REKLAMA

Polska polityka nigdy nie była tak elektryzująca. "Wotum nieufności" - recenzja Spider's Web

Remigiusz Mróz to najgłośniejsze nazwisko polskiej literatury ostatnich lat. Człowiek, który „pisze rocznie więcej książek, niż przeciętny Polak czyta” i którego powieści od dłuższego czasu z marszu lądują na listach bestsellerów. Czy jego najnowsza powieść „Wotum nieufności” trzyma poziom?

Wotum Nieufności to elektryzująca opowieść.
REKLAMA
REKLAMA

Autor już nieraz udowodnił, że lubi eksperymentować. I choć poniekąd przylgnęła do niego łatka autora kryminałów, to patrząc na jego dorobek artystyczny, nie sposób się z tą łatką zgodzić. Znajdziemy tam bowiem thrillery prawnicze, pełnokrwiste kryminały, powieści akcji a nawet powieść science-fiction.

Tym razem Remigiusz Mróz wziął się za bary z jeszcze innym gatunkiem – political fiction, którego do tej pory na naszym rodzimym rynku praktycznie nie było. Wydawca zachwala, iż otwierająca cykl "W kręgach władzy" powieść "Wotum nieufności" to "polskie House of Cards". I już na wstępie muszę powiedzieć, że to porównanie wcale nie jest na wyrost.

Fabuła oszałamia liczbą splecionych ze sobą wątków.

Czytałem prawie wszystkie powieści Mroza, więc z grubsza spodziewałem się, co zastanę na kartach "Wotum nieufności". Spodziewałem się znakomicie rozpisanych, wyrazistych postaci – i nie zawiodłem się. Spodziewałem się wartkiej akcji – nie było rozczarowania. Spodziewałem się rozlicznych, pokrętnie ze sobą połączonych wątków – i dostałem aż nadmiar.

Powieść otwiera scena, w której marszałek Sejmu, Daria Seyda, budzi się w nieznanym miejscu, kompletnie nie wiedząc co się stało. Czytelnik też tego nie wie, aż do… ostatnich stron powieści. Między otwarciem a zamknięciem tego wątku pojawia się tyle innych scen, że można ulec złudzeniu, iż pierwsze strony były tylko nieznaczącym nic wprowadzeniem, próbą uzyskania hitchcockowskiego trzęsienia ziemi na mocne otwarcie. Podobnie kolejne pojawiające się wątki; czy to brutalny gwałt dokonany przez Ukraińców, czy to nieplanowana wizyta w Rosji, pozornie zdają się być wtrącane na siłę, by przy końcu opowieści spleść się w jedną całość.

Nie wiem, czy Remigiusz Mróz przy okazji tej powieści dokładnie wszystko rozplanował, czy pisał „na żywioł”, ale finalne rozwiązanie wątków daje czytelnikowi mnóstwo satysfakcji, zgrabnie ukazując całą snutą przez autora (i czarne charaktery powieści) intrygę.

Polityka w "Wotum nieufności" jest jeszcze bardziej brudna i odrażająca, niż w rzeczywistości.

Choć polska polityka (a raczej „polityczka”) to ściek i grono dorosłych o iście przedszkolnych temperamentach, u Mroza prezentuje się ona jeszcze gorzej. Znacznie brutalniej. Polski parlament na kartach "Wotum nieufności" to scena knowań, bezwzględnej walki i realnych, a nie urojonych antagonizmów.

Nie chcę zdradzać, o co toczy się gra, by nie zepsuć zabawy tym, którzy dopiero po książkę sięgną, lecz dość powiedzieć, że zarówno na pierwszym planie, jak i na drugim, rozgrywają się istne polityczne igrzyska śmierci.

Widać też dwa skrajne podejścia do zakulisowych intryg prezentowane przez główne postaci "Wotum nieufności" – skrupulatną i nieco… nijaką Darię Seydę (i jej doradcę, Huberta) oraz pozornie bezwzględnego polityka, młodą gwiazdę prawicy Patryka Hauera (i jego żonę, Milenę).

Seyda gra ostrożnie, uważnie bacząc na każdy ruch, starając się utrzymywać kompromis za wszelką cenę. Tymczasem Hauer to wzór stawiania wszystkiego na jedną kartę, mistrz manipulacji (których architektem pozostaje jednak jego żona), człowiek, który nie cofnie się przed niczym, by dopiąć swego. I jest bardzo pewny tego, że dostanie, co chciał.

