REKLAMA

O Beatlesach nigdy nie zapomnicie, ale o tym filmie raczej tak. „Yesterday” – recenzja

„Yesterday”, czyli nowy film Danny’ego Boyle’a, ma interesujący, choć absolutnie nierealny, punkt wyjścia, którego potencjał nie został niestety wykorzystany w pełni. Jak wyglądałby świat, w którym nikt nie słyszał o Beatlesach?

yesterday recenzja filmu
REKLAMA
REKLAMA

No właśnie sęk w tym, że na dobrą sprawę niewiele różniłby się od tego, który znamy. I to jest jeden z moich głównych zarzutów pod adresem „Yesterday”. Film opowiada historię Jacka Malika (Himesh Patel). Mężczyzna ,po tajemniczej awarii elektryczności na całym świecie, jako jedyny na całej planecie pamięta, że Beatlesi kiedykolwiek istnieli i nagrali piosenki, które przeszły do historii popkultury. Jack sam jest młodym muzykiem próbującym się jakoś przebić w tej trudnej i niewdzięcznej branży Postanawia wykorzystać tę okazję i zapoznać ludzkość z piosenkami Beatlesów. Przy okazji stając się gwiazdą muzyki pop.

Fabularny punkt wyjścia "Yesterday" jest więc całkiem interesujący.

Oczywiście znajduje się on w rejonach bliskich fantastyce naukowej i fantazyjnej bajce, ale gdy już przyjmiemy tę konwencję może ona w nas zrodzić co najmniej kilka tematów do głębszych przemyśleń.

Szkoda, że twórcy „Yesterday” nie poszli tym tropem i nie wykorzystali więcej niż 20 procent tego pomysłu. Film Danny’ego Boyle’a to ostatecznie nic więcej jak przyjemna w obyciu komedia romantyczna z wątkiem muzycznym i obyczajowym. Nie ukrywam, że miło się to ogląda, film jest lekki, odznacza się spokojnym, kojącym tempem, są w nim sceny zabawne oraz wzruszające. Mamy tu i przypowieść o prawidłach show biznesu, i klasyczną historię o dwójce ludzi, którzy w obliczu rosnącej sławy jednego z nich zaczynają się od siebie oddalać.

Są też oczywiście nieśmiertelne piosenki Beatlesów (całkiem nieźle wykonane przez samego Patela). Pozornie wszystko jest na swoim miejscu, choć też „Yesterday” nie wychodzi poza ramy dość uśrednionego pułapu. Nie jest ani bardzo źle ani bardzo dobrze. Jest w porządku.

Natomiast w sytuacji, gdy mamy do czynienia z ciekawą próbą odświeżenia gatunku kom-romów i to o nietypowy oraz intrygujący fabularny punkt wyjścia, to automatycznie moje oczekiwania trochę wzrastają. A gdy ten potencjał jest praktycznie w ogóle niewykorzystany, to moje rozczarowanie zaczyna górować nad tym, co się w filmie udało.

Przede wszystkim motyw świata, który nigdy nie poznał Beatlesów, został prawie całkowicie położony.

yesterday recenzja film

Twórcy zredukowali go do poziomu niemalże dziecięcej fantazji będącej tłem dla rozwoju romantycznej relacji Jacka i jego przyjaciółki-manager Ellie (w tej roli Lilly James). Brak Beatlesów w historii świata przedstawionego nie miał praktycznie żadnego wpływu na rzeczywistość. No może poza tym, że nikt także nie poznał Coca Coli, a zespół Oasis nigdy nie powstał. Znalazłbym straszniejsze skutki braku Beatlesów.

Grupa, która w dużej mierze ukształtowała popkulturę i muzykę pop, w filmie „Yesterday” z jednej strony jest wychwalana pod niebiosa przez Jacka, ale z drugiej filmowcy niejako pokazują, że świata (przynajmniej muzycznego) za bardzo nie zmieniła.

Do pewnego momentu „Yesterday” może wydawać się pięknym hołdem dla legendarnej czwórki z Liverpoolu. Jack na każdym kroku podkreśla ich geniusz kompozytorski. Do tego fakt, że ich muzyka w wykonaniu Jacka staje się fenomenem także i w XXI wieku, również stanowi piękną i zasłużoną laurkę dla Beatlesów. Już sam fakt, że w 2019 roku oglądamy film, w którym ich twórczość odgrywa istotną rolę jasno nam komunikuje wielkość dokonań Johna Lennona i spółki.

Ale z drugiej strony pokazanie, że bez Beatlesów muzyka pop wyglądałaby dziś niemalże tak samo, jawi się jak jednoczesna ignorancja, trochę nawet obraźliwa.

yesterday film 2019

Film Boyle’a wchodzi też, chyba niechcący, bo i ten wątek nie został w pełni wykorzystany, w materię praw autorskich. W końcu Jack, korzystając z faktu, że nikt nie zna utworów Beatlesów, przywłaszcza sobie ich kawałki i zyskuje sławę podając się jako autor „I Wanna Hold Your Hand", „Here Comes The Sun" i całej reszty nieśmiertelnych przebojów Beatlesów. Z jednej strony on chce przywrócić światu pamieć o zespole, stać się ambasadorem ich twórczości, z drugiej siłą rzeczy staje się beneficjentem i poniekąd piratem ich dokonań.

Brzmi to ciekawie, ale to bardziej moje refleksje, które zostały pobudzone przez iskierki tlące się w „Yesterday”, aczkolwiek ostatecznie gasnące jeszcze przed pełnym rozpaleniem.

REKLAMA

Twórcy filmu wszystkie te zagadnienia zręcznie wygładzili, uśrednili i zrobili z nich barwne tło dla klasycznej opowiastki o miłości i muzyce.

Na pewno nie odradzam w pełni tego seansu, to zawsze nie lada gratka móc posłuchać piosenki Beatlesów na dużym ekranie i dobrym nagłośnieniu. Jako lekkie, niezobowiązujące letnie kino „Yesterday” spełnia swoją rolę. Szkoda tylko tego ciekawego punktu wyjścia, który został całkowicie rozmyty. Gdyby go lepiej rozwinąć i poprowadzić mógłby to być naprawdę wielki film i wspaniały oraz niebanalny list miłosny do Beatlesów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA