Nastała moda na remake'i i chociaż trwa już ona od dłuższego czasu, to dzisiaj czujemy, że z dnia na dzień narastają kolejne pomysły. Otrzymaliśmy już dużo amerykańskich wersji kultowych filmów azjatyckich, a zarazem ubogacone, świeższe edycje starych pozycji, które na stałe zagościły w kanonie klasyki filmów USA. W październiku na dvd, Imperial wydaje "Wzgórza Mają Oczy", remake horroru Wesa Cravena z 1977 roku. Na reżyserskim stołku zasiadł Alexander Aja.
Poznajemy rodzinę Carterów, która wybiera się na rodzinną wycieczkę z okazji 25-tej rocznicy ślubu jej głównych "założycieli". Jadą do Kalifornii i w ramach "atrakcji turystycznych" przemierzają pustynne tereny Ameryki. Na stacji benzynowej dostają jednak informacje o pobliskim skrócie, który spowoduje, że szybciej dotrą do celu. W pewnym momencie, radosna sielanka zostaje przerwana, gdy wypadek samochodu zmusza ich do zatrzymania się na pustynnych bezdrożach, gdzie teoretycznie nikt nie mieszka. Teoretycznie...
Oryginał Wesa Cravena był odpowiedzią na "Teksańską Masakrę Piłą Mechaniczną" Tobe'a Hoopera. Te filmy zapoczątkowały erę horroru, w której groza wywoływana jest przez narastające z każdą chwilą napięcie, a zamiast klimatu dostajemy brutalną rzeź pełną krwi i przemocy. I kiedy "Teksańska.." triumfowała w kinach przysparzając sobie zarówno sympatyków jak i wrogów, o "Wzgórzach.." ludzie zapominali. Film przeszedł przez nasz kraj bez echa, a duża część krytyków nie pozostawiła po nim nawet suchej nitki. Mimo to, była to pozycja, która wywoływała wiele kontrowersji. Przed wejściem ostatecznej wersji do kin, Wes Craven musiał wyciąć wiele scen, by film dostał ocenę R (od lat 18), gdyż wcześniej był zaliczany do grupy X-Rated (filmów pornograficznych).
Za współczesną wersję zabrał się Alexander Aja, który wcześniej był znany z francuskiego horroru - "Blady Strach", będący tylko dzięki ogromnej ilości brutalnych scen mordów oraz ciągle wyczuwalnego napięcia, trudny do szybkiego wymazania z pamięci. I pomimo zaskakującej końcówki, która może świadczyć, jakoby reżyser miał mieć ambicje na kino grozy o podłożu psychologicznym, w trakcie projekcji o tym zapominamy. Otrzymaliśmy przerost formy nad treścią. Widać jednak, że twórca ma ogromny potencjał, więc z niecierpliwością oczekiwałem na remake "Wzgórz...".
Film kręcony był w Maroku. Dostaliśmy tym samym krajobrazy pustynne, idealnie wywołujące post-nuklearny klimat, który może być po części znany miłośnikom wirtualnej zabawy z gry "Fallout". W pewnym momencie, nasuwają się również skojarzenia z trójkątem bermudzkim, w którym statki, z niewiadomych przyczyn, rozpływają się w powietrzu. Tutaj mamy niejako nagłośnienie sytuacji znikających w jednym miejscu samochodów wraz z pasażerami, tak więc porównanie jak najbardziej na miejscu. Mimo to, cała intryga oparta jest na szkockim micie o rodzinie kanibali, która zjadała przejezdnych. Dostajemy więc masę historii, ale ta najważniejsza, wspomniana na samym początku filmu, dotyczy eksperymentów, które wykonywał rząd, i o skutkach promieniowania, wywołanego gdzieś na pustynnych bezdrożach Ameryki.
Scenariusz został napisany w taki sposób, abyśmy nie otrzymywali zbyt dużo zaskoczeń. Już od pierwszych minut filmu wiemy, że będą zabijały osoby, które przez fale promieniowania zostały zarówno fizycznie jak i psychicznie oszpecone. Autorzy wysyłają nam jasną wiadomość, że czarne charaktery to pozbawione skrupułów, duszy, oraz pełne nadludzkiej siły istoty, które przez rządowe eksperymenty zatraciły część człowieczeństwa. W tym momencie, sztuką jest przyciągnąć widza i wbić go w fotel, kiedy na samym początku jest on w stanie przewidzieć przebieg akcji oraz zakończenie (szczególnie, gdy widział wersję oryginalną).
Alexander Aja poradził sobie całkiem dobrze. Stworzył film, w którym wyczuwamy autentyczny strach, w większej ilości przyprawiony masą niestrawnej, dla większego grona odbiorców, brutalności. Mamy tym samym wrażenie, że oglądamy krwawą jatkę, mającą prędzej czy później obrócić się przeciwko głównym, czarnym charakterom. Dostajemy więc wyraźny podział produkcji na trzy części: ciszę przed burzą, makabryczną próbę walki o życie, oraz zemstę. Gdy pierwsze dwa segmenty starają się stwarzać narastający z każdą chwilą klimat grozy, tak ostatni element, to bardzo dobra kopia "Teksańskiej Masakry...". Obskurne miasteczko duchów, zamieszkiwane przez zmutowane rodziny, pragnące odwetu na całej ludzkiej rasie, powoduje dreszczyk na plecach, zaś ostatnie sceny trzymają w napięciu jak nigdy dotąd, mimo iż są trochę przekolorowane (i wcale nie mam na myśli ilości wnętrzności i krwi, jakie pokazują się na ekranie).
"Wzgórza Mają Oczy" to produkcja, która oddziałuje również na nasze emocje. Cała rodzina występująca w filmie, składa się z dużej ilości osób oraz niemowlaka płci kobiecej. Najpierw zauważamy ją w lekkiej rozsypce. Później zaczyna łączyć się na nowo, chociaż w mniejszym już składzie, gdzieś tam w środku dusza się raduje. Może to ze względu na ogromną brutalność pozycji, której wrodzonym odruchem jest właśnie takie uczucie. Sytuacja jest podobna, kiedy widzimy czarnych charakterów kręcących się wokół małej w łóżeczku. Instynkt macierzyński odzywa się w każdym z nas i pragniemy, aby ta maleńka istota była cała, zdrowa i znajdowała się jak najdalej od tej masakry.
Nowa wersja filmu "Wzgórza Mają Oczy", to pozycja godna polecenia. Szkoda tylko, że coraz częściej widzimy autorów horrorów, którzy straszą nas brutalnością, a nie atmosferą. Zauważany jest powrót produkcji, które są ambitniejsze i bardziej realne od niejednego filmu gore, ale mimo to posiadają w sobie dużo brutalności. Pozycja Alexandra Aji jest tylko i wyłącznie dla ludzi o mocnych nerwach, chociaż nawet ci w pewnym momencie mogą zmięknąć i przestać myśleć o przebiegu fabuły. Tak naprawdę bowiem, "Wzgórza..." nie są niczym nowatorskim, ale dostarczają takich wrażeń, jakie powinien wywoływać dobry horror. Na pewno NIE warto przejść koło tej pozycji obojętnie.