Liczba gorących premier zapowiedzianych na 2015 jest niesamowicie imponująca. Jedno jest pewne - ten rok bez dwóch zdań zapisze się w historii kina. Pytanie jednak brzmi: czy dlatego, że te filmy nas zachwycą, czy dlatego, że okrutnie nas rozczarują.
Drugi "Avatar", sequel "The Avengers", szósta część "Piratów z Karaibów" i siódma "Gwiezdnych Wojen", "Batman vs Superman", "Assasins Creed" czy "Fantastyczna Czwórka". Co łączy te produkcje? Wszystkie ukażą się w 2015 roku. I to wcale nie koniec hitów zaplanowanych na ten okres. Jest na co czekać, co? Ale czy potraficie wskazać którykolwiek z tych filmów, który na pewno okaże się rewelacyjny? Bo ja nie.
Kino z mikrofali
Powyżej wymieniłem w większości tytuły, które będą kolejnym częściami filmów znanych i lubianych, niejednokrotnie posiadających szerokie grono nawet nie tyle fanów, co wręcz wyznawców. Każdy z nich na pewno sprzeda się rewelacyjnie, przyciągnie do kin ogromne rzesze ludzi i bez trudu zwróci producentom poniesione na realizację tych obrazów niemałe nakłady finansowe. Czy wynika z tego, że w 2015 wydamy majątek na bilety kinowe, ale w zamian otrzymamy bezmiar niesamowitej rozrywki? Cóż, nie. Kto po bardzo przeciętnym "Terminator: Ocalenie" oczekuje, że piąta odsłona serii (w której prawdopodobnie znów ujrzymy Arnolda Schwarzeneggera) może zachwycić?
Albo czy po kiepskim pierwszym "Człowieku ze stali" możemy spodziewać się doskonałej historii w jego kontynuacji, w której dodatkowo zobaczymy Bena Afflecka w roli drugiego protagonisty, Batmana? Generalnie - tak, możemy. Choć ciężko jest mi wyzbyć się lęku przed tym, że większość z tych produkcji nas, widzów, zwyczajnie zawiedzie. Bo przez rozbudzone nadzieje i wymagania, one nie mogą być nawet po prostu dobre - one muszę być rewelacyjne i genialne.
Powiew świeżości (?)
Z drugiej zaś strony, być może te obawy są nieuzasadnione i niektóre z tych - nieco już zaśniedziałych - produkcji, zostaną odświeżone i wróci ich dawny blask. I bez owijania w bawełnę przyznaję, że mam tu na myśli głównie nową odsłonę "Gwiezdnych wojen". O ile od szóstych "Piratów z Karaibów" wymagam po prostu, żeby się nie zepsuli i wciąż gwarantowali lekką i przyjemną rozrywkę (a do tego będzie im potrzebnych kilka nowych pomysłów, bo wątpię żeby sam Deep dał radę to uciągnąć po raz kolejny), o tyle od nowych "Star Wars" oczekuję dużo więcej. Nie ja jeden, jak sądzę.
Poza "Mrocznym widmem", które staram się wymazać z pamięci, lubię nową trylogię. Ale w porównaniu do epizodów IV-VI, wypada ona bardzo blado. Wielu fanów było (i wciąż jest) nią bardzo rozczarowanych, a ich miłość do Gwiezdnej sagi przeżyła trudny okres po ogłoszeniu przejęcia LucasFilm przez Disneya. Disney wszakże pokazał, że wie co robi i szereg rozsądnych decyzji, z angażem J.J. Abramsa na czele, zmienił nastawienie części fandomu na dużo bardziej pozytywne. Abrams "Star Trekiem" udowodnił, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Wszak trudno oprzeć się wrażeniu, że "Gwiezdne wojny" są teraz w tym samym miejscu, w którym był "Star Trek" przed 2009. Z ciekawszych tasiemców, które będą miały swoją premierę za dwa lata, warto wymienić jeszcze "Mission: Impossible 5" i "Jurrasic Park 4", choć te akurat tytuły są mi obojętne. 2015 powinien być też dobrym rokiem dla miłośników filmów animowanych - w planach są m.in. czwarty "Alvin i Wiewiórki", trzecie "Smurfy" i "Kung Fu Panda".
I trochę nowości
Bogiem a prawdą to właśnie wszystkie te sequele elektryzują najbardziej. Ale grzechem byłoby nie pamiętać o premierach obrazów całkiem nowych, które też zapowiadają się smakowicie. Ci, którzy na filmy Tarantino czekają z zapartym tchem, ucieszą się pewnie, że ze wstrzymanym oddechem muszą wytrzymać jeszcze tylko trochę. Na 2015 zapowiedziany jest spin-off "Bękartów Wojny", "Killer Crow", który będzie opowiadał o oddziale czarnoskórych żołnierzy, mordujących oficerów o odmiennym kolorze skóry.
W filmie po raz kolejny zobaczymy Eliego Rotha (sierżant Donny Donowitz z "Bękartów"). Guillermo Del Toro szykuje "Crimson Peak", horror o młodej pisarce, której mąż okazuje się wcale nie być tym, kim się wydaje na pierwszy rzut oka (brzmi okropnie, ale Del Toro to Del Toro). Z tego wszystkiego najbardziej czekam na "American Sniper", o którym już wcześniej wspominałem co nieco - uwielbiam filmy Eastwooda. Do tego jeszcze "The Outsider" Takashiego Miike z Tomem Hardym, czy - uwaga, uwaga - Warcraft, oparty na kultowej grze komputerowej.
A jeśli należycie do wcale niewąskiego grona miłośników "Powrotu do przyszłości", zapewne ucieszy was wieść o "Future Day", czyli jego kontynuacji. Chociaż tu trzeba wziąć na wstrzymanie, bo jego powstanie wciąż nie jest do końca pewne. Z filmów animowanych z kolei, Pixar szykuje "Finding Dory" (sequel "Gdzie jest Nemo") i "Inside Out" - szczególnie ta druga pozycja wydaje się interesująca.
Od przybytku głowa nie boli
To oczywiście nie wszystkie planowane na 2015 hity, a i tak całkiem tego dużo. Jeśli choć połowa z tych gorących zapowiedzi okaże się udana, czeka nas naprawdę dobry rok. Można oczywiście już narzekać, że przecież w większości same sequele, odgrzewane kotlety, maszynki do zarabiania kasy, że Hollywood się skończyło, że zero świeżości. I będzie w tym marudzeniu sporo racji. Ale ja jestem podekscytowany. Mam nadzieję, że się nie rozczarujemy. Tymczasem przed 2015 możecie nadrobić zaległości albo odświeżyć sobie niektóre tytuły, dostępne online. "Piratów z Karaibów" znajdziecie na VOD, "Bękartów wojny" na IPLA, a większość pozostałych... cóż, niestety na Amazonie. Ot, choćby "Prometheusa" (tak, będzie druga część. Tak, za dwa lata) albo "Dzień Niepodległości" (owszem, sequel w 2015 - o czymkolwiek miałby on być).