"Tysiące twarzy, setki miraży/To człowiek tworzy metamorfozy" - zapamiętajcie moment, w którym na ekranie po raz pierwszy rozbrzmiewa hit Maanamu. I to nie tylko dlatego, że w finale powróci, aby zwolnić uścisk emocjonalny, w który chwyci was na samym początku. W dwóch scenach z tańcem przy Szarych mirażach kryje się cała istota "Wyrwy" - tak tej filmowej, jak i książkowej.
OCENA
"Wyrwa" to jedna z tych adaptacji, które ogląda się ze zdziwieniem, jak bardzo twórcy zmieniają pierwowzór, aby potem zdziwić się jeszcze bardziej, kiedy dociera do nas, ile udało się z książkowego oryginału w filmie zawrzeć. Scenarzysta Marcin Ciastoń odważnie reinterpretuje wydarzenia znane z prozy Wojciecha Chmielarza, żeby sprawdzały się na ekranie. Dlatego to, co w powieści rozgrywało się na przestrzeni paru miesięcy, tutaj zostaje ściśnięte w ramy jednego tygodnia. Twórcy wpisują bowiem całą historię między śmierć Janiny Tomskiej (Karolina Gruszka) a jej pogrzeb. Produkcja jest dzięki temu dynamiczna, a do tego wzbudza intensywne emocje.
Na wieść o śmierci żony Maciej Tomski (Tomasz Kot) rusza do Krainy Tysiąca Jezior, gdzie poznaje jej kochanka - aktora Kamila Wojnara (Grzegorz Damięcki). Chociaż zaczynają jako wrogowie, z czasem odkrywają, że kobieta ani nie była ofiarą wypadku, ani nie popełniła samobójstwa. "Wyrwa" to fabularny rewers "Długu". Opowieść skupia się zwyczajnych facetach podejmujących ekstremalne decyzje, które nie wynikają w tym wypadku z poczucia zagrożenia, tylko żalu. Ta emocja zaślepia bohaterów, przez co nakręca się spirala oskarżeń wobec obcych i samych siebie. Szukanie jej ujścia, to manifest desperackiego pragnienia ulgi. Dlatego dwie sceny tańca przy Szarych mirażach - na początku i końcu - są tu tak istotne. Drobne przesunięcia w ich tonacji spajają tę opowieść, w narracyjnej klamrze ujmując drogę od bólu do zrozumienia, od negacji do akceptacji, od gniewu do wyzwolenia.
Czytaj także:
- Kiedy czytelnik myśli, że wie wszystko, Wojciech Chmielarz rzuca mu kolejne wyzwanie. Oceniamy powieść „Wyrwa”
- Dziś premiera prologu do „Wyrwy”, nowej powieści Wojciecha Chmielarza. Empik GO przygotował słuchowisko z polskimi gwiazdami
- „Wiedźmin” i „Król” pokazują, że zapanowała moda na ekranizacje polskich książek. A zrobienie adaptacji to ciężki kawałek chleba
Wyrwa - recenzja filmu na podstawie książki Wojciecha Chmielarza
Twórcy "Wyrwy" koncentrują się wokół mięsa książkowego pierwowzoru, odrzucając wszystko, co według nich nie zagrałoby na ekranie. To mogła być nie tylko kolejna polska produkcja kryminalna, w której nie ma ani ładu ani składu, ale też totalny smęt. Narracja książki jest bowiem introspektywna i najeżona długimi retrospekcjami. Na papierze się sprawdzają, ale nie są to najbardziej filmowe środki wyrazu. Na szczęście poza nimi Ciastoń i stojący za kamerą Bartosz Konopka dostrzegli w opowieści liczne zwroty akcji, wyciągnęli esencję budowanego w niej napięcia i kolejne niuanse, dzięki czemu otrzymujemy gęsty thriller psychologiczny.
Nie zrozumcie mnie źle. To wciąż ta sama historia. Ciastoń i Konopka zachowują ducha i sens oryginału, bo to ciągle jest opowieść o przepracowywaniu traumy, niecodziennym koleżeństwie, poczuciu winy, miłości i przede wszystkim maskach, jakie wszyscy zakładamy na co dzień. Zimna dla męża Janina jest namiętną kochanką Wojnara, a określany mianem tchórza Maciej pokazuje swoją odwagę, gdy coraz śmielej przejmuje inicjatywę. To wszystko wybrzmiewa na ekranie, tylko zostaje zaklęte w drobnych gestach, grymasach, pomysłowej inscenizacji i sprawnym wykorzystaniu magii kina.
Czuć w "Wyrwie" rękę Bartosza Konopki dokumentalisty. Kamera cierpliwie obserwuje każdą prezentowaną sytuację, szuka jej istoty, aby zwrócić na nią naszą uwagę. Przygląda się danym wydarzeniom dłużej, niż nakazywałby zdrowy rozsądek, bo ciągle szuka czegoś więcej, jakichś ukrytych znaczeń i kolejnych niuansów. Dlatego nawet jeśli obudzeni w środku nocy możecie recytować oryginał na wyrywki, ten film nieraz was zaskoczy.
Wyrwa - film już w kinach
Produkcja potrafi widza zahipnotyzować, nie tylko sprawną realizacją, ale też aktorskimi kreacjami. Tomasz Kot i Grzegorz Damięcki są siłą napędową "Wyrwy". Oczywiście, nie można nic zarzucić Karolinie Gruszce jako Janinie, a z Konradem Elerykiem, czyli Ułanem nie chcielibyście się spotkać w ciemnej uliczce. Jednakże cała siła tego filmu opiera się na relacji aktorów wcielających się w główne role. Zbudowana jest ona na kontrastach, co nadaje jej żywotności i intensywności. Obaj panowie grają, jakby jutra miało nie być. Szczera chemia między nimi daje nam poczucie wiarygodności. Rozwój opowieści nie jest tym samym efektem podążania utartymi schematami fabularnymi, a staje się logicznym ciągiem przycznowo-skutkowym, którego źródła należy szukać w psychologicznych komplikacjach postaci.
Gdy ktoś przedstawia polski film, jako łączący ze sobą elementy kina artystycznego i gatunkowego, ogarnia mnie strach. Zazwyczaj oznacza to bowiem, że nie jest ani jednym, ani drugim, czyli - w przeciwieństwie do eklektycznych produkcji hollywoodzkich - okazuje się nijaki. To nie jest taki przypadek. "Wyrwa" ma ambicje, które oplata język gatunkowych atrakcji. W tym tkwi jej największa moc. Dzięki temu wciąga niczym mazurskie bagno i kopie mocniej niż tamtejszy bimber.