Przez to (niby) bikini reality prawie umarłem ze śmiechu. A ja nawet nie lubię bikini reality
To już 5. sezon popularnego bikini reality "Algorytm miłości". Jego twórcy wprowadzili jednak kilka zmian względem poprzednich odsłon. Po nieszczęśliwym wypadku musieli zrezygnować z wysyłania uczestników na Teneryfę i zadowolić się willą pod Warszawą. Zebrali w niej taką galerię osobliwości, że wciąż jest gorąco.
OCENA
Jak to w bikini reality już bywa, w "Algorytmie miłości" chodzi o seks. Wszystko się wokół niego kręci, bo wtedy ludzie chcą to oglądać. Uczestnicy oddają więc swój los w ręce sztucznej inteligencji, a dokładnie: A.M.O.R-a - robocika o urodzie Kerfusia, który przydziela im kolejne zadania i oblicza, na ile dobrze dobrali się w pary. Po drodze wielu z nich odpadnie, ale ta dwójka, co wytrzyma do samego końca, zgarnie całe mnóstwo kasy. Brzmi interesująco? No cóż, jest tylko jeden haczyk. Chociaż na samym początku prowadzący mówi o 5. sezonie programu, takiego show nie ma. Nigdy nie było. CANAL+ ciśnie po prostu bekę z popularnych formatów. Tak, też uważam, że wszystkie "Love Island" i "Hotele Paradise" same w sobie są parodią prawdziwej telewizji. A zadaniem tego serialu jest utwierdzić widzów w podobnych przekonaniach.
W "Algorytmie miłości" wszystko rymuje się z prawdziwymi bikini reality. Napaleni uczestnicy? Dragon nawet na dzień dobry A.M.O.R.-a posuwa. Tajemnice? Iwona potajemnie opiekuje się dzieckiem, bo babcia nie chciała się nim zająć pod jej nieobecność. Perwersje? Trójkąt już w pierwszym odcinku. Dramy? Kompleks na punkcie wielkości penisa nigdy nie był tak zabawny. Zwroty akcji? Eks i rodzice atakują. Lokowanie produktu? Zjadłbym kabanosy. Tak dobrze reklamuje je prowadzący - aktor z ambicjami, nienawidzący swojej pracy. A, no i nie zapominajmy o złośliwym lektorze, który zawsze trzyma w zanadrzu ironiczny komentarz do zachowania uczestników. Każdy z tych elementów tandetnych programów telewizyjnych zostaje pogrubiony, doprowadzony do swej absurdalnie ekstremalnej formy.
Algorytm miłości - recenzja serialu CANAL+
Po takim wprowadzeniu może się wydawać, że "Algorytm miłości" to świetna rozrywka na jeden wieczór. Guilty pleasure w stylu prawdziwych bikini reality, dla tych, co je kochają i tych, co kochają je nienawidzić. Oczywiście, na tym najbardziej podstawowym poziomie parodii również się sprawdza. Chętnie eksponuje mechanizmy telewizji, obnażając przed nami jej kulisy. Tu coś trzeba zmienić, bo widzom się to akurat nie podoba. Tam wypada trochę namącić, bo akurat nudno się robi. A z tym to akurat trzeba uważać, żeby przypadkiem nikt stacji nie pozwał. Albo jeszcze gorzej - nie umarł, gdyż ma uczulenie na orzeszki. Ale spokojnie! Trupa też nie brakuje. W końcu nic tak nie podnosi słupków oglądalności, jak śmierć.
Gdzieś pod płaszczykiem niewybrednych żartów, wciąż podbijanej pikanterii i telewizyjnego absurdu kryje się satyra. W końcu za scenariusz odpowiadają Łukasz Sychowicz, Mateusz Zimnowodzki, Mateusz Płocha i Marek Baranowski. Czuć rękę tych dwóch pierwszych, którzy już w "The Office PL" przejrzeli nasz naród wzdłuż, wszerz i pomiędzy. Znowu uciekają w stronę wojny polsko-polskiej. Dlatego Olivier lubi grać na konsoli, ale najchętniej to by się modlił. Pewnie z tego właśnie powodu tak szybko łapie kontakt z Sandrą, swoją rolę jako kobiety widzącą w usługiwaniu mężczyznom. Najlepiej dojrzałym wojskowym. Krzysiek ma natomiast tak dużego penisa, że ciągle musi się w niego bić, aby zadośćuczynić kobietom za patriarchat. Tak, tutaj obrywa się każdemu i każdej. Z lewej i prawej strony. Tym pośrodku zresztą też, bo przecież chłopaki, jak widzą nurka, to od razu rzucają się na niego z pięściami. Twórcy biorą po prostu na warsztat wszystkie przywary, jakie mieszczą się w przymiotniku "polski".
"Algorytm miłości" jest tyleż zabawny, co odważny. W swoim humorze bywa wręcz obrazoburczy, kiedy wbija szpile kolejnym grupom Polaków. Nawet jeśli w trakcie seansu ktoś poczuje się urażony, a na pewno tak będzie, bo w ten właśnie sposób działają dobre satyry, serial zaraz pomoże mu nabrać dystansu - tak do siebie, jak i do przedstawianych wydarzeń. Potrafi dopiec nawet roszczeniowym niepełnosprawnym, ale stojący za kamerą duet - Michał Tylka i Alek Pietrzak - zawsze dba, aby nie przekroczyć granicy złego smaku. Dzięki temu ta kumulacja absurdu bije widza po twarzy, ale z tego starcia wychodzi się bez siniaków. Zamiast nich są łzy... ze śmiechu.
Więcej o serialach CANAL+ poczytasz na Spider's Web:
Premiera wszystkich odcinków "Algorytmów miłości" jutro, 22 maja, na CANAL+ online.