Co ciekawe, choć w tle rozgrywa się jeden, a momentami wręcz kilka wątków sensacyjnych, Remigiusz Mróz ani razu nie pozwala, by wydostały się one na pierwszy plan.

Przez wszystkie strony powieści kluczowa pozostaje polityka i polityczne zagrywki. To bardzo duża zaleta tej książki, bo pomimo rozlicznych wątków pobocznych, uwaga czytelnika cały czas pozostaje w obrębie parlamentu i tego, co się w nim dzieje.

Standardowo duża pochwała należy się też Mrozowi za wszystkie wątki technologiczne, które często przewijają się przez opowiadane historie i nigdy nie sprawiają wrażenia sztucznych, jak u wielu innych autorów. Wykorzystania przez małżeństwo Hauerów social media do własnych celów jest tu opisane po prostu mistrzowsko, naturalnie, bez cienia przesady. Widać, że autor doskonale wie, o czym pisze i nie próbuje się przypodobać młodszej publice, lecz po prostu opisuje współczesną technologię taką, jaka jest.

Nie obyło się bez potknięć.

Niestety, kilka słabszych momentów też się zdarzyło. Miejscami dialogi zdają się wymuszone i sztywne (szczególnie długie rozmowy, bo krótkie, cięte dyskusje to as w rękawie Mroza), postaci nieco przerysowane, wyolbrzymione. Tego również spodziewałem się, sięgając po "Wotum nieufności" i dla mnie to wada. Kto inny może to uznać za zaletę, bo ostatecznie… ta książka nie opisuje rzeczywistości. Jest jedynie krzywym zwierciadłem, w którym się ona odbija.

Książka nabawiła mnie też nieuleczalnej alergii na słowo „hucpa”. Może to wynik opieszałości redaktora, ale pozostaje faktem, że gdybym dostawał złotówkę za każdą „hucpę” na kartach powieści, mógłbym sobie kupić naprawdę solidny obiad w dobrej restauracji.

Odnoszę też wrażenie, że "Wotum nieufności" to książka do bólu skalkulowana i zaplanowana tak, by zagrać na wszystkich możliwych tematach, które aktualnie rozpalają publikę.

Jeżeli faktycznie tak jest – nie mogę mieć tego autorowi za złe. To świetny sposób, by przyciągnąć nowych czytelników, napędzić machinę medialną i dać wydawnictwu wszelkie preteksty, aby inwestować w solidną promocję. Sądząc po pierwszym miejscu na liście bestsellerów Empiku i nie tylko – było warto.

Tym niemniej, czułem przesyt. W "Wotum nieufności" poruszana jest naprawdę każda jedna kwestia, która obecnie dzieli społeczeństwo w Polsce – animozje polityczne, ksenofobia, rasizm, problem uchodźców, narodowców, napięte stosunki z Rosją, korupcja, absurdalne ustawy, a nawet… globalne ocieplenie, które pojawia się na końcu i jest bodajże najbardziej sztucznie wtrąconą kwestią ze wszystkich powyższych.

O ile jestem w stanie przymknąć oko na przerysowaną i nieprawdopodobną momentami akcję, o tyle obok takiego nagromadzenia „kontrowersji” w jednym miejscu trudno mi było przejść obojętnie.

"Wotum nieufności" w pełni zasługuje na miano polskiego "House of Cards".

Zazwyczaj wydawnicze blurby są pełne przesady. Nazwanie kogoś polskim Stephenem Kingiem nie czyni z niego króla horrorów, a napis „polskie XXXXXX” z reguły jest zwiastunem kiczu.

Ale nie tym razem. Seria "W kręgach władzy" zapowiada się na porcję elektryzującej literatury, jakiej nigdy wcześniej w Polsce nie było. Z niecierpliwością czekam na drugi tom, bo pomimo kilku wad "Wotum nieufności" jest tak dobrą książką, że pochłonąłem ją na jeden raz, zarywając noc. Co nie zdarza mi się często ostatnimi czasy.

REKLAMA

Zastanawia mnie tylko jedno… przez cały czas myślałem, że to Patryk i Milena Hauer są odpowiednikami Franka i Claire Underwoodów. Spodziewałem się też kompletnie innego zakończenia, w którym Patryk Hauer przeistacza się w jednoznacznie bezwzględnego tyrana. Nie chcąc psuć zabawy powiem tylko, że się myliłem. A skoro tak – jaką intrygę uknuje dla nas Remigiusz Mróz w drugim tomie?

Nie mogę się doczekać odpowiedzi.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA