenty i umiejętności w pewnej bardzo osobliwej sprawie.
W grę wchodzi ogromna fortuna, a rzecz wydaje się bardzo prosta do załatwienia. Niestety dla głównego bohatera, i na szczęście dla czytelników - tylko pozornie. Wszystko zaczyna się dość szybko komplikować, trzy zagadkowe samobójstwa nie wyglądają na zbieg okoliczności, ale czy faktycznie mogą być dziełem demonicznego Władcy Liczb, Belmispara? Popielski nie chce dać temu wiary, ale gdy wszystkie tropy okazują się prowadzić donikąd, zaczyna dopuszczać do siebie taką myśl.
Tak, to wszystko już było, nie raz i nie dwa czytaliśmy o zafascynowanych okultyzmem, demonologią i wszelakimi mitologiami zbrodniarzach, Krajewski po wielokroć konstruował już w ten sposób fabuły swoich książek. I choć byłem tym już okrutnie zmęczony, to przerwa, jaką sobie od nich zrobiłem, pozwoliła mi na nowo się nimi cieszyć. "Władca liczb" to zwarta, świetnie napisana lektura ze wspaniałymi dialogami i - wybaczcie banał - narkotyczną intrygą.
Popielski się zestarzał, nie jest już takim postrachem ulicznych rzezimieszków jak kiedyś, pozostał mu jedynie bystry umysł, pewność siebie i browning za pazuchą.
Paradoksalnie dodaje to tej postaci więcej charakteru, dzięki czemu łatwiej ją polubić. Tak jak Eberharda Mocka obdarzyłem sympatią od razu, tak Edward Popielski nigdy nie wydawał mi się szczególnie zajmujący. Aż do teraz.
"Władca liczb" to dość typowa dla Krajewskiego konstrukcja, z licznymi retrospekcjami, poprzetykana charakterystycznymi dlań retardacjami, dzięki którym możemy się rozsmakować w tym kwiecistym, lecz świetnie uporządkowanym języku powieści. Nie skłamię, jeśli powiem, że trochę się za nim stęskniłem. Tym bardziej, że wreszcie co druga napotkana postać nie mówi płynnie po łacinie i nie cytuje filozofów - bohaterowie poboczni w końcu brzmią tak, jak powinni.
Książki takie jak "Władca liczb" stanowią zawsze pewien problem przy recenzowaniu.
Bo jeśli ktoś Krajewskiego uwielbia, to i jego najnowsze dzieło pokocha, a jeśli go nie znosi, to i ono go nie przekona. Pozostaje jeszcze wąskie grono tych, którzy autora nie znają, ale rozpoczynanie przygody z serią o Popielskim od szóstej części, nawet jeśli możliwe i absolutnie bezproblemowe, nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Tak czy inaczej, ja bawiłem się podczas lektury naprawdę dobrze i aż mam ochotę nadrobić tych kilka poprzednich książek. Za jakiś czas, żeby znowu się nie przejeść.