Blake Lively i Anna Kendrick w znakomitej formie przewodzą najnowszemu obrazowi Paula Feiga, twórcy m.in. filmu "Druhny". "Zwyczajna przysługa" z nie lada finezją łączy ze sobą rasowy kryminał z komedią.
OCENA
Stephanie (Anna Kendrick) jest przykładną matką i panią domu. Do bólu poprawna, pozbawiona grzesznych myśli, angażująca się w sprawy szkolne swojego synka. Do tego prowadzi vloga o gotowaniu. Pewnego dnia poznaje Emily (Blake Lively), która jest jej totalnym przeciwieństwem. Wyluzowana (wręcz nadmiernie), wulgarna, niezbyt wstrzemięźliwa względem alkoholu. Obie kobiety się zaprzyjaźniają. Nagle, w niewyjaśnionych okolicznościach, Emily znika bez śladu, zostawiając męża i dziecko.
Lubię czasem natrafiać na takie filmy jak "Zwyczajna przysługa", które potrafią mnie pozytywnie zaskoczyć. Z początku nie spodziewałem się, że będzie to produkcja warta uwagi. Raczej w najlepszym wypadku nastawiałem się na kolejną przyjemną komedię, w której grupą docelową są młode i przebojowe kobiety z dużych miast i przedmieść. Okazało się jednak, że jest zgoła inaczej.
"Zwyczajna przysługa" to przede wszystkim solidny thriller kryminalny.
Wyraźnie i świadomie nawiązuje do dzieł Briana De Palmy, Alfreda Hitchocka czy wspomnianego nawet w samym filmie "Widma" Henri-Georgesa Cluzot.
Główna intryga jest ciekawie zarysowana, wciąga i sprawia, że z zapartym tchem śledzimy akcję. Po drodze jeszcze czeka nas niemała liczba nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz… niemało humoru. Wprawdzie w finale wszystko się nagle wykoleja, ale nie przeszkadza to nadmiernie w ogólnym odbiorze całości.
Abstrahując już nawet od samej intrygi i kryminalnej zagadki, tym, co skutecznie wyróżnia "Zwyczajną przysługę" na tle innych produkcji, jest fakt, że łączy niemalże pulpową poetykę historii sensacyjnych rodem z tanich seriali śledczych z silnymi motywami komediowymi. Humor w większości kryje się tu w świetnych, chwilami ostrych i błyskotliwych dialogach oraz chemii pomiędzy głównymi, pozornie kompletnie różnymi od siebie bohaterkami. Zestawienie ze sobą dwóch odmiennych od siebie postaci jest starym i dobrze znanym komediowym chwytem, ale w "Zwyczajnej przysłudze" sprawdza się to świetnie.
W dużej mierze dzięki znakomitym kreacjom aktorskim Blake Lively i Anny Kendrick.
Lively swoją charyzmą uwodzi już od pierwszej sceny, w której przyjdzie nam ją zobaczyć. Jest pewna siebie i zgorzkniała zarazem, skrywa pewną tajemnicę, dość szorstko obchodzi się z ludźmi.
Kendrick z kolei jest zwyczajnie urocza w swej naiwności i świętoszkowatości, chwilami nieporadna, niewinna, ale też potrafiąca postawić na swoim, gdy sytuacja tego wymaga.
"Zwyczajna przysługa" nie otwiera nowych drzwi, jeśli chodzi o mainstreamowe komedie bądź kryminały. Mieszanka obu tych gatunków jest wprawdzie dość niestandardowa, ale przesadziłbym, stwierdzając, że to rzecz niesłychanie oryginalna i wprowadzająca powiew świeżości, ale i tak powinniście dobrze się bawić na nowym filmie Paula Feiga.
Nie jest to produkcja, którą będziecie długo wspominać, brak tu scen, które zapiszą się w waszej pamięci na tyle, byście do nich wracali i cytowali znajomym. To nie ten przypadek. Natomiast wcale nie przeszkadza to w tym, by przyjemnie spędzić czas, kilka razy wstrzymać oddech, jak i również zaśmiać się porządnie. Miło czasem dla odmiany obejrzeć tego typu film bez nadmiernie wulgarnych scen, mizoginii i werbalnych ciosów poniżej pasa.